Rozdział 1.

2.4K 185 11
                                    

Rozdział poprawiony!

Chwytam za telefon w celu sprawdzenia godziny. Jest 3:40 w nocy. Siedzę i czytam zawzięcie książkę fantastyczną, gdzie elfy właśnie toczą bitwę z trollami. Mama smacznie śpi tuż za moją ścianą. Przysięgam, że słyszę jak chrapie. Zawsze to robi kiedy jest zmęczona po całym dniu harówki. Najczęściej wraca późno z pracy i jest wykończona. Do tego dochodzi opiekowanie się moją młodszą siostrą. Sandy ma siedem lat i jest naprawdę bardzo grzeczna. Nigdy nie sprawiała problemów. Na prawdę lubię swoją siostrę!
Odrywam się od tekstu, moją uwagę przykuwa cisza zza ściany. Obudziła się? Jeśli znów przyłapie mnie na nocnym czytaniu w środku tygodnia zabierze mi wszystkie książki i lampkę. Zagroziła mi tym dwa tygodnie temu kiedy miałam na ósmą rano do szkoły i nawet nie zmrużyłam oka. Nie moja wina, że nie mogę odłożyć książkę kiedy naprawdę mnie wciągnie... Łapię za przypadkowy papierek leżący na moim biurku, obok łóżka i zaznaczam stronę numer 455. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałam normalną, ładną zakładkę. Odkładam lekturę na bok, zgaszam lampkę a następnie łapię za telefon, włączam latarkę i wstaję z łóżka. Razem za mną na ziemię spada kołdra, którą chwilę temu byłam szczelnie okryta. Chwytam ją i odkładam byle jak na materac. Ze szczególną ostrożnością otwieram drzwi a następnie z idealną precyzją i skupieniem je zamykam. Przechodzę obok sypialni mojej mamy, siostry a potem na palcach dochodzę do schodów. Schodzę bardzo powoli by narobić jak najmniej hałasu. Na ostatnim stopniu stopa ześlizguje mi się kilka centymetrów i upadam z głuchym uderzeniem na tyłek. Telefon wypada mi z ręki, na szczęście na mały dywanik przy schodach. Wstaję szybko i chwiejąc się wpadam do kuchni. Wychylam się zza ściany modląc się w duchu, że żaden z domowników się nie obudził. Na moje szczęście, żadna z nich nie wychodzi ze swojej sypialni. Pewnie spytacie: „A gdzie Twój ojciec?". Szczerze mówiąc...sama nie wiem. Nigdy go nie poznałam. Za każdym razem kiedy pytam o to mamę robi nadąsaną minę i mówi, że nie powinnam pytać. Bardzo bym chciała coś o nim wiedzieć. Nie mówiąc o tym, żeby go spotkać. To by było szaleństwo!
Zapalam małą lampkę nad blatem kuchennym po czym włączam czajnik. Zaczynam po całej kuchni szukać swojego ulubionego kubka. W końcu przypominam sobie, że został na górze. Biorę inny i nasypuję do niego dwie łyżki kawy zbożowej, dwie cukru i po chwili zalewam do połowy wrzątkiem. Dolewam zimnego mleka i zaczynam mieszać. Mój wzrok wędruje na mały punkcik światełka za oknem. Auto. Ktoś podjechał czarnym autem pod nasz dom. Światło wydobywa się ze środka. Jest jasnoniebieskie. To zapewne telefon. Zauważam jakiś ruch postaci go trzymającej i nagle zamiarem. Osoba siedząca w środku patrzy prosto na mnie. Upadam na ziemię upuszczając przy tym łyżeczkę. Siedzę na zimnych kafelkach kilka sekund, jednak wydaje mi się, że minęła wieczność aż w końcu wstałam. Trzymając się mocno marmurowego blatu, na miękkich jak wata nogach zerkam ukradkiem przez okno. Nie widzę jego twarzy, poświaty z telefonu nie widać ale jestem pewna, że nadal na mnie patrzy. W końcu słyszę ryk silnika, światła się zapalają a tajemniczy gość odjeżdża. Przerażona faktem, że jestem obserwowana łapię na gorący kubek i telefon. Tym razem wracam do pokoju po ciemku. Na schodach zahaczam palcami stóp o schody wylewając przy tym co najmniej 1/3 herbaty. Zamykam za sobą drzwi, tym razem nie zwracam uwagi na to czy trzasną czy nie. Siadam na łóżku, przykrywam się kołdrą i próbuję uspokoić oddech. Mam wrażenie, że bicie mojego serca jest tak samo głośne jak chrapanie mojej rodzicielki. Moje myśli z szybkości oddechu przechodzą na temat tajemniczego mężczyzny w aucie. Od kiedy mnie obserwuje? Ile razy smacznie spałam kiedy on stał pod moim oknem? Ile razy widział mnie w kuchni kiedy przygotowywałam sobie herbatę nie zdając sobie sprawy, że On tam był? Myśli kotłowały mi się w głowie. Sprawdzam godzinę na telefonie, jest prawie 4:00. Za dwie godziny mama się obudzi a potem przyjdzie wywalić z łóżka mnie. Spać czy kończyć książkę? Zostało mi około 50 stron.
Nagle słyszę drapanie w moje drzwi. Brzmi jak z horroru, prawda? Cóż, to tylko mój gruby pies. Wpuszczam Kebaba do środka a następnie zamykam za nim drzwi. Kiedy wracam do łóżka pupil jest już pod kołdrą. Kiedy lekko podnoszę pościel widzę jego merdający ogon, a gdzieś tam daleko z tyłu świecące oczy. Drapię go przez chwilę po grzbiecie a następnie sama wchodzę pod pierzynę. Upijam kilka łyków herbaty. W końcu stwierdzam, że ostatnie 50 stron książki nie może czekać. Włączam lampkę i zabieram się za czytanie. Ze zmęczenia czytam te kilkadziesiąt stron przed półtora godziny. Oczy zamykają mi się niemiłosiernie. Patrzę na telefon, prawie 6:00. Słyszę za ścianą skrzypnięcie łóżka mamy, stawiane stopy na zimnej posadzce. Czasami sama się sobie dziwie, że mam tak dobry słuch. Wbijam się mocniej pod kołdrę i udaję, że śpię. Słyszę zgrzyt otwieranych drzwi od sypiali mamy a następnie moje. Mama przechodzi przez cały pokój, odsłania zasłony i otwiera okno.
-Jak chcesz udawać, że śpisz to nie wstrzymuj oddechu. Wstawaj – mówi a następnie wychodzi z pokoju.
Słyszę jak wchodzi do pokoju mojej siostry i dosłownie ściąga ją z łóżka. Sandy krzyczy na cały głos a ja zatykam uszy. Kto by pomyślał, że taka mała osóbka może się tak drzeć?
Siadam na łóżku, pies wyskakuje i leci na dół do kuchni. Patrzę na skończoną niedawno książkę. Chwytam ją, wstaję z łóżka i odkładam ją na regale. Powinnam poprosić o nowy bo na tym ledwo co się mieści. Podchodzę do okna i zaczynam obserwować. Na przeciwko nas mieszka para staruszków. Pan Stuart i jego żona Emy. Widzę starszego siwiejącego człowieka pochylającego się nad grządką. Ma krótko ścięte, srebrne włosy, tym razem nie przykryte żadną czapką czy kapeluszem. Jest ubrany w swój zielony, wyblakły sweter i szary dres. Jego żony nigdzie nie widzę. Staruszek się prostuje, patrzy prosto w moje okno i mogę przysiąc, że do mnie mrugnął. Z tego co wiem ich dwójka już dorosłych dzieci mieszka gdzieś daleko stąd. Chyba nawet mają własne potomstwo.
-Ara! - Słyszę wrzask mamy z dolnej części domu.
-Zaraz! - Odkrzykuję po czym podchodzę do szafy.
Wyjmuję parę czarnych spodni z przetarciami na kolanach oraz szarą koszulkę, do tego różowe skarpetki w białe serduszka. Zabieram wszystko i idę do łazienki. Zamykam za sobą drzwi na klucz i rzucam ciuchy na ziemię. Podchodzę do umywalki i chwilę patrząc na swoje odbicie w lustrze sięgam po szczoteczkę do zębów. Nakładam dużą ilość pasty i zaczynam energicznie szczotkować. Przypadkowo zahaczam szczoteczką o dziąsło w efekcie czego zaczyna lecieć trochę krwi. Wypluwam całą zawartość ust, odkładam szczoteczkę a następnie przemywam twarz wodą. Patrzę znów na swoje odbicie. Ciemne, długie włosy spinam w kucyk na czubku. Ściągam koszulę nocną po czym ubieram wcześniej przygotowane rzeczy. Makijażu nie nakładam, nigdy się nie malowałam i jak na razie nie mam zamiaru. W przeciwieństwie do mojej przyjaciółki Lucy. Dziewczyna o płomiennorudych włosach i lekko opalonej cerze. Zawsze ubrana w kolorowe, dość zwariowane ciuchy z milionem dodatków. Mocny makijaż i buty na wysokim obcasie.
-ARA! - Mama znów woła mnie z kuchni.
Nie odpowiadając jej zabieram swoją piżamę, odkładam ją do pokoju, zabieram szkolną torbę a następnie schodzę na dół. Siadam przy kuchennym stole i łapię za przygotowany dla mnie kubek herbaty.
-Hej, Ara – mówi do mnie siostra z drugiego końca blatu.
-Hej, księżniczko.
Na moje ostatnie słowo Sandy wyszczerza swoje wybrakowane mleczaki po czym znów zabieram się za swoje płatki z mlekiem.
-Jedz szybko, spóźnisz się na autobus.
-Dzięki.
Zaczynam łapczywie pożerać jajecznicę. Prawię się nią dławię, popijam herbatą i już jest dobrze.
Zeskakuje z drewnianego krzesła i pędzę prosto przed wejściowe drzwi gdzie stoją moje buty. Zakładam czarne trampki, ciemny gruby płaszcz i szalik. Chwytam torbę i kiedy już mam wychodzić przypominam sobie o telefonie. Zaczynam macać wszystkie kieszenie, przeszukuje torbę. Po chwili rzucam się biegiem po schodach do mojego pokoju. Lecę tak szybko, że rodzina chyba mnie nie zauważa. Upadam na łóżku i grzebię ręką pod poduszką. Znajduję telefon, przy okazji zabieram słuchawki leżące na biurku. Zbiegam na dół i otwieram gwałtownie drzwi.
-Pa! - Rzucam i zamykam za sobą dom.
Jest strasznie zimno, ręce od razu zaczynają mi drętwieć a nogi się trząść.
Zapowiadali zimny luty, to fakt.
Patrzę na godzinę. Jest równo 7:40. Autobus mam za dwie minuty. Wrzucam telefon z zamykaną kieszeń, łapię za pasek torby i biegnę ile sił w nogach. Odwracam się i widzę za mną jadący autobus. Próbuje przyśpieszyć ale nie daję rady. Mam do pokonania bardzo ruchliwą ulicę. Nie przejdę na czerwonym bo albo coś mnie przejedzie albo złapie mnie policja i wrzepi mandat. Zatrzymuje się przed przejściem. Autobus przejeżdża mi przed nosem a następnie skręca, jeszcze chwile jedzie i wjeżdża na zatoczkę. Widzę ludzi wsypujących się do pojazdu.
-Cholera! - Wrzeszczę waląc pięścią w guzik na słupie który rzekomo ma przyśpieszyć zapalenie się zielonego światła.
Dyszę ze zmęczenia, czuje jak kropelki potu spływają po moim czole a w płucach kłuje mnie lodowate powietrze.
W pewnym momencie przed pasami zatrzymuje się czarne, idealnie błyszczące bmw. W środku siedzi nieznajomy mi chłopak o płomiennie czerwonych włosach. Zauważam, że ma na sobie czarny t-shirt i skórzaną kurtkę a na nosie ciemne okulary przeciwsłoneczne. Po co mu one w zimę? W końcu orientuje się, że jest zielone więc przechodzę. Mijam kolejne pasy i spokojnym krokiem trafiam na przystanek. Spoglądam na rozpiskę, kolejny autobus mam za 30 minut. Chwilę stoję w śnieżnej brei zastanawiając się co robić dalej. Orientuje się, że trampki w taką pogodę to nie najlepszy pomysł. Buty mam całe przemoczone, nie mówiąc o skarpetkach. Zimno mi każdą część ciała a w szczególności w nos. Wiem, że jest cały czerwony i mam wrażenie, że zaraz mi odpadnie. Łapię za niego i delikatnie masuje, żeby choć trochę go rozgrzać.
Nagle na przystanek podjeżdża uprzednio wspomniane auto. Z rury wydechowej buchają ciemno szare obłoki dymu a lekko przyciemniana szyba od strony pasażera się uchyla. Splatam dłonie w jedną kulkę i przestępuje z nogi na nogę. Zatapiam przy tym pół twarzy z moim grubym, wełnianym szaliku.
Kiedy szyba całkowicie zjeżdża w dół a kierowca dziwnie się do mnie wychyla mogę dostrzec dokładnie jak wygląda. Bardzo jasna, wręcz przezroczysta cera, lekki zarost, kolczyk w uchu oraz brwi.
-Wsiadasz? - Zsuwa okulary i odkłada je na deskę rozdzielczą.
-Ee.. - mruczę coś pod nosem nie do końca wiedząc co odpowiedzieć.
-Zamarzniesz. - Mówi i nachyla się jeszcze bardziej i otwiera drzwi.
Widzę teraz, że jego dość mocno opięte, dżinsowe spodnie także są czarne.
-Podgrzewane, skórzane foteeeele... - Mówi melodyjnym tonem i lekko się uśmiecha.
-Przepraszam ale czy my...
-Nie, nie znamy się – przerywa mi w pół zdania.
Oblizuje spierzchnięte wargi i zaczynam gorączkowo myśleć. A jeśli to jakiś seryjny morderca? A jeśli wywiezie mnie do lasu, zgwałci i zabije? Albo na odwrót? Może jest nekrofilem? Cholera, cholera...
-Przecież nie jestem mordercą! - Czy on czyta mi w myślach?
-Wiesz...i tak nie zdążę na pierwszą lekcję więc chyba się przejdę. Dzięki.
Zaczynam iść przed siebie. Kiedy się odwracam widzę jak auto bardzo powoli rusza, nadal z otwartymi drzwiami. Spuszczam głowę i przyśpieszam kroku. Pojazd w końcu dotrzymuje mi kroku i jesteśmy w równej linii.
-Masz całe przemoczone buty, zaraz ci nogi odpadną.
-Czy ty jesteś jakimś cholernym jasnowidzem? - Mówię spokojnie choć mam ochotę krzyczeć.
-To wsiadasz?
Zatrzymałam się w miejscu, jego auto też. Srebrny jeep za nami zatrąbił, kierowca się wychylił i krzyknął coś w rodzaju ''wy głupie patałachy!".
Wsiadłam.
Cholera, ja wsiadłam do jego auta.
Co ja wyrabiam?
-Jestem, Michael. Mike, Mikuś, Mikki, jak chcesz.
-Ara.
Patrzę na niego kątem oka ale nie udaje mi się odczytać z jego wyrazu twarzy nic innego niż szczery uśmiech. Może naprawdę jest w porządku?
W końcu pojawiła mi się w głowa straszna myśl. Chwytam za klamkę i już chcę wysiąść ale nagle przypominam sobie wszystkie horrory. Ucieczka jest najgorszą z możliwych opcji.
-Skąd wiesz do jakiej szkoły chodzę? - Pytam wpatrując się w przemoczone trampki.
-Jestem przecież jasnowidzem.
-Jasne...
Wjeżdżamy do tunelu. Co kilkanaście metrów drogę oświetla słaba lampa z sufitu w kolorze zdechłej pomarańczy. Mike wyciąga telefon i przez chwilę wpatruję się w świecący ekran.
Robi mi się niedobrze. Przypominam sobie. To on stał w nocy pod moim domem. Zapytać?
Nie wiem co zrobić, mam wrażenie, że serce zaraz przebije się przez żebra i ucieknie gdzieś daleko stąd. Mózg za to chce wyskoczyć z czaszki i polecieć do mojej mamy. Naskarżyć jaką ma głupią córkę, że wsiadła do auta nieznajomego.
Przez resztę drogi siedzę cicho. Uspokajam się w końcu bo wiem, że codzienne tą samą trasą autobus zawozi mnie do szkoły. Stoimy w dwudziestominutowym korku. Mike pozwala mi przełączać stacje radiowe i przejrzeć jego płyty ze schowka. Nie znajduje żadnych noży, paralizatorów ani broni więc nie jest źle. Przełykam gulę w gardle która gromadziła się od początku naszej wycieczki. W końcu wjeżdżamy na zatłoczony parking. Patrzę na godzinę – trwa przerwa po pierwszej lekcji.
Michael wychodzi z samochodu, obchodzi pojazd dookoła i zanim sama otworzę sobie drzwi on robi to za mnie. Łapię mnie za rękę i pomaga wyjść z auta.
-Dziękuje – mówię bardzo nieśmiało, czując, że moje policzki płoną.
Na placu zbierają się ludzie, ci którzy właśnie idą do szkoły, ci ze szkoły którzy wyszli na fajkę i...i po prostu wszyscy. Gapią się na nas.
-Będę czekał tu o 15:15. Mogę cię odwieźć do domu jeśli chcesz. Do zobaczenia! - Mówi i odchodzi w stronę szkoły.
Stoję jak wryta przy aucie nowo poznanego chłopaka, który ja się okazuje chodzi do mojej szkoły.
Idę w stronę drzwi, próbuje nie zwracać uwagi na ludzi, którzy nadal się na mnie patrzą. Idę z oczami wpatrzonymi w podłogę prosto do szafki. Przypadkowo wpadam na nieznanego mi blondyna z kolczykiem w wardze. Cholera, ile jest tych nowych?
-Przepraszam – mówię szybko i idę dalej.  


Basement ||M.C & L.H|| PLNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ