III

1K 76 43
                                    

Wyszedłem pospiesznie ze szpitala i przecisnąłem się przez tłumy ludzi, którzy stali i czekali, aż wielki Tony Stark wyjdzie i pokaże się im na oczy. Prychnąłem i wróciłem do moich rozmyślań.

Ciekawiło mnie, czy ta cała matka Phila zaczaiła o co chodziło z tą stalą na kostkach albo co sobie teraz myśli, gdy wyszedłem tak, bez żadnych wyjaśnień. Miałem jednak swoje powody. Nie lubiłem spędzać czasu z ludźmi, a tym bardziej nie znosiłem być miłym. Obrzydzało mnie to. Kingpin zawsze mi powtarzał, że wszyscy są tacy sami. Zaprzyjaźniają się z tobą, żeby potem cię wykorzystać i zostawić. Jedynym przyjacielem dla siebie, jestem wyłącznie ja sam.

Schowałem ręce do kieszonki i poczułem, jak mój telefon zaczyna wibrować. Wyjąłem go natychmiast i odczytałem wiadomość , która pojawiła się na wyświetlaczu.

K: W zabawkowym, jutro o 15.

Tylko tyle wystarczyło, żeby na moje usta wkradł się podstępny uśmieszek. Wiedziałem, że skoro szef do mnie pisze, to ma dla mnie robotę. Może udałoby mi się mu podlizać i załagodzić jakoś obecną sytuację. Kingpin był zły, że na niego nawrzeszczałem, jednak obecnie miałem to w dupie. Nic by mi nie zrobił, bo potrzebował kogoś takiego jak ja. Potrzebował swojego chłopca na posyłki. 

Szedłem sobie tak ulicą, aż dotarłem w końcu do opuszczonego budynku. Tutaj zawsze dragi schodziły jak pojebane. Każdy chciał ćpać i pić do białego rana. W sumie to można z czystym sumieniem powiedzieć, że na okrągło była tam jakaś bimba. Dlatego musiałem się pilnować. Niby nie czułem się zagrożony, bo właśnie takie miejsca oddawały mi klimat, ale zawsze jacyś najebani w cztery dupy goście mogli wcisnąć w ciebie dragi albo zgwałcić gdzieś pod stołem. 

Dla mnie była to norma, a że zawsze nosiłem ze sobą broń i raz spuściłem porządny łomot jednemu typowi, wszyscy co to widzieli, bali się mnie. Ja nie żartowałem, ja robiłem tak, jak mówiłem. Stawiałem warunki, a moje słowa praktycznie zawsze zamieniały się w czyny.

Uchyliłem drzwi do menelni i od razu uderzył do mnie odór alkoholu i innych dziwnych substancji nieznanego pochodzenia.

Ja nie ćpałem, ani nie piłem. Nienawidziłem, jak używki przejmowały moją kontrolę nad umysłem. Nie byłem wtedy sobą, nie byłem Wrenchem. Papierosy były spoko, bo zachowywałem trzeźwość myśli i przy okazji wyciszałem wyostrzone zmysły. 

Wszyscy, co znajdowali się akurat w przedsionku, podeszli do mnie znacznie szybciej, niż się spodziewałem. 

Wsunąłem na kostki stal, tak na wszelki wypadek i zacząłem handel.

- Po ile dziś masz? - zapytał jakiś gość i szczerze nie obchodziło mnie jaki.

Nagle do głowy wpadł mi genialny pomysł. Jak zgarnąłbym dziesięć dolców od regularnej ceny dla siebie, to Kingpin nawet by się nie dowiedział. Z resztą, który z tych ćpunów po dzisiejszej bimbie będzie coś pamiętać? No właśnie.

- Sześćdziesiąt dolców - rzuciłem. 

Wymiany trwały szybko. Dostawałem pieniądze i dopiero potem dawałem dragi. Taką miałem zasadę. Nie mogłem rozdawać na kreskę, ani kręcić z narkomanami. Kodeks, to kodeks.

Po kilku minutach napaliło się dwadzieścia cztery osoby, co oznaczało, że w kieszeni miałem już prawie półtora tysiaka. Uśmiechnąłem się i rozejrzałem się w poszukiwaniu dwudziestej piątej ofiary. Lubiłem mieć pełne sumki, jednak nie przepadałem za rozstaniami z nimi. Obliczyłem na szybko, że przez mój niewyparzony język z półtora tysiąca zostanie mi zaledwie trzysta dolców. Jęknąłem z poirytowaniem, kiedy uświadomiłem sobie, że normalnie miałbym ich już sześćset, czyli połowę na czynsz. A gdzie jeszcze jedzenie, szlugi i inne wydatki? 

WRONG ENEMYWhere stories live. Discover now