Rozdział 10

139 15 8
                                    

Frank

Rozmowa z ojcem wytrąciła mnie z równowagi. Wracając do współczesności, mógłbym przysiąc, że słyszałem jak Rose zgrzyta zębami z wściekłości. Teraz wie, jak się czułem po urodzinach jej koleżanki. Wściekły, że ktoś ośmielił się tak potraktować kogoś, kogo kocham.

Kilka tygodni minęło nam w spokoju. Nie zapomnieliśmy zapytać Leny o jej mamę i jej kontakty z moim ojcem, ale ona nigdy nawet go nie widziała. Sam czytałem dziennik jej babci, który potem prowadziła sama Alex. O moim ojcu nie było nawet drobnej wzmianki. Nawet Rose obejrzała go z każdej strony, żeby się upewnić, że żadna z kartek nie została wyrwana, ale pod względem objętościowym wszystko się zgadza. Wszystko co do strony.

Ponieważ po tygodniu nie ustaliliśmy zupełnie nic, postanowiliśmy to zostawić. Oczywiście, nadal nie rozumiałem, co mój ojciec miał na myśli, mówiąc, żebym nie wierzył w ani jedno słowo Rose, ale ona obiecała się czegoś dowiedzieć, jak tylko wybierze się do Sanktuarium.

Śnieg w Paryżu padał coraz gęściej. W duchu dziękowałem Nico za ciepłe skarpety, które kupił mi dla żartu jakiś tydzień temu. Może to znowu był wpływ Rose... Nie nie miałem do tego pewności.

W każdym razie środek grudnia oznaczał coraz bardziej mnożące się dekoracje bożonarodzeniowe w Paryżu. Poza tym okazało się, że poza norweskim techno, Rosie kocha Gwiazdkę.

Nigdy przed nią nie ukrywałem, że Boże Narodzenie i jego obchody są dla mnie zupełnie obce, więc w tym roku postanowiła to zmienić.

Zaczęła od udekorowania mojego mieszkania, kiedy byłem w pracy. Co prawda użyła magii, ale sam fakt, że wstała o trzeciej nad ranem, żeby to zrobić był godny podziwu.

- Skąd Ty to wszystko wzięłaś? - zapytałem, kiedy wręczyła mi czerwone kapcie z białym futerkiem. - Musiało kosztować majątek.

- Coś Ty? - wzruszyła ramionami, poprawiając papierowy łańcuch z gwiazdkami z folii aluminiowej. - Za kapcie dałam trzy dolary.

- A reszta? - wytrzeszczyłem szeroko oczy, podnosząc kubek w renifery.

- Z piwnicy sąsiadów. - zaśmiała się, wyciągając z torby kilka plastikowych opakowań i wkładając je do szafki w kuchni.

- Więc teraz okradasz sąsiadów? - pisnąłem z zaskoczeniem. Chyba na serio miałem na nią zły wpływ. - Rosie...

- Zaraz okradam. - prychnęła, zatrzaskując szafkę, którą wypełniła czymś, co wyglądało jak słodycze. - Wyprowadzili się z rok temu i po prostu zostawili mnóstwo starych gratów. Raczej nie wrócą, można brać. A Właścicielowi budynków jakoś się nie śpieszy, żeby to wszystko wyrzucić.

- No chyba, że tak. - wymamrotałem.

Po drugie, na same święta postanowiła mnie zaprosić do swojego domu. Twierdziła, że jej bracia nie mają nic przeciwko temu, ale będę musiał wytrzymać dziewięciogodzinny maraton „Władcy Pierścieni", chociaż sam film nie ma absolutnie nic wspólnego z Gwiazdką, to tradycja była tradycją. Tak, czy owak, to nie było jeszcze wszystko.

- Więc co roku chrześcijanie świętują narodziny dziecka, które ukrzyżowali Rzymianie w wieku trzydziestu trzech lat zaraz po nastaniu Nowej Ery? - zapytałem, kiedy Lena i Henry coś wlewali do wielkiego dzbana za plecami Rosie.

- Tak, mniej więcej tak. - pokiwała głową. - Chodzi o spędzenie czasu z rodziną.

Szkoda tylko, że żadnej nie miałem... Przynajmniej tak mi się wydawało. Nie ważne, co mi Rosie próbowała wmówić i ile razy pokazywała „Szybkich w Wściekłych" na laptopie.

Mamy czas || Znajdź mnie w ParyżuWhere stories live. Discover now