Rozdział 43

38 9 0
                                    

Rose

Frank siedział na krześle przy stole z którego zazwyczaj jedliśmy. Podeszłam do niego, starając się spojrzeć mu w twarz, ale tak pochylił głowę, że było to bardzo trudne.

- Frank, co się stało? - zapytałam łagodnie.

- Znikają moi znajomi – odpowiedział, prawie szlochając. - Joseph powiedział coś takiego... że ludzie z targu obawiają się starej gwardii. Na początku pomyślałem o ochronie Quinn, ale teraz nie jestem tego taki pewny.

Zmarszczyłam brwi, kręcąc głową. Nigdy wcześniej nie zniknął nikt z niemagicznych podróżników w czasie. Przynajmniej nikt, kto nie miał niczego na sumieniu.

- Byli notowani? - zapytałam, a on uniósł głowę, spoglądając na mnie z zaskoczeniem.

- Co masz na myśli? - zapytał drżącym, ale już spokojniejszym głosem.

- Kiedyś powiedziałeś, że Quinn wprowadziła skan DNA. - odpowiedziałam, patrząc mu w oczy. - Jeśli macie ich skany biometryczne, to...

- Rosie, nie. - pokręcił głową ze zrezygnowaniem. - Mówimy o sprzedawcach na Targu Podróżników w Czasie. Nawet nie znam ich nazwisk. Tylko imiona, albo pseudonimy, to bardzo skryci ludzie. Praktycznie nie wspominają o swoim życiu prywatnych. Tak naprawdę, gdybyś raz wybrała się na Targ, oni dowiedzieli by się o Tobie więcej, niż o nich wie ktokolwiek, znający ich całe życie.

Mówił, praktycznie nie zaczerpując tchu. Wyprostowałam się i stanęłam za jego krzesłem. Przytuliłam go do siebie i pocałowałam go w policzek. Odwzajemnił mój uścisk i położył mi dłoń na nadgarstku.

- Może po prostu się ukryli? - podrzuciłam, ale on tylko parsknął z kpiną i pokręcił głową. - No co? To racjonalny argument.

- Mam nadzieję. - powiedział z westchnieniem.

- Mamy dzisiaj kolację, pamiętasz? - zaczęłam. - Isaac ma doła, bo Jeff bierze udział w jakimś wyzwaniu offline i nawet nie może do niego zadzwonić, bo jego telefon nie żyje.

Poczułam, jak Frank pode mną sztywnieje. Odsunęłam się od niego, spoglądając mu w twarz.

- Co jest? - mruknęłam.

- Powiedziałaś, że telefon Jeffa nie żyje. - oznajmił bardzo powoli, jakby nadal przetwarzał jakieś informacje w swojej głowie. - To znaczy, że jest wyłączony.

- No tak... - kiwnęłam głową, nie bardzo rozumiejąc do czego zmierza. Zmarszczyłam brwi, obserwując jak wstaje i wyciąga z neseseru brulion A4.

Otworzył go na stronach z miniaturową mapą Paryża wklejoną między strony. Kilka punktów było zaznaczone kolorami, ale on skupiał się na czymś innym.

- Co robisz? - zapytałam, zerkając mu przez ramię.

- Szukam martwych punktów. - wyjaśnił. - Oni naprawdę mogli się ukryć.


Lena słuchała teorii Franka, raz spoglądając na niego, raz na otwartą mapę leżącą na stole. Nie wydawało mi się, że wierzy w jego teorię, ale przynajmniej nie patrzyła na niego jak na wariata.

- To są martwe punkty. - ciągnął dalej, wskazując na zaznaczenia niebieskim flamastrem.. - Miejsca poza czasem. Jak pracownia Oscara, Targ podróżników w czasie, albo internat pierwszego wyboru. Tutaj jest strefa, od której każdy podróżnik w czasie kazał mi się trzymać z daleka. Myślę, że to właśnie gdzieś tutaj mogliby się ukryć.

- Frank, nawet jeśli masz rację, to jak się tam dostaniesz? - zapytała kiedy już skończył.

- Kiedyś byłem tutaj jako dziecko. - wskazał jedno z miejsc oddalonych od strefy Biura. - Ktoś mnie zauważył i wyprowadził za kołnierz. Nie wiem w jaki sposób, ale mój ojciec też się jakoś o tym dowiedział. Miałem karę przez najbliższy tydzień.

Przełknęłam ślinę. Wiedziałam co kryje się pod słowami „kara od ojca", ale Frank wydawał się zbyt przejęty, żeby rozpamiętywać krzywdy z dzieciństwa.

- Sądzisz, że to ma związek z modyfikacjami opasek zbiegłych ochroniarzy Quinn? - zapytała Lena, marszcząc brwi.

- Nie wiem, może... - wzruszył ramionami. - Muszę to jeszcze przemyśleć, bo chcę jeszcze sprawdzić kilka rzeczy.

- Co właściwie sądzisz o tamtej sprawie?

- Dla Quinn to było jedynie zabezpieczenie. - odpowiedział, kiedy wstałam z krzesła i wlałam gorącej wody do imbryka. - To jak bomba z opóźnionym zapłonem. Kiedy przestali jej być potrzebni, puściła ich wolno, ale nie powiedziała im, że tak naprawdę im nie ufa i niedługo zostaną unieszkodliwieni. Zaleciła im skakanie z jednego punku z czasie do następnego, co tylko pogarszało ich stan. Krok po kroku wyniszczali sobie umysł nawet o tym nie wiedząc.


Isaac postawił na stole dużą miskę z prażoną kukurydzą. Wydawało mi się, że poczuł ulgę, kiedy zgodziliśmy się do niego przyjechać i trochę z nim posiedzieć przed telewizorem nad miską chrupek i opakowaniem krakersów.

- Dzięki, że przyjechaliście. - powiedział, rzucając się na fotel. - Wiecie jak ciężko znoszę brak kontaktu z Jeffem.

- No, wiemy. - westchnął Nico, nie podnosząc głowy znad czasopisma, na które przed kilkoma minutami omal nie usiadł.

Zerknęłam z niepokojem na Franka, który nadal wyglądał na zdenerwowanego. Wyciągnęłam rękę i uścisnęłam jego dłoń. Była lodowata. Miałam nadzieję, że przyniesie mu to trochę otuchy, ale on wydawał się tego nawet nie zauważyć.

- Spróbuj trochę oczyścić głowę. - powiedziałam mu szeptem. - Nikomu nie pomożesz bez przerwy się zadręczając. Wiem, że się o nich martwisz, ale...

Urwałam, kiedy ktoś mocno walnął mnie w plecy. Obróciłam się i zobaczyłam Claudine, która chciała, żebym zrobiła jej trochę miejsca na kanapie.

- Nie rozumiem, co Ty tu właściwie robisz. - odezwała się Ines, zajmując miejsce naprzeciwko Henri'ego, który od razu podał jej słoiczek z solą. - Nawet nie lubisz Isaaca.

- Tak i to z wzajemnością. - pokiwał głową. - No, ale zapomniałem, że nadal kochasz się w Henrim.

- Za to Ines kocha się w jego dziewczynie, co jest jeszcze gorszym zboczeniem. - odpowiedziała uszczypliwie.

Spojrzeliśmy na nią szeroko otwartymi oczami. Frank szybko się przyzwyczaił do świadomości, że dziewczyna może kochać dziewczynę, ale jak widać, tylko on oswoił się z tym bez większego problemu.  

Mamy czas || Znajdź mnie w ParyżuWhere stories live. Discover now