XI

893 74 96
                                    

Staliśmy tak wszyscy dobre parę minut, kiedy w końcu postanowiłem przerwać tą ciągnącą się ciszę.

- Jak mnie nie ma, to też jest tak ponuro? - zapytałem i założyłem ręce na klatce piersiowej.

- Tylko ciebie nigdy nie ma Tony - podsumował mnie Steve.

- A jak już przyjdziesz, to zachowujesz się jak snob - rzucił Strange, który siedział na kanapie i przewracał właśnie stronę swojej nudnej książki.

- Co z wami?! Już trzecia osoba nazywa mnie dziś snobem - jęknąłem z oburzeniem.

- No bo nim jesteś - odezwał się milczący dotąd Banner.

Prychnąłem i odwróciłem na chwilę wzrok. W sumie to Avengers i Wrench mieli rację. Byłem jebanym snobem i egoistą. Tylko, czy mogłem coś na to poradzić? Lubiłem się tak zachowywać, więc nie zamierzałem się zmieniać.

- No i dobra, ale musicie tak milczeć? To niekomfortowe - powiedziałem i spojrzałem na nich wszystkich po kolei, po czym westchnąłem ciężko. - No dobra. Przepraszam.

Sam się zdziwiłem, że to słowo coraz częściej zaczęło opuszczać moje usta, jednak nie była to odpowiednia pora. Od razu, gdy tylko się wypowiedziałem, Clint wyciągnął z pod stołu konfetti i strzelił nim we mnie, a Natasha zrobiła parę zdjęć. Wszyscy zaczęli się śmiać i wrzeszczeć "Tony przeprosił". Patrzyłem na nich zdziwiony i wkurzony jednocześnie. 

Wkrótce się uspokoili i na sali zapanowała kolejna chwila ciszy. Nie mogąc się już powstrzymać, przysłoniłem usta dłonią, lecz i tak nie powstrzymało to fali rozbawienia z ich zachowania.

Czarna Wdowa rozpoczęła nową sesję, a reszta dołączyła do mnie i niedługo potem wszyscy chichraliśmy się przypominając sobie różne głupie rzeczy z misji.

- A pamiętacie, jak Clint chciał się popisać i strzelił Hulkowi strzałą w dupę? - zapytał Rhodey.

Wszyscy momentalnie parsknęli śmiechem.

- To było świetne - podsumował Bucky.

- Zwłaszcza, że nie mogło się to zagoić przez tydzień - skomentował Bruce.

Kiedy już rozbolały nas brzuchy, ktoś rzucił pomysłem, żeby coś wspólnie ugotować, co każdy pokwitował bez zawahania.

Nikt już dziś nie pamiętał o niebezpiecznym Kingpinie, czy Wrenchu. Nikt nie poruszył tego tematu. Nikt nie chciał psuć sobie dnia.

W kuchni panował teraz totalny sajgon. Kapitan razem z Buckim próbowali włączyć mikser, ale jak to ktoś ujął "oni żyli innymi czasami" i najprawdopodobniej już był zepsuty.

Nie wiadomo jakim cudem Natasha z Wandą spaliły wodę na makaron, a sos, który przygotowywał Clint z Bannerem wyszedł odrobinę niesmaczny. 

Przez dobre kilka minut kłóciłem się z Rhodeyem i Stephenem o mój kompot, ale w końcu wyszło na to, że jest niestrawny, więc odpuściłem. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że coś nam nie wyszło i zamówiliśmy pizzę. 

Okazało się, że spędzanie czasu z Avengersami nie jest jednak takie złe, a nawet mi się spodobało.

- Wiecie co? - zacząłem. - Jestem w stanie stwierdzić, że to dużo lepsze, niż siedzenie w warsztacie - dodałem, a wszyscy popatrzyli na mnie zdziwieni.

Potrwało to zaledwie chwilkę, bo Clint rozpoczął grupowego przytulasa, z którego cudem udało mi się wymigać.

- No Tony, nie bądź taki! - krzyknął Steve.

Ja tylko się zaśmiałem i wyszedłem na dach Wieży pod pretekstem "złapania oddechu". Oni na prawdę byli dla mnie jak rodzina, a ja często lubiłem wypierać ten fakt. 

WRONG ENEMYWhere stories live. Discover now