Rozdział 41

33 13 0
                                    

Rose

Zamknęłam za sobą drzwi i przeszłam do pomieszczenia w którym było duże łóżko. Kleo szarpnęła się na wynajęcie apartamentu z dźwiękoszczelnymi ścianami. Droga impreza, ale tym razem konieczna.

- Spóźniłaś się. - rzuciła, kiedy stanęłam w przejściu przesuwanej ściany. - Ale to nic, bo kolega siostry Twojego męża jest o krok od stchórzenia.

Zmarszczyłam brwi, dopiero teraz dostrzegając Maxa, który stał w drzwiach toalety z założonymi ramionami.

- Jakieś problemy? - zapytałam, wodząc spojrzeniem od niego do Kleo i z powrotem.

- Nie, nadal chcę to zrobić. - oznajmił, siląc się na odwagę. - Nie boję się bólu, naprawdę.

- Dwa minusy dają plus. - wypaliłam, ale po ich minach poznałam, że nie zrozumieli co mam na myśli. - Podwójne potwierdzenie. Oznaka, że się boisz, okłamujesz sam siebie, albo... za wszelką cenę chcesz przekonać rozmówcę.

Max wywrócił oczami i opadł na łóżko.

- No dobra, trochę się boję. - westchnął nie patrząc ani na nią, ani na mnie. - Boję się, że to się nie uda. Że tylko narobiłem sobie nadziei, a nic z tego nie wyjdzie.

- Wyjdzie. - Kleo pokiwała głową. - Twoje kolano znów będzie sprawne, ale będziesz musiał nad nim popracować. Krok po kroku, bez pośpiechu.

- To, że znasz pewne kroki, nie znaczy, że będziesz w stanie je od razu powtórzyć. - dodałam, przysiadając na krześle obok Kleo. - Będziesz potrzebował trenera z gigantycznymi pokładami cierpliwości, który stopniowo będzie podnosił Ci poprzeczkę.

Max nie odpowiedział. Wydawało mi się, że cierpliwość trenera nie stanowiła głównego problemu. Tym problemem była to jego cierpliwość.

- Możemy to w końcu zrobić? - zmarszczył brwi. - Jak długo to będzie trwało?

- Dziesięć, może piętnaście minut. - Kleo wzruszyła ramionami. Ta trudniejsza i dłuższa część należy do Rose. Scali Twoje ścięgna do stanu sprzed upadku.

- Ale najpierw Mistrzyni Kleopatra je rozerwie, co będzie zajebiście bolało.

- Dlatego Ci nie ufam. - powiedziała Kleo, wyjmując z lnianego worka pasy, jakich używano w szpitalach. - Połóż się.


Kiedy skończyłam, spojrzałam w twarz Maxa, który nadal leżał na łóżku związany. Kleo już uwolniła jego ręce. Zauważyłam, że łza spłynęła po jego skroni, plamiąc poduszkę.

- Jak noga? - zapytałam ostrożnie.

- Zdrętwiała. - odpowiedział, pociągając nosem. - Nie żartowałyście, naprawdę bolało.

- To minie. - Kleo kiwnęła głową, rozwiązując więzy i zwijając je z powrotem do worka. - Poleż jeszcze chwilę, dopóki nie przejdzie. Chcesz zostać sam, zadzwonić...

- Nie, wszystko dobrze. - pokręcił głową. - Czy mógłbym poprosić tatę, żeby mnie odebrał?

Popatrzyłam na Kleo, która wzruszyła ramionami. Pan Castillo nie znał tej części o podróżnikach w czasie, więc mógłby się poczuć trochę zdezorientowany, widząc go pod luksusowym hotelem w naszym towarzystwie.

- Zadzwoń, tylko jeszcze chwilę poczekaj. - zgodziła się, kiwając głową. - Nie próbuj niczego przyśpieszać, bo będzie jeszcze gorzej.

Uśmiechnęłam się, wstając i podchodząc do okna. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i odblokowałam ekran. Miałam statyczną tapetę w czerwono-żółte błyskawice. Zdjęcie Franka było ustawione na tło blokady, przez co widziałam go za każdym razem, kiedy sprawdzałam godzinę, co w pracy robiłam zaskakująco często. Na razie miałam kilka wolnych dni, bo zorganizowano festiwal. Same sławy. W rzeczywistości, to, że ktoś jest znany, nie znaczy, że od razu jest dobry w tym co robi. Nauczyłam się tego, przesłuchując fanowskie remiksy, rozpowszechniane przez adminów nieoficjalnych forów. Jeśli gdzieś miałam znaleźć to, co najlepsze, to właśnie tam.

- Jak miesiąc miodowy? - zapytał, ocierając twarz.

- W porządku. - odpowiedziałam, zerkając na niego przez ramię.

Chciałam sprawdzić wiadomości, bo byłam pewna, że jakieś przyszły, kiedy rzucałam zaklęcia. Uśmiechnęłam się widząc kilka powiadomień z serwisów społecznościowych.

- Macie sielankę? - znowu się odezwał.

- Tak jakby.

Łóżko zaskrzeczało, kiedy usiadł. Wstrzymałam oddech, znów chowając telefon do kieszeni. Trudno było mówić o sielance, kiedy para nie kłóciła się tylko dlatego, żeby nie tworzyć nowych problemów. Pokłóciliśmy się raz od ślubu i pogodziliśmy po pięciu minutach. Wniosek? To nie było nic istotnego.


Weszłam do mieszkania i przekroczyłam drzwi między przedpokojem, a jadalnianą częścią kuchni. Frank siedział na krześle przy stoliku z rzędem starannie poukładanych czarnych przedmiotów.

Podeszłam bliżej i położyłam mu dłonie na ramionach.

- Pracujesz? - zagadałam, całując go w policzek.

Westchnął, kiedy spojrzałam na zawartość jego stolika. W równym rzędzie poukładał opaski, jakie nosili pracownicy Biura. Nie były nowe, a nawet część z nich wyglądała, jakby ich posiadacze nie za bardzo je szanowali.

- Co to jest? - zapytałam z niepokojem.

- Opaski odnalezionych zbiegłych podróżników. - odpowiedział, kiedy zaczęłam go masować od niechcenia. Był bardzo spięty, jakby przez co najmniej tydzień funkcjonował na samym stresie. - Próbuję znaleźć przyczynę ich stanu. Są w domu opieki w latach osiemdziesiątych dziewiętnastego stulecia, co wcale niczego nie ułatwia.

- Denerwujesz się, bo nic nie znalazłeś? - uniosłam brwi, ale on pokręcił głową.

- Wtedy nie byłbym tak zdenerwowany. - westchnął, odchylając się na krześle. - Quinn zamieściła w nich uwarunkowanie, które oddziaływało na ich mózgi. Im częściej ich używali, tym szybciej tracili rozum.

Zamrugałam, otwierając usta z zaskoczenia. Ta kobieta zrobiła im to specjalnie. Swoim najlepszym współpracownikom. Niezły prezent pożegnalny...

- Zaleciłem sprawdzenie wszystkich opasek. Lena się zgodziła. To trochę potrwa, więc zostanę jutro w pracy znacznie dłużej, niż zazwyczaj. - wychrypiał, przełykając ślinę. - Zostaniesz w domu dla Clive'a? Jeszcze chciałbym, żebyś porozmawiała z Mistrzynią Kleopatrą. Może dałoby się ich doprowadzić do stanu umożliwiającego ich przesłuchanie...

- Jasne. - pokiwałam głową. - Zadzwonię do niej jeszcze dzisiaj.

Mamy czas || Znajdź mnie w ParyżuWhere stories live. Discover now