Rozdział 37

20 4 2
                                    

„Beelzebub – Awatar Obżarstwa”

Minął weekend, co oznacza, iż pora wracać do nauki w RAD. Raven i Saotoru czekają w sali na dzwonek na lekcje. Wraz z nimi są tam jeszcze Mammon i Beelzebub.

-Mmm, to jest niesamowite! Nic nie przebije smażonej kanapki ze skorpionem z octem i sosem tatarskim na drugie śniadanie! - Mammon zachwycał się swoim drugim śniadaniem.

Beelzebub nic nie mówił tylko odszedł od swojej ławki i podszedł do Mammona od tyłu i zaczął obserwować jedzenie, jakie demon ma w ręku.

-D'ah! ...Beel! P-Przestań! To jest MOJE! Nie patrz na moje jedzenie w taki sposób. To wygląda, jakbyś je pożerał swoim wzrokiem!

-Nie chcę tego.

Nagle wszystkich złapał szok. Saotoru, aż zaczął się krztusić napojem.

-...Że co niby? Czy ty właśnie powiedziałeś, że tego nie checsz? Czy ty serio chcesz mi powiedzieć, że nie chcesz tej super pysznej kanapki ze skorpionem z octem i sosem tatarskim?! Czy ty straciłeś rozum?! - Zapytał Mammon będący w ogromnym szoku. - Jesteś chory na żołądek?! Czy to jest dzień, w którym piekło naprawdę zamarza?! Albo czekaj… czy to sen?!

-Nie, żadne z wymienionych.

-W porządku, w takim razie o co chodzi?!

-Nie lubię twojego jedzenia, to tyle.

-Wow, to było coś doprawdy niemiłego, tak jakby to nie było nic wielkiego, Beel. To serio boli, wiesz! - Powiedział z bólem serca, że jego brat nie docenia jego umiejętności kulinarnych. - Właściwie to, NIE zrobiłem tego. Dostałem tę kanapkę od wiedźmy, która dała mi ją w darze.

-W porządku, w takim razie ją wezmę. - Powiedział demon z uśmiechem na twarzy.

-Um, co? Nie, nie weźmiesz. Co takiego sprawia, iż myślisz, że możesz ją sobie wziąć? Nie przypominam sobie oferowania jej tobie. Chociaż, jeśli tak bardzo jej chcesz, myślę, że mógłbym ci ją sprzedać jako specjalną przysługę.

-Zaczyna się... - Mruknął Saotoru pod nosem.

-Jeśli nie masz przy sobie gotówki, zamiast tego wezmę cenne klejnoty. Myślę, że zadowoliłbym się szafirami, rubinami, mołdawitem... - Zastopował, gdy usłyszał odgłosy jedzenia. - Hej, hola! Nie powiedziałem, że możesz ją zjeść! ...D'ah, pochłonąłeś wszystko w trzy sekundy! Chcę moje jedzenie z powrotem, Beel! ... Chociaż w sumie nie... Już za późno. Oddaj mi kasę. Wisisz mi ją za to!

-Przepraszam, wszystko zjedzone. A ja też nie mam pieniędzy. Ani kamieni szlachetnych.

-GRRRRRRR! Hej, Saotoru! Nie siedź tak i nie patrz tylko coś powiedz Beelowi!

-Sami to sobie ogarnijcie. Mnie to nie obchodzi. - Powiedział, wzruszając ramionami.

-Hej! Jak może cię, to nie obchodzić?! To znaczy, mówimy o moim jedzeniu! Chyba będę tu płakać!

-Hejka, wam czterem. - Powiedział Simeon, podchodząc do nich. - Miło zobaczyć jak się dogadujecie.

-Co? Ty jesteś ślepy Simeon? Nie widzisz, że każde z nas jest gotowe zabić siebie nawzajem?

-Nie waż się nawet mówić w taki sposób o Simeonie, demonie! Okaż więcej szacunku! - Powiedział zbulwersowany Luke.

-Eh? Ah, Fido... To ty. Nawet nie zauważyłem, że tu jesteś. - Zażartował Mammon.

-Nie mów do mnie Fido! Mam na IMIĘ Luke. Nie możesz sobie tego wbić do głowy?! A może jesteś tak samo głupi, jak i niegrzeczny?!

-Mhm, cokolwiek. Skończysz tyle szczekać i warczeć? - Zapytał, kładąc rękę na jego głowie, używając go jako podpórkę pod łokieć.

-Hej. Skończ z tym! Nie opieraj łokcia na mojej głowie! Teraz mnie posłuchaj... Może nie wyglądam na ważnego dla ciebie, ale chcę, żebyś wiedział, że ​​zgłoszę to bezpośrednio Michaelowi–

-Racja, uh-huh. Ty zawsze tylko „Michael to, Michael tamto”.

-Słuchaj, kiedy do ciebie mówię, demonie!

-Mammon, wiem, jaki uroczy jest Luke, kiedy jest sfrustrowany, ale myślę, że już wystarczająco go nękałeś. - Powiedział Simeon, zabierając rękę Mammona z głowy Luke'a. - Byłbym wdzięczny, gdybyś zechciał przestać.

-Trudno jednak tego nie robić. On jest taki zabawny... Czyż nie, Beel?

-Jestem pewien, że smakuje dobrze.

-NIE JESTEM zabawny! Ani również nie smakuję dobrze!

-Więc, czego wy, aniołowie, chcecie? - Zapytał demon o białych włosach. - Wiem, że musisz czegoś chcieć. W przeciwnym razie nie podchodzilibyście i nie rozpoczynalibyście z nami rozmowy ot tak po prostu.

-Ah, tak, racja. Prawie zapomniałem. - Odrzekł Simeon, drapiąc się po karku, po czym zaczął mówić z lekkim uśmiechem. - Widzisz, właściwie planujemy wkrótce wybrać się na kemping. Pomyśleliśmy, że to dobry sposób na dobrą zabawę i lepsze poznanie się. I oto, dlaczego jestem tutaj, by zaprosić was na ten kemping. Bylibyśmy szczęśliwi, gdybyście raczyli się zjawić.

-Że co? Ugh, więc to kolejny z twoich kiepskich pomysłów. Zawsze to robisz... - Narzekał Mammon, siadając wygodnie na pobliskiej ławce i krzyżując ręce na piersi. - Posłuchaj, na początek, biwakowanie to totalna porażka. Co nie, Beel?

-Hmm, biwakowanie... To oznaczałoby gotowanie na zewnątrz... Oh, i pieczenie pianek... Wchodzę w to.  - Na jego słowa, Mammon przybił sobie piątkę z czołem.

-Ehhh, widzisz Beel, oto twój problem. Powinieneś przestać pozwalać twojemu żołądkowi robić za ciebie decyzje. - Powiedział, po czym obrócił się do ludzi. - A wy co o tym sądzicie?

-Mi to jedno? Nie wiem? Nie pytaj się mnie? Tu masz o, Raven. - Powiedział, pokazując na dziewczynę, która jadła batona. - Jej pytaj.

-Eh? Ja? Cóż... Biwakowanie brzmi jak dobra zabawa, ale obawiam się, że to się może pokrywać z imprezą, na jaką jesteśmy zaproszeni z Saotoru.

-Jaką imprezą?

-Tą co została anulowana? - Powiedziała, ale chłopak dalej nie ogarniał. - Ta co zostałeś przez Asmo wciągnięty i mnie zaciągnąłeś bez zgody? - Nagle zapaliła mu się lampka.

-A to ta impreza? A... Kurwa. - Mruknął i położył się na ławce.

-Tia... Ale wracając, kemping według mnie brzmi świetnie.

-Bałem się, że to powiesz. Mamy tu kolejnego fana biwakowania co? To jest do bani. Samo przebywanie wśród ludzi, takich jak ty jest męczące. - Stwierdził, przewracając oczami.

-Cóż, pamiętajcie tylko, że my jedziemy na kemping, a wy jesteście zaproszeni. - Powiedział, po czym jego D.D.D. zaczęło wibrować. - Uh-oh, wygląda na to, że mam telefon do odebrania. Jeśli mi wybaczycie, na prawdę powinienem go odebrać. Wy czterej, trzymajcie się.

Anioł o czekoladowych włosach zaczął iść w kierunku wyjścia z sali, odbierając przy tym telefon. Drugi z aniołów stał jeszcze chwilę.

-Hej, Fido. Nie powinieneś już sobie iść z tym twoim kolegą?

-...Hej. Nie mów mi, co mam robić. Tak się składa, że ​​wychodzę, tak, ale nie dlatego, że mi kazałeś. - Powiedział i zaczął wychodzić, po czym zatrzymał się i obrócił w ich stronę. - ...Oraz, NIE MAM NA IMIĘ FIDO, OK?! - Krzyknął, po czym zaczął iść w stronę Simeona.

-Rany, to serio jest jakiś chihuahua. Więcej szczeka i warczy niż może zrobić. - Mruknął Mammon. - No nic, ja wracam na miejsce, zaraz się lekcja ma zacząć... Ehhh... Ile bym dał, by iść do kasyna...

Mammon odszedł co też uczynił Beelzebub tylko że w porównaniu do poprzednika, bez słowa. Ludzie tylko siedzieli i milczeli, zastanawiając się, ile tu jeszcze muszą siedzieć.

Wymiana studencka [Obey me!]Where stories live. Discover now