Rozdział 7

655 61 9
                                    

Witam!

Tak wiem, rozdziały dzisiaj miały być 12 i 18, ale totalnie zapomniałam jaki dziś dzień przez chorobę... Jebać przeziębienie i kaszel niedający spać LIKE

Jak zawsze zapraszam do komentowania i gwiazdkowania, bo to motywuje mnie do dalszej pracy!

Miłego czytania<33

---------------------

Pov. Albert
Wbiegłem do budynku z bezwładnym ciałem na rękach. Kurwa mać, dlaczego on jest taki ciężki? Przecież wygląda jakby żył samą kawą! Jak najszybciej wbiegałem po schodach na siódme piętro. Niby nie musiałem się jakoś bardzo śpieszyć, ale gdyby ktoś mnie zobaczył, mógłby pomyśleć, że go porwałem. Gdy w końcu udało mi się dotrzeć do mieszkania, otworzyłem drzwi, pobiegłem w stronę kanapy. Niestety mój pech chciał, że potknąłem się o dywan. Kurwa mać…
 
Czarnowłosy szczęściem poleciał z impetem w stronę kanapy, od razu na nią upadając. Jezu dlaczego, on ma takie szczęście, a ja takiego pecha? To niesprawiedliwe, w sumie jak całe życie. Zacząłem podnosić się z ziemi i w tym samym czasie Dante otworzył oczy. Kurwa, a myślałem, że będę mógł się jakoś przygotować do tej rozmowy…
 
- Ja pierdole. - Usłyszałem ciche mruknięcie z jego strony.
 
- Siemanko Dantuś. - powiedziałem, a niebieskooki uniósł wzrok na mnie.
 
- Chciałbyś mi powiedzieć, co tu robię? - zapytał, opierając się o kanapę. - I co w ogóle się stało?
 
- No tak jakby prawie cię wysadziłem, ale to niechcący!
 
- Że co prawie zrobiłeś?!
 
- Posłuchaj, niespecjalnie, dostałem zadanie!
 
- Jakie znów zadanie Albert?
 
- Miałem wysadzić kawałek komendy z policjantem. Na początku cię nie rozpoznałem, ale później przypomniało mi się, że byłeś podobny. No tak wyszło! - wytłumaczyłem szybko, cały czas machając rękami, dodając tym dramaturgii. - Tak, w ogóle prawie nic się nie zmieniłeś - dodałem żartobliwie.
 
- Tak wyszło, mhm. Wcale się nie zmieniłem? Przefarbowałem włosy, zacząłem ćwiczyć, wiele się zmieniło Speedo
 
- No ale patrz! W końcu jesteś w tej swojej ukochanej policji! - powiedziałem zgryźliwie.
 
- A ty w końcu jesteś pełnoprawnym przestępcą!
 
- Zawsze nim byłem!
 
- Nie Albert, wtedy próbowałeś nim być, ale potrzebowałeś do tego mnie!
 
- Że co przepraszam? Przypomnieć kto wtedy nie zabił piątego, bo nie umiał utrzymać noża w rękach?!
 
- Teraz mi będziesz wypominać?!
 
- Tak - Nastąpiła cisza, która była trochę niezręczna. - Żałujesz? - zapytałem cicho. - Żałowałeś kiedyś, że mnie zostawiłeś samego z tym wszystkim?
 
- Czasami żałowałem. Gdy był ciężki okres w policji, zwłaszcza na początku. Nie szło mi zbyt dobrze, aż w końcu groziło mi wydalenie i wziąłem się w garść. Wtedy przez chwilę żałowałem, że cię zostawiłem, że wybrałem tę drogę. No i przy wyjeździe, gdy byłem już tutaj, w Los Santos. Zawsze starałem się wierzyć, że mnie po tym nie znienawidziłeś. Miałem nadzieję, że nie jesteś zły, że chce iść swoją drogą.
 
- Nigdy nie byłem zły, zawiedziony owszem, ale nie zły. Gdy dostałem list, załamałem się, bo jedyna ważna osoba w moim życiu odeszła. Zacząłem więcej kraść, zabijać… Po kilku latach przyleciałem tutaj. Jak widać los, przyczepił nas do siebie i nie chce odczepić - powiedziałem żartobliwie.
 
- Przepraszam, że cię zostawiłem
 
- Nie mam ci tego za złe, ja przepraszam za to, że mogłeś mieć wrażenie, iż po twoim wyjechaniu zacznę cię nienawidzić. Zawsze chciałem dla ciebie jak najlepiej, wiesz? Dlatego wybrałem tę drogę.
 
- Wiem - uśmiechnął się lekko w moją stronę.
 
- No, ale patrz. Gdyby nie ja, to nie byłoby cię tu. - czarnowłosy zaśmiał się cicho na moje słowa.
 
- Rzeczywiście, to co? Znów będziesz dla mnie tym zjebem co kiedyś?
 
- Dobra, a ty będziesz dalej tym grzecznym chłopcem, który boi się wszystkiego?
 
- Zawsze nim będę
 
Pov. 3os. 
Policjant powolnym krokiem zmierzał po schodach na dach komendy. Zamierzał pobrać Helkę, gdyż trwał napad na CarDealer’a. Cały czas pisał z pewnym przestępcą, każdemu znanym. Erwin Knuckles. Był już niedaleko wejścia na dach, gdy wystąpiła eksplozja. Siła wybuchu odrzuciła Gregorego na ścianę za nim. Niestety nieszczęście chciałoby Montanha uderzył głową o cegłówkę, czego wynikiem było stracenie przytomności.
 
Każdy funkcjonariusz policji znajdujący się wtedy na komendzie pobiegł, zobaczyć co się dzieje. Każdy był tak zwaną ciekawską szują, musiał wiedzieć i słyszeć wszystko. Jedna z policjantek wezwała pogotowie cały czas próbując ocucić Montanhę, na marne.
 
Godzinę później siwowłosy mężczyzna jadący przez miasto w swoim samochodzie, otrzymał wiadomość. Jego przyjaciel - Gregory Montanha jest w szpitalu. Normalnie nie zmartwił, by się jakoś bardzo gdyby nie to, że Gregory normalnie z nim pisał, aż nagle przestał się odzywać. Myślał, że dostał jakieś zgłoszenie lub musiał wyłączyć telefon. Jak się okazuje, policjant dostał jakiegoś urazu. Nie, żeby jakoś specjalnie się bał, przecież to naczelny rambo, ale mimo wszystko odczuwał niepokój. Skąd wiedział? Przyjaciel Gregorego - Hank Over wykonał do niego telefon. Over wiedział, że coś jest pomiędzy tą dwójką, więc chciał, żeby jak najwięcej czasu ze sobą spędzali.
 
Brązowooki leżał już na sali szpitalnej, nieprzytomny. Wokół jego sali kręciło się dosyć dużo policjantów, ale mimo wszystko Erwin przemknął niezauważony. Dostał się do sali, od razu siadając na taborecie obok łóżka szpitalnego. Siedział i wpatrywał się w spokojną twarz swojego ulubionego policjanta. Nie wiedział, ile tak siedział, minutę? Godzinę? Cały dzień? Nie miał pojęcia. Cały czas patrzył na Gregorego albo na ścianę, trzymał jego rękę, chcąc zabrać cały ból, jaki w tej chwili może czuć szatyn.
 
Poczuł jak ręka brązowookiego, nagle się poruszyła. Uniósł wzrok na niego i uśmiechnął się lekko, gdy zobaczył czekoladowe tęczówki wpatrujące się w niego. Patrzył na niego ze zdezorientowaniem i zdziwieniem, po chwili złotooki również poczuł takie uczucia, gdy szatyn gwałtownie zabrał swoją rękę.
 
- Przepraszam, kim pan jest? - zapytał Gregory. Erwin przez chwilę pomyślał, że to żart i zaczął się histerycznie śmiać, jak z jakiegoś bardzo dobrego sucharu. Niestety poważna twarz Gregorego utwierdzała go, że on się zapytał, jakby naprawdę go nie znał. Siwowłosy poczuł się, jakby brał udział w jakimś chujowym żarcie, niestety to, co się działo nie było kłamstwem.
 
- Żartujesz sobie ze mnie - szepnął, mrugając szybko. Nie chciał w to wierzyć, nie chciał, żeby Gregory stracił z nim wszystkie wspomnienia. - Ty mówisz na poważnie - powiedział, a jego głos się załamał. Po jego policzku spłynęła łza, ale szybko ją starł. - Jak ty możesz mnie nie pamiętać?! Mnie?! Po tym, co przeszliśmy?! - krzyczał, wyładowując wszystkie emocje. Złość, smutek, rozczarowanie, zawiedzenie.

Jego krzyki powstrzymał lekarz wchodzący do pomieszczenia. Knuckles natychmiast ucichł, czekając, na to no powie specjalista.
 
- Witam pana, jak się pan nazywa? - brunet natychmiast zmarszczył brwi. Nie wiedział, nie 
umiał sobie przypomnieć.
 
- N-nie wiem - zająknął się, a złotooki wciągnął drżący oddech do swoich płuc. Ten chuj go naprawdę nie pamiętał…
 
- Niestety przez wynik uderzenia stracił pan pamięć, niestety nie jestem w stanie stwierdzić czy ona wróci z krótszym, czy dłuższym czasem, albo czy kiedykolwiek wróci.
 
- Przepraszam co?! Jak to nie wiadomo czy kiedykolwiek odzyska pamięć?! - Mogłoby się wydawać, że siwowłosy bardziej przejmuje się stanem pacjenta, niż sam pacjent.
 
- Przepraszam, ale muszę już iść, mam też innych pacjentów. Panie Gregory, państwa przyjaciele panu pomogą, przypomnieć sobie stare wspomnienia i stworzyć nowe - lekarz uśmiechnął się lekko w stronę Montanhy, który przyswajał do wiadomości, jak się nazywa.
 
- A nasze masło? - szepnął z zapytaniem. - No właśnie kurwa, gdzie ty masz masło?
 
Gregoremu zaczęło się kręcić w głowie. Nagle przed oczami zaczęły pojawiać mu się pojedyncze obrazy. On trzymający w rękach masło, a naprzeciw niego jakiś mężczyzna uśmiechający się szeroko.
 
Nagle poczuł silny zapach perfum, które skądś mu się kojarzyły. Kolejne obrazy przed oczami. On w stroju policjanta, rozmawiał z zamaskowanym mężczyzną z szerokim uśmiechem. Zaczął go wąchać i zaśmiał się cicho. Czuł się, jakby oglądał film ze swoim udziałem.
 
Kolejna scena. Siwowłosy w przebraniu księdza wraz z nim na dachu. Poczuł zawód, złość i smutek. Usłyszał niewyraźny głos, jak zza tafli wody:
- Sprzedałeś się z rozmów na dachu kurwo jebana!
 
Krzyczący nad nim mężczyzna ze złotymi oczami nie pomagał. Poczuł frustracje i złość, musiał je gdzieś wyładować. Niestety, że Knuckles stał blisko, to on musiał oberwać. Dostał pięścią w swój policzek, zabolało. Nagle brunet poczuł ból jakby na całym ciele, czuł się rozdarty. Smutny, zdradzony… Nie wiedział czemu. Czuł się, jakby ktoś wpakował mu kilkanaście kulek w korpus, ale Bóg jakby chciał, żeby on dalej żył. 
 
- To wszystko twoja wina! - Nagle wykrzyczał siwowłosy, wychodząc z sali. Trzasnął drzwiami od szpitalnej sali tak, że prawie wypadły z zawiasów. Gregory siedział oniemiały, wciąż próbując się otrząsnąć z ostatniego wspomnienia, w którym leżał na ziemi, w deszczu i cały we krwi…
 
Złotooki wybiegł z budynku szpitala, wyjmując telefon. Zadzwonił do swojego najlepszego przyjaciela, wręcz brata - Carbonary.
 
- Carbuś! Nie dość, że ten chuj mnie nie pamięta, to jeszcze mnie uderzył, rozumiesz? Mnie?!
 
- Erwin, o co chodzi?
 
- No jak to o co chodzi?! Montanha miał jebany wypadek i stracił pamięć! On mnie nie pamięta! - Nicollo przez telefon słyszał, jak siwowłosemu co jakiś czas załamywał się głos. Uśmiechnął się do Davida siedzącego obok niego, dobrze wiedział, co to oznacza. Knuckles martwi się o tego subufera, więc coś pomiędzy nimi jest. - Pierdoli mnie to! Robimy kurwa Hell day i chuj mnie to obchodzi! - Erwin mógł usłyszeć cichy śmiech po drugiej stronie słuchawki. - Carbonara przyjedź po mnie!
 
- A co, on twoja taksówka? - Usłyszał pytanie, które nie było od białowłosego. Rozpoznał Davida, normalnie by się nie zdziwił, gdyby nie to, że Nicollo mówił, iż będzie dzisiaj spędzał dziś czas z kimś bardzo ważnym. Najpierw złotooki pomyślał o Kylie, ale nie zamierzał przeszkadzać bratu zbyt bardzo. Tylko niech go podwiezie pod apartamenty i razem rozstrzelają policje, tylko tyle.
 
- A ty Ginkenly co tam robisz?
 
- Po nazwisku to po pysku Knuckles.
 
- Czyli ja dobrze zrozumiałem? Pokłóciłeś się z Grzesiem, bo cię nie pamięta? - zapytał Nicollo, jednocześnie przerywając małą kłótnię.
 
- W dużym skrócie.
 
- David! Mamusia i Tatuś znowu się kłócą - Białowłosy udał płacz. Erwin westchnął cicho na słowa Nicollo. Jemu nie da się wbić do głowy, że pomiędzy nim a Gregorym nic nie ma. Nie było, nie ma i nigdy nie będzie. Bo nie może nic być

Cisza. Czekając na prawdę - Albert Speedo x Vasquez SindaccoWhere stories live. Discover now