XXXII

468 45 38
                                    

~Tony Stark~

- Zrobisz to, co ci każę, bo inaczej będziesz tylko obrywał - powiedział ten świr już po którymś uderzeniu.

- Jak widzisz, doskonale sobie radzę - odparłem przecierając usta z krwi.

- Słuchaj Stark. To nie jest zabawa. Dobrze wiesz, co zrobiłem Wrenchowi, kiedy mnie zawiódł.

Zamknąłem oczy. Doskonale wiedziałem do czego zmierza. Chciał mnie złamać za wszelką cenę, ale miał pecha. Ja nie kochałem niczego, ani nikogo.

- Będziesz się musiał bardziej postarać - powiedziałem wstając z ziemi.

W tamtym momencie drzwi do pomieszczenia otworzyły się, a do środka pewnie wszedł Peter. Nie bał się, ale nie dziwiłem się. W końcu to on mnie porwał.

- I co, złamałeś go już? - zapytał z czystą obojętnością w głosie, stając koło swojego szefa i patrząc na mnie z góry.

- Skąd ta nagła zmiana nastawienia? - rzucił mężczyzna zakładając ręce za plecami.

- Nie ważne - odparł wzruszając ramionami. - Teraz liczy się tylko to, żeby zwyciężyć z kręgosłupem moralnym Starkusia.

Zerknąłem na niego z niedowierzaniem. Jeszcze miesiąc temu miał w oczach przerażenie, ale w tamtym momencie były zwyczajnie puste. Wypełniała je nicość, której jeszcze nigdy w nich nie zobaczyłem.

- Dobra, widzę, że dziś i tak nie ma to sensu. Nasz gość musi posmakować mieszkania w naszej pięknej bazie, a tak poza tym nie mam ochoty się z nim dłużej użerać.

- Oczywiście szefie.

Chłopak podszedł do mnie, łapiąc mnie mocno za ramię i wyprowadzając z tego okropnego miejsca. Jednak gdy tylko zniknęliśmy z oczu Kingpina, poluzował uścisk i popchnął mnie, żebym szedł przed siebie. Nie patrzył w moją stronę, tylko odwrócił wzrok.

Ta dziura wyglądała, jak typowa kryjówka złoczyńcy. Ściany zabite metalem i betonowa podłoga. Korytarze miały podobną budowę do pomieszczeń i tylko gdzie nie gdzie dało się zauważyć kolory na zabudowaniach. Zwisające z sufitu lampy ledowe zacinały się co chwilę rozświetlając i gasnąc.

Nie miałem pojęcia, o co w tym wszystkim chodziło, ale byłem wściekły i zdezorientowany jednocześnie. Nie spodziewałem się czegoś takiego po chłopaku, którego poznałem, choć miałem świadomość, że tliło się w nim zło.

Kiedy kolejny raz popchnął mnie do przodu, odwróciłem się i zacząłem krzyczeć.

- Co ty sobie wyobrażasz Peter?! Wiesz co ty w ogóle wyprawiasz?

- Nie jestem Peterem. Mówiłem Ci to już - odpowiedział smętnie.

- Powiesz mi, co się z tobą dzieje, czy mam się domyślać?! - wybuchłem. - Najpierw udajesz milutkiego i słabego dzieciaka, który potrzebuje miłości, a teraz masz się za obojętnego i zimnego skurwysyna?! Zabrałeś mnie tutaj, mimo iż doskonale zdawałeś sobie sprawę, że to miejsce zabija i będę tu cierpiał. Tego właśnie chcesz? - zapytałem, ale on akurat wolał siedzieć cicho. - Chcesz? - powtórzyłem patrząc prosto w jego oczy.

- Jak zwykle myślisz tylko o sobie - westchnął i pchnął mnie, żebym szedł. Nic nie zrozumiałem. Jeszcze niedawno obchodziłem go bardziej niż Kingpin. - Po prostu się zamknij i się do mnie nie odzywaj - dodał obojętnie.

Miałem zamiar mu coś powiedzieć, wygarnąć, co on odprawia, ale się powstrzymałem. Ten miesiąc mógł dużo zmienić, a szczególnie w myśleniu Petera. Liczyłem jednak, że chłopak w końcu się złamie i opowie mi, czego chce jego szef i dlaczego w ogóle posunął się do porwania. Miałem nadzieję, ale teraz zacząłem powoli ją tracić. Weszliśmy bowiem do obskurniejszej części podziemnego kompleksu. Pachniało tam gorzej, niż w pokoju Clinta, a ciemność rozświetlały dużo mniejsze lampy, od tych w korytarzu głównym.

WRONG ENEMYWhere stories live. Discover now