II

1.1K 89 61
                                    

Z góry ulice Nowego Yorku wyglądają na bardziej zatłoczone i pełne ludzi, którzy nawet nie wiedzą o swoim istnieniu. Bo ta rasa już się nie zmieni. Widzą czubki swoich własnych nosów i nic poza tym. W końcu każdy ma równie ważne problemy, równie ważną pracę i rolę w społeczeństwie. 

Najbardziej bawi mnie, że to gówno prawda. Wszyscy są tacy sami. Dopadają ich szare odnóża rzeczywistości, codzienności i normalności. Są zwyczajni, mimo iż uważają, że są kimś.

Prychnąłem na tą myśl, która wpadła mi do głowy tak znienacka i zaczepiłem sieć o kolejny już budynek. Nikt nawet nie podniósł wzroku, żeby zobaczyć, kim jestem albo co robię. Gdyby nadleciał tu Iron Man, wszyscy zaczęliby klaskać i krzyczeć, żeby tylko ich dostrzegł, żeby rozświetlił chodź na moment ich nudną codzienność. 

Głupie żelazko. Mieszka w tej swojej wieży i chełpi się tym, że pomaga ludziom. Jakby naprawę chciał, to zauważyłby, że jego latanie w zbroi po mieście z tą bandą przebierańców nic nie daje. Po ich "ratunku" zostają tylko same zgliszcza. Więcej ludzi musi wyżyć bez dachu nad głową, bez środków do dalszego egzystowania. Jednak oni nie widzą błędu. Nie zdają sobie z tego sprawy, bo jak zwykle myślą, że to oni są tymi dobrymi, że postępują właściwie.

Tony Stark nigdy nie zaznał biedy. Nie miał nawet pojęcia, co to znaczy żyć na ulicy. Nigdy pewnie nie słyszał tego słowa. Nienawidziłem go. Kingpin od lat mi powtarzał, że skoro ma pieniądze, to powinien je jakoś wykorzystać, tak jak ja moje moce. Przecież gdyby chciał, to mógłby coś zrobić z tymi miliardami. 

Dotarłem do mojej kamienicy. Spuściłem się w dół na sieci i puściłem ją, upadając na ziemię, ze zwykłą dla mnie precyzją. Wszedłem na parter i udałem się po schodach na ostatnie piętro.

Gnieździły się tu same staruszki, dlatego mieszkania położone niżej były przez nie zajęte. Co prawda bloki miały najwyżej po pięć poziomów, ale nie przeszkadzało mi to. Czasem nawet fajnie było żyć wśród takich ludzi. 

Moje sąsiadki często zapraszały mnie na obiadki albo herbatę. Uważały mnie za fajnego, miłego chłopaka, którym nigdy nie byłem. Żeby nie psuć swojej reputacji, nie lubiłem pokazywać się im w stroju, dlatego przebiegłem po kilku klatkach z większą prędkością niż zwykle i już po chwili byłem pod drzwiami do mojego syfu. Nie zamykałem ich na klucz, bo i po co? Kto chciałby grzebać w tym bałaganie? No właśnie. Nikt.

Uchyliłem drzwi i prawie wywaliłem się na stercie czarnych ubrań, które jakimś cudem znalazły się tuż pod moimi stopami. Zazwyczaj za wejście i wyjście robiło okno, ale tym razem zapomniałem go sobie uchylić.

- Kurwa - warknąłem i kopnąłem ciuchy dalej.

Wśród tej góry dostrzegłem w miarę czystą bluzę i spodnie, więc sięgnąłem po nie i poszedłem do łazienki.

Zacząłem powoli ściągać opinający moje ciało spantex i syknąłem cicho, gdy doszedłem do brzucha. Od razu naciągnąłem materiał, żeby nie naciskać na wielkiego sińca, którego nabyłem podczas przedostatniej misji.

Nie wspominałem o tym Kingpinowi, bo uznałby to za słabość. On nie chciał, żebym się mazał. Lubił, jak pokazywałem innym, że się nie boję, że nic mnie nie boli. Jakbym był kimś więcej niż zwykłym człowiekiem. 

Zadarłem z siebie resztę stroju i rzuciłem go gdzieś w kąt. Zerknąłem do lustra. Widok mojej mordy aż przyprawiał mnie o mdłości. Przydługie, brązowe i nieułożone loki opadały na twarz, orzechowe oczy były lekko podkrążone od niewysypiania się, a mała szrama nad łukiem brwiowym dopełniała ten paskudny obrazek. 

Zarzuciłem na siebie czarne, wygodne ciuchy, zabrałem ze stroju broń i schowałem ją do kieszeni.

Wygoda włączania kostek, kiedy musiałem ich użyć, a chowania, gdy ich nie potrzebowałem lub nie chciałem, żeby ktoś je zauważył, była dla mnie wybawieniem. 

WRONG ENEMYWhere stories live. Discover now