Rozdział 14

101 15 5
                                    

Frank

- Spokrewnieni? - powtórzyłem, unosząc brwi. - To jest jakiś żart?

- Myślę, że obca kobieta z laboratorium nie żartowałaby na taki temat. - oznajmiła Lena, siedząc na tym samym fotelu, który zajmowała Rosie.

Wziąłem głęboki oddech i odchyliłem głowę na poduszce. Wyglądała na skupioną do granic możliwości. Nawet w pracy jej takiej nie widziałem. Teraz gapiłem się w sufit, starając się przetworzyć nowe informacje.

- Wszystko dobrze? - zapytała niepewnie. - Wyglądasz na trochę...

- Zbitego z tropu? - dokończyłem. - No, tak jakby... Powiedziała chociaż w jakim stopniu jesteśmy spokrewnieni?

Spojrzałem na nią, ale ta tylko opuściła spojrzenie na czubki swoich butów.

- Uważa, że albo jesteśmy bliskimi kuzynami, albo przyrodnim rodzeństwem. - odpowiedziała krótko, ale powoli. - Doradziła, że dla bardziej szczegółowych informacji powinniśmy zrobić porządny test DNA, albo wypytać rodziców.

- Mój tata nic nam nie powie. - stwierdziłem. - Kiedy zapytałem go o Twoją mamę... Wyrzucił mnie i Rosie ze swojego gabinetu. Wolałbym tam nie wracać. Przynajmniej z myślą o niej.

- Jasne, rozumiem. - przytaknęła, bawiąc się paskiem od torby. - W sobotę jem kolację ze swoją mamą, więc... pomyślałam, że wtedy ją zapytam.

- Sobota brzmi dobrze. - westchnąłem. - Jakie inne wyjście mamy?

- A Twoja mama? - zapytała niepewnie.

Moja mama. Dwa najbardziej abstrakcyjne słowa w słowniku mojego taty.

- Nigdy jej nie było. - powiedziałem. - Nie poznałem jej, ani nawet nie dowiedziałem się, jak się nazywa.

- Przykro mi. - odparła, współczująco kładąc dłoń na moim nadgarstku.

- Jak spędzacie święta? - zapytałem, żeby zmienić temat.

- Isaac mnie namówił, żebym przeniosła go do domu Jeffa. - powiedziała z szerokim uśmiechem. - Jego rodzina traktuje gwiazdkę jak każdy normalny dzień, więc nie mieli nic przeciwko. Z kolei u Jeffa... jest bardzo rodzinnie.

- Dał mi bluzę. - odparłem, wskazując na kolorową bluzę od dresu przewieszoną przez ramę łóżka.

- Tak, to do niego bardzo podobne. - pokiwała głową.

- Henri?

- On i jego tata są w roku tysiąc dziewięćset piątym. - westchnęła, teraz już znacznie rozluźniona. - Nico nauczył mnie jak teleportować się na długie dystanse. Jakoś dał się namówić, żeby spędzić Święta z nami. Cały czas wydaje się smutny, ale... uważa, że Ty i Rose powinniście być z nami.

- Może za rok. - uśmiechnąłem się, przetaczając głowę w jej stronę.


Pielęgniarka, którą Rosie nazwała Ann Marie przysunęła mi stolik na kółkach, żebym miał go przed sobą i zablokowała nogi, żeby się nie przesuwał.

Podała mi serwetkę złożoną w kształt łabędzia, tak jak zazwyczaj robiła to Lena. Uniosłem brwi, uśmiechając się delikatnie. To zdecydowanie za bardzo mi ją przypominała.

- Pani to zrobiła? - zapytałem, odkładając szkicownik na bok. - Ładnie.

- Nie, to nie ja. - pokręciła głową ze śmiechem. - Tylko dzieci z oddziału onkologicznego. Aż wstyd się przyznać, ale ja tak precyzyjnie potrafię odmierzać tylko płyny.

Zaśmiałem się z jej żartu i pokręciłem głową.

- W porządku. - odpowiedziałem, sięgając po bluzę od Jeffa. - Ja potrafię tylko dobrze złożyć zegar analogowy i obliczyć liczbę atomową.

- Pomogę Ci, skarbie. - powiedziała szybko, wyjmując mi bluzę z rąk.

Zarzuciła mi ją na ramiona i pomogła przełożyć ręce przez rękawy. Wiem, że będę musiał ją oddać, ale naprawdę ją polubiłem.

- No dobrze, ponieważ przespałeś wczorajszą kolację i nie miałeś nic w żołądku od wczorajszego popołudnia...

- Przecież zjadłem śniadanie. - zauważyłem.

- Nie liczę tych dwóch łyżeczek owsianki. - wywróciła oczami. - Wiem, że zdecydowana większość porcji wylądowała w sedesie.

Miała rację. Rano nie mogłem się zmusić do jedzenia. Nie byłem głodny, czułem się pełny, jakbym zjadł niezwykle syty obiad.

- Brak apetytu? - skrzywiła się. Pokiwałem głową, uznając, że to wystarczająco dobra wymówka. - Przekażę lekarzowi. Coś na to zaradzi.


Po lekkim obiedzie, wpadła do mnie mama Leny. Byłem zaskoczony, bo nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy. Fakt, widziałem ją może dwa razy w życiu, ale nic poza tym. Wcześniej powiedziałem Rosie, że nie czuję głodu. Wcale. A ona tylko skoczyła na równe nogi i wybiegła z pokoju wściekła, krzycząc coś o wrednym sukinsynie.

Teraz mama Leny siedziała naprzeciwko mnie, trzymając złożone ręce na kolanach.

- Nie jestem pewna, czy będziesz chciał mnie widzieć, ale skoro Ty i Rose już dowiedzieliście się aż tyle, to... - urwała, biorąc głęboki oddech. - Zdarza się, że w trakcie jednej owulacji kobieta może zajść w ciążę mnogą z dwoma mężczyznami, jeśli kocha się z nimi w tym samym czasie.

Zmarszczyłem brwi, nie odzywając się ani słowem. Nie chciałem przypuszczać do czego zmierza. Snuć mniej lub bardziej abstrakcyjnych domysłów.

- Twój ojciec był moim kochankiem. - powiedziała głośno i wyraźnie.

Oderwałem głowę od poduszki, patrząc na nią z zaskoczeniem. Jeśli zmierza do tego o czym właśnie myślałem...

- Twój ojciec nigdy nie mówił o Twojej matce, bo zobowiązałam go do zachowania tajemnicy. I nie tylko jego. - pokręciła głową. Miała łzy w oczach. - Mistrz Colosus zrobił Ci to, żebyście zostawili to w spokoju. On też jest moim kochankiem, nadal ze sobą sypiamy. Tylko z Tobą przesadził. Twierdzi, że improwizował, ale i tak to go nie usprawiedliwia.

Potrząsnęła głową, jakby chciała wrócić do poprzedniego wątku.

- Tamtego dnia urodziłam nie tylko Lenę, ale też i Ciebie. - wyszlochała. - Jestem Twoją matką. Uwierz mi, nigdy nie oddałabym Cię Twojemu ojcu, gdybym wiedziała, że będzie dla Ciebie tak surowy.  


Kto się spodziewał, że Frank i Lena są bliźniętami, ręka w górę. Pokusa zrobienia z nich rodzeństwa była po prostu zbyt silna. Podobny wątek w pierwszym sezonie "American Horror Story" tylko przesądził o całej sprawie i coraz dłuższe rozmyślanie o tym tylko utwierdziło mnie przy całej sprawie. Po prostu... Marzy mi się stworzenie relacji Leny i Franka na nowo, ale na razie... Wciąż jestem zawieszona i piszę chyba trzeci plan rozdziału trzydziestego trzeciego i ani słowa w samym rozdziale... Na pewno zacznę od "Rose chce sobie już iść spać, ale Frank ma inne plany"... Z resztą, zobaczy się. 

Okej. Mam nadzieję, że dzisiejszy rozdział się Wam podobał. Koniecznie dajcie mi znać. Trzymajcie się! Cześć!

Mamy czas || Znajdź mnie w ParyżuWhere stories live. Discover now