VII

949 79 53
                                    

~Tony Stark~

Kiedy patrzyłem przez kamery, co odwala ten dzieciak, zrobiło mi się jakoś tak dziwnie. Czułem, że nie mogę go tak zostawić i to było nienormalne. Przynajmniej dla mnie. Nigdy mi na kimś nie zależało i w sumie to dalej tak zostało. Przecież to tylko głupi gówniarz, który nosi przy sobie broń i straszy śmiercią. Nic szczególnego. Jednak kiedy położył się na tej ziemi, z całymi zakrwawionymi pięśćmi, nie rozumiałem, czy on definiuje ból jako nauczkę, czy może jako karę albo jeszcze ucieczkę?

Westchnąłem ciężko i z powrotem zerknąłem na monitor. Chłopak zasnął. W tym swoim stroju może i wyglądał jak przestępca, ale w głębi wiedziałem, że tylko takiego udaje. Twardego i niedostępnego dupka, którym w zasadzie nie był. To ja mogłem się nim nazwać, a nie jakiś co najwyżej dwudziestolatek.

Usiadłem na fotelu w warsztacie i zacząłem rozmyślać. 

- FRI, jaki jest stan tego dzieciaka? - zapytałem, wyrywając się z innego świata.

Wcale nie chciałem tego wiedzieć. Ta wiedza była mi w końcu zbędna. Niepotrzebna i zaśmiecająca mój umysł.

- Chłopak zasnął dwadzieścia minut temu. Ma podwyższone tętno i płacze. Chyba ma koszmar sir.

- Ma koszmar?! To on jest koszmarem - prychnąłem i zająłem się dłubaniem przy jakimś projekcie.

Nie obchodziło mnie, co robią teraz Avengers albo że jakiś dzieciak groził mi bronią. Tak w zasadzie, to dlaczego nie mogłem przestać o nim myśleć? To tylko bachor. Głupi i niebezpieczny gówniarz, którego trzeba osadzić w jednej z cel i tyle. 

Kiedy tylko o tym pomyślałem, stwierdziłem, że najlepszy moment na to, żeby go zabrać za kratki, będzie właśnie teraz, jak śpi.  

Wstałem z fotela i ruszyłem do windy. Zjechałem na najniższy poziom, a gdy drzwi się rozsunęły, od razu ujrzałem skulonego na ziemi, zapłakanego chłopaka. Nie przejąłem się tym strasznie i  podszedłem bliżej niego. 

Chciałem go podnieść, żeby było mi łatwiej go zanieść, lecz on jęknął cicho, kiedy wykonałem ten ruch. 

Ciekawiło mnie, co spowodowało taką reakcję. Może miał jakąś ranę? W końcu robił niebezpieczne rzeczy i mogło się zdarzyć, że coś sobie uszkodził. 

Uniosłem go więc bardziej delikatnie i udałem się z powrotem do windy. 

Trzymając w objęciach śpiącego chłopca, przypomniałem sobie siebie z dzieciństwa. Sam sprzeciwiałem się obowiązującym regułom i chciałem robić rzeczy niedozwolone. On był zwyczajnie zagubiony i może, jeśli ktoś pokazałby mu tą właściwą stronę, zmieniłby swoje nastawienie? 

Z taką myślą dotarłem na piętro z celami, jednak gdy tylko drzwi się rozsunęły, poleciłem FRIDAY, aby podwiozła nas na piętro mieszkalne. Nie mogłem go tam zostawić. Zbyt bardzo przypominał mnie i zrobiło mi się zwyczajnie żal. Nie było to jakieś super ważne, ale jednak go tam nie zostawiłem.  

Westchnąłem i położyłem go na sofie w salonie. Nie zastałem tam nikogo, bo znając życie gdzieś wyszli. Pewnie poinformował mnie o tym Steve lub Natasha, ale ja ich jak zwykle zignorowałem.

- Gdzie udali się Avengers? - zapytałem i usiadłem na fotelu po drugiej stronie.

- Nie ma ich w Wieży od pół godziny sir. Wyjechali do Clinta na wieś na weekend i wrócą za dwa dni.

Uśmiechnąłem się lekko, z myślą, że nikt nie będzie mi przeszkadzać, pytać o dzieciaka, czy krytykować moich pomysłów.

- Wspaniale - rzuciłem do siebie i poprawiłem się wygodnie na fotelu.

WRONG ENEMYWhere stories live. Discover now