Rozdział 10

669 64 11
                                    

Witam!

W tym rozdziale dowiemy się co z Albercikiem i co ukrywał! Jakie kłamstwa zatajał przed ZakShotem? Kto go porwał i do jakich celów? Czy Albert ich zna?

Jak zawsze zachęcam do komentowania i gwiazdkowania, bo to motywuje mnie do dalszej pracy!

Miłego czytania i wieczorku <3333

--------------------------------

Pov. Albert
Gdy otworzyłem oczy, od razu je zamknąłem przez rażące mnie promienie sztucznego poblasku. Przymrużyłem powieki, by po kilku minutach przyzwyczaić się do oślepiającego mnie blasku. Dostrzegłem źródło mojego małego problemu z widzeniem - mała lampka, która była skierowana wprost na mnie.

Rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym byłem. Pleśń osadzająca się na rogach pokoju i zdarta stara tapeta, która nie przyciągała do przebywania w tym miejscu, tylko odrażała swoim wyglądem. W niektórych miejscach można było zauważyć zaschnięte ślady krwi, na ten widok przeszły mnie lekkie dreszcze. Bałem się, co mogą mi zrobić, w końcu nie wiedziałem, kim są i czego chcą.

Dopiero teraz zorientowałem się, że nie mam górnej części ubrania. Chciałem się ruszyć, ale moje ruchy zostały skrępowane przez linę na moich nadgarstkach, które były z tyłu krzesła, na którym siedziałem. Próbowałem poruszyć nogami, ale to też było na marne, bo moje nogi były przykute do nóg krzesła. Przymknąłem oczy na swoją głupotę, mogłem wysłać komuś SMSa, że ktoś mnie śledzi...

Chociaż czy pofatygowaliby się? Po mnie? Po jakiegoś pachołka, który nic nie dodaje do ekipy? Po chłopaka z okrutną przeszłością, który nadaje się tylko do zbierania zakładników? Po osobę, na której miejsce mają pięć innych osób? Niepotrzebny, słaby i niechciany... Pewnie nawet nie myślą co się ze mną dzieje. Znając ich, nawet nie zauważyli, że mnie nie ma... Tacy są. Zapominają o osobach, które im pomagają, jak tylko mogą, a później zostawiają gdy tylko potrzebują pomocy. Odwracają się, bo nie jestem już potrzebny, bo jestem do niczego i stwarzam same problemy...

Moje myśli przeszkodziło nagłe wejście do pomieszczenia pięciu osób. Najpewniej mężczyzn, patrząc na ich sylwetki. Po trzech z nich było widać, że pod ubraniami mają kamizelki kuloodporne. Jeden z nich podszedł do mnie zniżając się. Nagle złapał za swoją maskę, która zasłaniała jego twarz. Rozpoznałem Jacksona, tak zwanego debila i lidera grupy. Mieliśmy spory zatarg kilka lat temu i chyba do teraz nie mamy zbyt dobrych stosunków...

Ostatnim razem gdy się widzieliśmy wraz z Dante mieliśmy go zabić. Niestety nie poszło po naszej myśli i ten chuj przeżył. Jak widać, nie pała do mnie dobrymi uczuciami ze względu na to. Coś czuję, że mogę nie przeżyć tego spotkania...

- Witam Albercie, pamiętasz mnie jeszcze? - zapytał ironicznie, uśmiechając się lekko.

- Cześć Jackson, jak miałbym cię zapomnieć? Takiego chuja nie da się zapomnieć - powiedziałem i nagle poczułem rozchodzący się ból po prawej stronie mojej twarzy.

- Widzę, że zmężniałeś od ostatniego spotkania, a nie poczekaj. Ty zawsze byłeś wyszczekany, ale ten twój koleżka, który bał się własnego cienia, nie umiał być taki jak ty. Jestem ciekaw czy wciąż żyje, skoro ostatnio ledwo przeżył nasze spotkanie. - warknąłem cicho na wspomnienie o Dante. Zawsze naśmiewał się z tego, jaki był, oczywiście jego umiejętności nie były jakieś wybitne, ale się starał. Chciałem go tylko chronić, ale jak zawsze spierdoliłem. Mogłem nie prosić go o to, żeby go przyprowadził. Wiedziałem, jaki jest Thompson, a i tak nie pomyślałem i naraziłem Dante. W takim stopniu ma szczęście, że nie ma teraz trwałych uszkodzeń ciała.

- Gdybym mógł zabiłbym cię wtedy za to co mu zrobiłeś, ale spierdoliłeś z kraju jak tchórz - splunąłem z jadem w głosie.

- Posłuchaj. Nie moja wina, że się akurat napatoczył, musiałem jakoś uciec. To wy zabiliście mi część rodziny!

Cisza. Czekając na prawdę - Albert Speedo x Vasquez SindaccoHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin