Rozdział 2.

1.8K 156 4
                                    

Rozdział poprawiony! 
Chowam w pośpiechu mokry płaszcz i szalik do szafki. Sprawdzam czy gdzieś na dnie nie mam butów z wf-u na przebranie. Na prawdę mi w tych zimno. Przeszukuje całą ale nic nie ma. Świetnie.

Zamykam srebrną szafkę na kluczyk, wstaję i znów wpadam na tego samego blond chłopaka.
-Jestem, Luke.
-Ara.
-Bardzo mi miło.
Wzdycham tak głośno jak mogę by usłyszał, że nie jestem w humorze na nowe znajomości w tej chwili. Wymijam go i idę do klasy w której mam mieć teraz lekcje.
-Ara! - Słyszę dobrze znany mi głos.
Nie odwracam się, idę prosto do klasy. Jest po dzwonku a nie mam zamiaru spóźnić się na kolejną lekcję. Przyśpieszam kroku.
-Ara! Poczekaj! - Lucy nie da za wygraną.
Odwracam się i idę tyłem.
-Pogadamy po tej lekcji, okej? - Mówię i znów się odwracam.
Nic nie odpowiada. Dogania mnie i razem z innymi wchodzimy do klasy.
Siadam w środkowym rzędzie z przyjaciółką i wyciągam książki z matematyki.
-A więc dziś zrobimy powtórzenie... - Nauczyciel mówi to jakby sam już miał dość powtarzania z nami tych samych tematów.
Zapisuję temat i datę.
-Za rok piszecie maturę, to bardzo ważne, żeby dobrze ją napisać... - Pan Corner chyba raz zaśnie. Właściwie jak ja. Po co o tym pomyślałam? Automatycznie zaczynają opadać mi powieki, zaraz zasnę.
-Mogłam wybrać liceum zamiast czteroletniego technikum. - Słyszę obok siebie szeptanie Lucy.
-Mhm...- Mruczę pod nosem próbując nie zasnąć.
-W tym roku pisałybyśmy maturę. Byłby święty spokój.
-Mhm...-Przytrzymuje głowę obiegami rękoma.
Mam wrażenie, że zaraz głowa wyślizgnie mi się z dłoni i spadnie na ławkę nabijając przy tym niezłego siniaka.
-Ara, powiedz mi proszę jaki jest wzór na obliczenie objętości ostrosłupa? - Czuje na karku ciepły oddech pana Cornera.
Podnoszę głowę do pionu, widzę jak wszyscy znów wlepiają we mnie swoje oczy.
-Hm? - Nauczyciel obchodzi moją ławkę dookoła.
Staję naprzeciwko mnie, kuca i patrzy mi w oczy. Jedną ręką przytrzymuje linijkę którą stuka o ławkę, drugą natomiast przeczesuje swojego krzaczastego wąsa.
-Ara?
-Przeprasza, nie wyspałam się – odpowiadam.
Czemu jeszcze chwilę wcześniej funkcjonowałam normalnie a teraz nie mogę utrzymać głowy z górze?
-Widzę, Aro. Co robiłaś w nocy?
-Czytałam, proszę pana.
Przełykam szybko ślinę i próbuję spojrzeć na mężczyznę kucającego przede mną. Patrzy na mnie spode łba. Czuje, że zaraz wyśle mnie do wychowawczyni i każę zadzwonić do mamy. Tak się jednak nie dzieje.
-Mam dla Ciebie pracę domową.

-Słucham...
-Klaso, czy jutro mamy lekcje?
-Taaaak – odpowiada klasa chórem.
-Dobrze. A więc, Aro...Twoim zadaniem domowym jest się wyspać i sprawdzić wzór na objętość ostrosłupa. Jasne?
-Myślę, że da się zrobić.
-Cieszę się.
Pan Corner wstaje i podchodzi do tablicy szybko coś zapisując.
-A reszta klasy ma zrobić te – wskazuje palcem na tablicę – zadania na jutro. Sprawdzę wszystkim. A teraz wróćmy do powtarzania wzorów.

***
Po skończonej lekcji Lucy zaciągnęła mnie do damskiej toalety.
-Lucy, ja nie mam siły mówić. Nie spałam całą noc.
-Nie jestem pewna czy całą noc. Może kilka dni?
Opieram się dłońmi o umywalkę i patrzę w swoje odbicie. Przyjaciółka opiera się o jedną z kabin, widzę ją w odbiciu lustra. Ma na sobie różową bluzę z pumy, białą lekko prześwitującą koszulkę i czarne liginsy. Do tego jasno różowe kozaki na średnim, grubym obcasie. Nigdy jej nie powiedziałam, że jej ubrania nieszczególnie się ze sobą łączą, ale co ja tam wiem...Myślę, że sama nie wyglądam lepiej w swoim czarnych ciuchach.
-Podobno TEN koleś podwiózł Cię do szkoły.
-Jaki koleś? - Przestaje na nią patrzeć.
-Nie udawaj, że nie wiesz. Każda laska ślini się na ich widok.
-Pogubiłam się. Ten czy ich? - Odwracam się do niej i opieram tyłkiem o umywalkę.
-Chłopak z czerwonymi włosami plus czarne bwm za które połowa chłopaków w tej szkole mogłoby sprzedać własną matkę. A ten drugi...z tym też Cię widziano.
-Dobra, przyznaję. Ten pierwszy mnie odwiózł ale o drugim nie mam zielonego pojęcia.
-Blondyn, kolczyk w wardze.
-Luke?
-O, widzę, że już się zapoznaliście. Szkoda, że zapominasz o swojej przyjaciółce.
-Lucy, przestań.
Nagle z jednej z kabin wychodzi pierwszoklasistka. Podchodzi obok mnie z zamiarem umycia rąk.
-Wypad! - Wydziera się ruda dziewczyna stojąca naprzeciwko mnie.
Mała blondynka wychodzi, zaplatam ręce na piersi i patrzę wprost na tę zołzę.
-Ty nawet ludziom rąk nie pozwalasz umyć!
-Odwozi Cię dziś do domu? - Pyta nagle.
-Zaproponował ale nie wiem czy się zgodzę. Pojechałam z nim tylko dlatego, że uciekł mi autobus. Żeby to było jasne!
-Aha.
Dzwonek na lekcje rozbrzmiewa, chwytam za torbę leżącą na ziemi i wychodzę. Za mną oczywiście wybiega Lucy.
-Ara, nie wściekaj się na mnie.
-Nie wściekam się.
-Ta, jasne.
Odchodzi nagle w prawą stronę.
-No i kto tu się wścieka! - Wydzieram się kiedy obok mnie przechodzi pan Corner z innym nauczycielem.
-Widzę, że koleżanka odzyskała siły. - Patrzy na mnie pytającym wzrokiem.
Zamykam oczy i kręcę głową. Nie mam siły odpowiedzieć więc po prostu odchodzę. Wiem, że się za mną ogląda, zawsze to robi.
W końcu docieram na kolejną lekcję, jaką jest malarstwo. Szczerze nienawidzę tego przedmiotu. Wszystkie ubrania uwalone farbą i innymi dziwnymi substancjami których nie można zmyć. Do tego świrnięta nauczycielka, której nie wyszło w życiu. Warto też wspomnieć, że uważa mnie za jedną z najbardziej utalentowanych osób w całej szkole. Nie podzielam jej zdania.
Siadam przed wielkim pustym brystolem przypiętym do sztalugi i czekam na rozkazy Pani Wezyr. Moje miejsce jest tuż przy oknie więc co chwilę za nie spoglądam.
-Dziś namalujemy sobie abstrakcje! - Gestykuluje rękami z pełnym przejęciem.
Wyciągam słuchawki z torby, zapowiadają cztery żmudne godziny. To jedyne lekcje w moim planie które są tyle razy pod rząd.
-Podejdźcie tu proszę!
Spoglądam na nauczycielkę. Brązowa spódnica do kostek uszyta z grubego i sztywnego materiału, gruby sweter w kolorze mlecznej czekolady. Do tego bardzo ciemne buty które tak naprawdę ledwo widać. Ciemne, kręcone blond włosy totalnie nie ułożone latają jej we wszystkie strony jakby były naelektryzowane. Na głowie ciemna opaska we fioletowe kwiaty. Jest obwieszona od góry do dołu różnymi wisiorkami i talizmanami. Gwoździem programu są wielkie okulary które przykuwają uwagę każdego kto przechodzi obok.
-No dalej! Chodźcie do mnie! - Pospiesza nas.
Zauważam, że trzyma w dłoni małe białe karteczki.
-Emocja. To nasz dzisiejszy temat. Mam tutaj – podnosi do góry papierki – 18 losów. Na każdym z nich jest napisana inna emocja. Chciałabym, żeby każdy z was wylosował jedną z nich i na podstawie właśnie swojego losu wykonał swoją pracę. No dalej, losujcie!
W oku mgnienia przede mną i za mną tworzy się długi rząd. Jestem upchnięta gdzieś w środku kolejki.
-Zakochanie! - Krzyczy Lauren i biegnie do swojej sztalugi.
Lauren jest miłośniczką sztuki i gdyby mogła siedziałaby w tej pracowni całe dnie. Ubiera się w bardzo jasne pastelowe kolory i zawsze na koniec patrząc na poplamione ubrania, zaciska dłoń w pięść i mówi z triumfem w głosie „było warto".
-Spokój...jak mam to namalować? - Pyta nauczycielki Derek.
-Strach.
-Irytacja.
-Radość.
Kolejka przede mną zmniejsza się coraz bardziej, aż w końcu staję twarzą w twarz z panią Wezyr.
-No dalej, Aro. Nie bój się.
-Czy jeśli wylosuje coś czego raczej nie chciałabym mieć...mogłabym wymienić? - Pytam niepewnie.
-Nie ma takiej opcji, złotko. Macie się zdać na waszą kreatywność a wiem, że tobie akurat jej nie brakuje! - Uśmiecha się od ucha do ucha i wyciąga ręce z karteczkami w moją stronę.
Przełykam ślinę i wyciągam do góry prawą dłoń. Czym się właściwie tak denerwuje? Chwytam jedną z kartek, kompletnie na oślep. Odchodzę na bok i ją rozwijam. Złość.
Wracam do mojej sztalugi i czekam aż wszyscy wylosują swoje tematy pracy.
-Przerażenie.
-Nuda.
-Smutek.
Dłonie nauczycielki zapełnia teraz tylko jedna karteczka.
-Kogo nie ma? - Przeszukuje całą klasę swoim badawczym wzorkiem.
Wiem kogo brakuje.
-Aro, gdzie jest Lucy? - Podchodzi do mnie i zaplata ręce.
-Nie mam pojęcia proszę pani.
-No dobrze, może zaraz przyjdzie. Zaczynajcie! - Krzyczy piskliwie po czym idzie do swojego biurka, siada za nim, podpiera brodę na dłoniach i nas obserwuje. Zawsze tak robi. Po prostu patrzy. Przez cztery bite godziny.
Chodzi czasami po klasie i patrzy na jakim etapie pracy jesteśmy.
Otwieram torbę i przypominam sobie, że zapomniałam zabrać farb oraz pędzli z szafki. Wzdycham dość głośno przez co nauczycielka łypie na mnie okiem.
-Coś nie tak, skarbie? - Pyta wstając od biurka.
-Zapomniałam przyborów. Czy mogłabym szybko skoczyć do szafki? Przy okazji mogłabym się rozejrzeć za Lucy. - To wcale nie jest wymówka, żeby chwilę dłużej przebyć poza klasą.
-Oczywiście. Taki talent nie może się zmarnować. Mówię oczywiście o tobie! - Znów się szeroko uśmiecha, podnosi rękę i kładzie mi na ramieniu.
-To ja zaraz będę...
Wymykam się spod jej ramienia i wychodzę z klasy. Kątem oka widzę, że Lauren ma już mnóstwo zapełnionej kartki. Zamykam za sobą drzwi i mknę przez całą długość korytarza aż w końcu dochodzę do damskiej łazienki.
-Lucy?
Sprawdzam każdą kabinę ale w żadnej jej nie ma.
Wychodzę z łazienki i kieruję się na dół. Wchodzę do kolejnej toalety i ponawiam swoje pytanie.
-Lucy?
Znów powtarzam czynność sprawdzenia wszystkich kabin. Pusto. Wychodzę z pomieszczenia i znów kieruję się by zejść na niższe piętro. Idę blisko ściany. Skręcam na schody i wpadam na przeszkodę.
-Au! Cholera, uważaj jak chodzisz! - Drę się na nieznajomego.
Podnoszę głowę i widzę uśmiechniętego blondyna w szarej bluzie i obcisłych, czarnych rurkach.
-Uwziąłeś się na mnie czy jak? - Wymijam go i schodzę na dół.
Podbiegam do mojej szafki, wyciągam kluczyk a następnie ją otwieram. Wyjmuje siatkę z farbami po czym zamykam drzwiczki i doznaję szoku.
-Cholera! - Wydzieram się tak głośno jak mogę.
-Spokojnie.
Przede mną stoi znów ten sam blondyn. Przez chwilę nie pamiętam jak ma na imię, po chwili jednak sobie przypominam. Znów uśmiecha się do mnie głupkowato. Stoi bardzo blisko. Czuje dym z papierosów i mocne męskie perfumy.
-Co jest grane? - Pytam go robiąc krok w tył.
Luke patrzy się na mnie i marszy brwi jakby myślał nad odpowiedzią.
-Okej, nie mam czasu. Na razie.. - Wymijam go po raz kolejny.
-Nie próbuj mnie znów śledzić, jasne? - Odwracam się ale jego już tam nie ma.
Idę z powrotem do klasy. Przy mojej sztaludze siedzi Lucy z małą karteczką w dłoni.
-FURIA – Wydziera się do mnie.
Krzywię się lecz nie zwalniam kroku. Widzę jak cała klasa patrzy się w naszą stronę, łącznie z nauczycielką.
-Coś nie tak, Lucy? - Pyta łagodnie.
-Nic, proszę pani. - Odpowiada przez zaciśnięte zęby.
-Więc do roboty! - Mówi melodyjnym głosem i wraca do podpierania głowy.
Rozkładam farby na parapecie, przynoszę sobie kubek z wodą po czym wkładam do niego kilka pędzli, którymi mam zamiar malować.
-Furia, rozumiesz? FURIA – Znów mówi to bardzo głośno. Teraz nikt nie zwraca na to uwagi.
-Rozumiem, nie musisz się drzeć. Furia do ciebie pasuje – uśmiecham się do niej drwiąco.
-A ty niby co masz? - Chwyta za moją kartkę – złość. Czy nasze tematy nie są przypadkiem podobne?
-To zależy jak na to spojrzysz. A teraz lepiej zacznij pracować.
-Znalazła się ta, która kocha malować!
-Odczepisz się? - Odwracam się do niej i czekam aż sobie pójdzie.
Nie chcę wysłuchiwać jej wrzasków przez cztery godziny więc sięgam po słuchawki.
-Świetnie! - Zarzuca torebkę na ramie i idzie na drugi koniec sali gdzie bardzo nieporadnie rozkłada sztalugę oraz deskę pod brystol.
Włączam moją ulubioną playlistę i zaczynam malować. Używam mocnych i stanowczych kolorów. Robię bardzo zamaszyste ruchy pędzlem, używając do tego różnych grubości. Chwytam za gąbkę i moczę ją w czerwonej farbie. Robię mnóstwo plam, pociągnięć. Oglądam się co chwilę na innych by zobaczyć na jakim etapie obecnie są. Lauren patrzy na swoją pracę z twarzą pełną dumy. Zaczynam chlapać rozcieńczonymi farbami na pracę. Kolory spływają i robią się smugi. Odchodzę od sztalugi aby popatrzeć na to z daleka. Podchodzi do mnie pani Wezyr. Wyjmuje w pośpiechu słuchawki.
-Jak się pani podoba? - Spoglądam to na nią, to na pracę.
-Jaki masz temat? - Pyta.
-Złość, proszę pani.
-Cóż, mocne pociągnięcia pędzla... - podchodzi bliżej i wyciąga rękę ku świeżej farbie.
-Niech pani uważa, jeszcze nie wyschło.
-Oh, dziękuje. - Oddala się od pracy i wraca znów do mnie.
-Na prawdę bardzo ciekawe. Masz jeszcze trochę czasu, pomyśl czy można coś tu jeszcze dodać.
-Dobrze, dziękuje.
Jeśli mam „coś dodać" znaczy tylko tyle, że jest dobrze ale nie do końca. Brakuje „tego czegoś". Podchodzę do pracy, patrzę na nią przez chwilę i gdy chcę się obrócić po kolejną porcję farby kubek z wodą spada na ziemię zahaczając o moją nogę. Nogawka moich spodni jest cała morka. Szybko wyciągam telefon modląc się, że nie dotarła do niego ani jedna kropelka cieczy. Na szczęście jest cały. Odkładam go na bok po czym podchodzę do nauczycielki.
-Czy mogę wyjść do woźnej po jakąś szmatę? Przypadkowo wylałam wodę... - Drapię się po karku.
-Tylko szybko bo wsiąknie w podłogę! - Pokazuje na mokrą plamę przy moim stanowisku.
Nie odpowiadam, po prostu kieruje się do drzwi.
-Czy ta złość tak na ciebie działa? - Lucy patrzy na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
Jej także nic nie mówię. Wychodzę z klasy i modlę się w duchu aby nie trafić na tego blondyna. Ta krótka przechadzka byłaby jednak zbyt piękna...
-Luke! Możesz mnie przepuścić? Muszę iść po szmatę do podłogi.
-Wylałaś coś?
-Jeju, po prostu mnie przepuść.

Basement ||M.C & L.H|| PLWhere stories live. Discover now