Rozdział 42

29 12 0
                                    

Frank

Czekałem, aż Lena skończy czytać mój raport. Siedziałem w jej gabinecie, opierając się o ramię. Nie miałem nic do dodania, ale wiedziałem, że Lena i tak zapyta mnie o moje zdanie. Zawsze to robiła. Nie miałem nic przeciwko temu, chociaż nie zawsze chętnie się wypowiadałem na niektóre tematy. Ten na przykład bym przemilczał, bo tym razem miałem sporo do powiedzenia.

- Frank? - Lena zwróciła na siebie moją uwagę. Podniosłem głowę, patrząc na nią pytająco. - Idź do domu, widzę, że jesteś zmęczony. Już późno.

- Która godzina? - zapytałem, szukając klasycznego zegarka, który Rosie kupiła mi kiedyś na wyprzedaży. Był z paskiem na rękę, ale miał krzykliwy kolor. Dlatego nosiłem go w kieszeni. Pewnie Rose uważała, że to zabawne.

- Dochodzi jedenasta. - uśmiechnęła się wyrozumiale. - Mówię poważnie, musisz odpocząć. Nie wiem, dlaczego jeszcze tu czekasz.

- Zwykle chcesz pogadać... - wyjaśniłem, ale Lena tylko wywróciła oczami.

- Równie dobrze możemy pogadać jutro. - odpowiedziała, zamykając teczkę. - Przyznaję, że drukowanie ważniejszych dokumentów było dobrym pomysłem, ale powoli zaczynam tego żałować.

Lena westchnęła i wstała z fotela i okrążyła biurko. Zaskoczyło mnie, że stanęła za moim krzesłem i położyła mi dłonie na ramionach. To było takie... komfortujące. Wiem, nie ma takiego słowa, ale dokładnie tak się czułem.

- Nie myśl za dużo o teoriach. - powiedziała, obejmując mnie od tyłu i opierając brodę w zagłębienie mojej szyi. - Chcesz jutro wyjść wcześniej?

- Nie. - pokręciłem głową. - Żadnego zwalniania, dopóki nie będzie po sprawie.

- To może być bardzo długo. - cmoknęła z dezaprobatą. - Frank, na litość boską, nie powinieneś się wcale tym zajmować...

- Ale się zajmuję. - przerwałem jej. - Na prawdę myślisz, że tak po prostu mógłbym zostawić to wszystko i jak gdyby nigdy nic iść na randkę do Wersalu i patrzeć na jakiś głupi balon?

Lena obróciła mnie w swoją stronę i spojrzała na mnie z zaskoczeniem.

- Jaki balon w Wersalu? - pisnęła, tak wysoko, aż miałem wrażenie, że uszy zaczęły mi krwawić.

- Pokaz lotu balonem na gorące powietrze. - odpowiedziałem szybko i machnąłem ręką. - Rose wymyśliła taką randkę. Nie ważne...

- Ważne. - powiedziała, patrząc na mnie z powagą. - Macie miesiąc miodowy, a zajmujecie się wszystkim, ale nie sobą nawzajem.

Opuściłem ramiona, podnosząc dłonie do twarzy. Lena jeszcze raz się do mnie przytuliła, obejmując mnie ramionami.

- Idź do domu. - powtórzyła. - Poproszę Nico, żeby Cię odprowadził.


Nico siedział przy stole w jadalnianej części kuchni, kiedy Clive wlewał mu zupy mlecznej, jak to nazywał. Tak naprawdę to były tylko kluski z przegotowanego ryżu, mąki i jajek z niewielkim dodatkiem cukru. Trudno było nazywać to zupą, ale Clive uparł się, żeby za wszelką cenę wykorzystać nieudaną pierwszą próbę przygotowania półproduktów na sushi.

- Tak właściwie, dlaczego chcieliście, żebym został na noc? - zapytał w końcu.

- A co, mieszkasz z kimś? - Rosie uniosła brwi.

Powstrzymałem się od uśmiechu. W tych okularach korekcyjnych wyglądała przynajmniej dziwacznie. Trudno było mi się przyzwyczaić.

- Nie, ale czuję się jak piąte koło. - westchnął, sięgając po jedną z łyżek, które leżały w nieładzie na środku stołu.

- Jest nas tylko czworo. - zauważył Clive, dołączając do nas przy stole.

- Jest nas czworo. - potwierdziłem.

Nico parsknął śmiechem i pokręcił głową. Żeby u nas nocował, było pomysłem Rosie. Uznała, że nie może wypuścić go na ulicę, skoro jest już „tak ciemno i straszno" i nic nie dało tłumaczenie, że paryskie ulice są oświetlane.

- Spróbuję jeszcze podzwonić. - powiedziała Rosie. - Clive?

Zawsze, kiedy w towarzystwie zwracaliśmy się bezpośrednio do niego, trzeba go było o tym uprzedzić odpowiednio wcześnie. Tak jak teraz. Kiedy Rosie wypowiedziała jego imię, zamarł z łyżką w drodze do ust.

- Będę musiała dzisiaj wcześniej wyjść. - oznajmiła, patrząc mu w twarz. - Kiedy wrócisz do domu, Franka jeszcze nie będzie. Poradzisz sobie?

Clive pokiwał głową, a Nico spojrzał na mnie z zaskoczeniem. Odwzajemniłem jego spojrzenie, widząc jaki jest zdziwiony.

- Później Ci wytłumaczę. - powiedziałem krótko.


Chociaż nie byłem już Złodziejem czasu, to stare kontakty podziemia mi zostały. Nie mówiłem tu o przestępcach, tylko o ludziach, którzy po prostu chcieli trochę sobie dorobić.

Targ podróżników czasu był dziwnie pusty jak na tę porę roku. Nie mogłem się nadziwić, że jeszcze kilka dni temu były tu tłumy, ale nie dzisiaj.

- Świetny wybór. - powiedział Joseph, kiedy przyciągnąłem do siebie jedną z długich sukien z niebieskimi falbanami. - Hiszpania, osiemnasty wiek.

- Masz coś szerszego w piersiach? - poprosiłem. - Ale z tego samego wieku.

- Coś się znajdzie. - mrugnął do mnie porozumiewawczo, przyciągając kolejny drążek z wieszakami. - Zobacz tutaj. Dlaczego mam wrażenie, że nie przyszedłeś tu na zakupy?

Uniosłem spojrzenie, ale on tylko uśmiechnął się do mnie pobłażliwie, jak fajny wujek i pokręcił głową, że chociaż przeszło mi przez myśl oszukać starego wyjadacza. Na prawdę tak łatwo było mnie przejrzeć? Żeby znaleźć „wymówkę", zacząłem przeglądać suknie na wieszaku, który mi pokazał. W końcu udało mi się wybrać coś, co pasowałoby na naszą randkę w Wersalu.

- Na kogo czekasz? - zapytał, kiedy się nie odezwałem.

- Na starą Dolly od gier towarzyskich. - odpowiedziałem, wsuwając dłonie do kieszeni i wyjmując kilka banknotów, żeby mu zapłacić za sukienkę, którą położyłem na stole. Joseph przygotował płaskie pudełko, żeby ją zapakować.

- No, to raczej się nie doczekasz. - westchnął, składając suknię, żeby mogła się zmieścić w pudełku.

- Co masz na myśli? - zmarszczyłem brwi, spoglądając na jego ponurą minę. Skoro tak szybko przestał się uśmiechać, sprawa musiała być poważna.

- Ostatnio wielu z nas zaczęło znikać. - wyjaśnił cicho, starając się, żeby nikt nie zwracał uwagi, że rozmawiamy. - Zanim Patrick od czasomierzy przestał się pojawiać, powiedział mi coś o starej gwardii. Nie chciał mi nic tłumaczyć, w ogóle wyglądał, jakby się bał.

- Może chodziło o poprzednią ochronę Biura? - zapytałem go, oczekując potwierdzenia.

- Może. - wzruszył ramionami, a ja podałem mu kilka banknotów.

- Tyle wystarczy? - zapytałem cicho, zawiedziony jego odpowiedzią.

- Wystarczy? - prychnął. - Jeszcze nawet coś zostanie. Zaczekaj...

- Nie. - pokręciłem głową. - Przestań, rzadko od Ciebie kupuję, a teraz, kiedy masz niewielu klientów...  

Mamy czas || Znajdź mnie w ParyżuWhere stories live. Discover now