Rozdział 8

438 23 4
                                    

- Ejjjj... Będziemy patrzeć jak ona umiera? Przecież mamy mnichów...

- Zastąp ją. Sprawdź się. - powiedziała Chloe.

Wziąłem Marinette na ręce w stylu panny młodej.

- Alya idź proszę przy mnie i uciskaj rany żeby się nie wykrwawiła. Kim weź to ciało, trzeba coś z tym zrobić.

- Ja zajmę się ciałem. - powiedziała Juleka.

- Dobrze. Jedziemy teraz do mnichów. Potem zobaczymy. A ty Mariś... Postaraj się nie umierać.

Skrzywiła się kiedy schodziłem ze schodów. Usiadłem z nią na tylnych siedzeniach, a Alya z piskiem opon wyjechała z parkingu. Trzymałem ręcznik przy jej ranach.

Patrzyłem na nią, na jej ból. I nic nie mogłem zrobić. Z tego co wiem większość jak została poszczelona to Mari na miejscu wyciąga kule i zaszywa ranę. A kiedy to ona jest postrzelona nic nie możemy zrobić.

Czułem się jak ostatni debil. Jedyne co robiłem to uciskałem materiał do jej ran i głaskałem ją po głowie, kiedy z niej uciekało życie. Widziałem że zawdziecie się go trzymała ale każdy oddech sprawiał jej ból.

Odsunąłem na chwilę materiał by sprawdzić jak głębokie są rany. Jedna w brzuchu, pod wątrobą, ale bardzo głęboka. Druga też głęboka ale nie aż tak w okolicach prawej piersi.

Znów przycisnąłem materiał. Gdy zobaczyłem że już jesteśmy zacząłem brać ją delikatnie na ręce i wychodzić z auta. Szybkim tempem uważając na nią poszedłem do budynku. Nie wiedziałem gdzie się kierować, wtedy na pomoc przyszedł mi jakiś staruszek w koszuli z motywem hawajskim i rybaczkach.

- Chodź za mną. - powiedział a ja bez słowa za nim poszedłem.

Poszliśmy od razu na salę operacyjną. Staruszek założył kitel, rękawiczki i maseczkę. Zdezynfekował jeszcze rękawiczki. Po chwili kazał mi wyjść w jakieś pomieszczenie.

To pomieszczenie było małe. Miało kilka ławek i było od pasa w górę oszklone, tak że wszystko widziałem. Były jeszcze jedne drzwi. Chwilę później przez nie wparowały Tikki i Alya z Nino i Plagiem.

A więc tamte drzwi były na korytarz ale były na jakiś kod. Wróciłem wzrokiem do operacji. Nikt się nie odzywał. Patrzyłem jak staruszek dezynfekuje ranę a potem jakąś maszynę wkłada w dziury zrobione przez kule.

Pojawił się jakiś dziwny czarno - biały obraz. Nic nie widziałem ale staruszek pokiwał głową. Na salę wchodziło coraz więcej lekarzy i pielęgniarek. Maszyny pikały i wydawały różne odgłosy.

Zrezygnowany usiadłam na ławkę. Pochyliłem się i zasłoniłem twarz dłońmi. Zamknąłem oczy i próbowałem się zebrać do kupy. Czułem jak pod powiekami zbierają się łzy. Zacisnąłem je mocniej, ale to nic nie dało. Łzy pociekły po mojej twarzy i spływały na podłogę.

Też teraz płakałem jak dziewczyny. Nie chciałem dać ponieść się emocjom ale łzy spływają czy chce czy nie. Poczułem Plaga i Nino, którzy siadają po obu moich stronach.

I nagle czegoś mi zabrakło. Nagle zdałem sobie sprawę co się stało. Maszyna która informowała o pulsie Marinette, zamiast pikać zatrzymała się i wydała z siebie przeciągły krzyk. Przynajmniej tak mi się kojarzyło. Lekarze zaczęli panikować.

Zerwałem się z miejsca i stanąłem przy szybie. Łez było coraz więcej a obraz Marinette stał się zamazany. Otarłem je szybko wierzchem dłoni. Staruszek nagle wszystko z siebie zdjął. A w mojej głowie rozbrzmiewała jedna myśl.

To koniec...

Jednak on zamiast wyjść stanął na leżącym bezwładnie ciałem. Wyciągnął ręce tak, że były około 20 centymetrów nad postrzelonymi miejscami.

Przyjmiesz mnie do mafii, Marinette? /miraculumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz