Rozdział 28

50 12 1
                                    

Frank

Popchnąłem koszyk z zakupami do kolejnej alejki sklepowej. Wydawało mi się, że mam już wszystko poza jednym. Gdyby Rose nie wcisnęła mi opakowania po swoich starych podpaskach, całkiem nie miałbym pojęcia które kupić.

Podpaski, tampony i wkładki higieniczne znajdowały się na samym końcu działu z kosmetykami. Przynajmniej cieszyłem się, że nie było tam wielu ludzi. Kręciła się tylko jakaś dziewczyna, ale nie bardzo się nią przejmowałem.

Wyjąłem z kieszeni puste opakowanie, żeby znaleźć takie samo, ale... nie było takiego w asortymencie. Sam w sumie nie wiedziałem. Może znajdę chociaż coś w połowie zbliżonego do tych, których Rosie zwykle używa.

Szczerze, po raz pierwszy byłem przy Rose, kiedy przez to przechodziła. Zwykle dzwoniła i mówiła, że nie przyjdzie, bo męczą ją kobiece dolegliwości. Zwykle po prostu się do niej w te dni nie odzywałem, ale teraz, kiedy praktycznie u mnie zamieszkała (co prędzej czy później musiało nastąpić), musiałem robić dla niej to, co zazwyczaj robił jej brat i naprawdę nie chciałem nawalić.

Miesiączka Rosie miała to do siebie, że była bolesna i obfita, a co za tym idzie, kilka sztuk, które zostały jej z poprzedniego razu nie wystarczą. W dodatku nie mogła wtedy czarować, bo jej organizm wariował jeszcze bardziej.

Wyciągnąłem telefon, mając zamiar odszukać numer do Leny. Dzwonienie do niej w takiej sprawie nie jest głupie, prawda? Jest dziewczyną. I też czasami ma okres.

Wziąłem głęboki oddech, opierając się o wózek i czekając, aż nas połączy.

- Frank? - w końcu usłyszałem jej głos. - Coś się stało?

- Nie do końca, ale to trochę niezręczne. - powiedziałem, podnosząc torbę z barwionej folii na wysokość oczu. - Rosie wysłała mnie po podpaski.

Zapadła cisza. Nie ta z tych głębokich, zwykła cisza. Uznałem, że Lena pewnie czeka na więcej szczegółów, więc po prostu postanowiłem mówić dalej.

- Dała mi swoje stare opakowanie, żebym wiedział jakich mam szukać, ale w sklepie nie mają nawet nic od tego producenta. - oznajmiłem, opuszczając rękę.

- Dobra. - westchnęła. - Zacznijmy od początku. Jaki to rozmiar?

- Mówiła, że średni. - odpowiedziałem.

- Znajdź ten rozmiar na półce. - poleciła spokojnie. - Teraz poziom chłonności.

- Gdzie niby mam to znaleźć? - zmarszczyłem brwi. O tym nie było mowy.

- W którymś z dolnych rogów powinieneś mieć symbole kropelek. - wyjaśniła. - Ile jest zamalowanych od lewej?

Znów podniosłem opakowanie przed swoją twarz. Kątem oka zauważyłem, jak dziewczyna zastygła z dłonią nad paczką tamponów i bezwstydnie się na mnie gapiła.

- Cztery. - odpowiedziałem, znajdując oznaczenie o którym mówiła.

- Ze skrzydełkami?

- Tak.

- Zwijane w koperty?

- Tak.

- Z siateczką, czy z bawełnianą powłoczką?

Zmarszczyłem brwi, przyjmując do wiadomości kolejną rewelację. Czy naprawdę musi być aż tyle rodzajów podpasek?


Wróciłem do domu, który wydawał się pusty. Rosie leżała w łóżku, a Clive był w pracy na pilnowaniu jednego staruszka. Było cicho, bardzo cicho, chociaż miałem nadzieję, że Rosie przynajmniej włączy sobie muzykę.

Postawiłem na szafce torby z zakupami i dopiero zdjąłem płaszcz i wilgotne buty. Czy powinienem od razu zanieść torby do kuchni? Prawdopodobnie.

- Rosie, śpisz? - zawołałem.

- Nie, nie śpię. - usłyszałem jej stłumiony przez ścianę głos.

Uśmiechnąłem się, wyjmując z torby paczkę podpasek i wchodząc do pokoju, którego używałem jako sypialni. Rosie leżała na boku okryta tylko cienkim kocem. Całe mieszkanie było aż za bardzo rozgrzane, bo w nocy Clive znacznie podkręcił temperaturę.

- Proszę. - oznajmiłem, podając jej kolorowe opakowanie z podpaskami. - Mogą być?

Rosie usiadła i pocałowała mnie w policzek.

- Dzięki, ale nie musiałeś kupować tych najdroższych. - odparła, zsuwając się z łóżka. - Clive przed wyjściem pytał, czy coś chcę. Powiedziałam, tylko że mojego kota, co jest raczej niemożliwe. Kazałam mu tylko się tym nie przejmować.

Zaśmiałem się z jej żartu, ale mina mi zrzedła, jak tylko dotarł do mnie sens tego, co mu powiedziała i to, jak na to może zareagować.

- Rosie... - zacząłem. Poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy.

- No? - jęknęła.

- On naprawdę może przynieść do domu jakiegoś kota znalezionego na ulicy. - powiedziałem cichym, bezbarwnym głosem.


Ja i Rose patrzyliśmy w osłupieniu, jak Clive trzyma przed nami dużego, starego czarnego kota. Przez chwilę sam nie wierzyłem, że to, czego normalnie można było się spodziewać po Clivie jednak się stało i teraz to było jeszcze bardziej niewiarygodne.

- Clive, wytłumacz proszę, skąd wziąłeś tego kota. - poprosiłem najspokojniej, jak tylko było mnie na to stać. - Tylko nie kręć.

- Przecież Wam mówię, że go znalazłem. - powtórzył po raz kolejny, co nie było dla mnie satysfakcjonującą odpowiedzią. - Biedaczek błąkał się za śmietnikami kawiarni, z której zawsze przynoszę Wam kawę na wynos.

- A pomyślałeś, że ten kot może mieć właścicieli? - odezwała się Rose, po raz pierwszy odkąd wytłumaczyła o którego kota jej chodziło i że to niemożliwe, żeby go teraz sprowadził do Paryża i że to był tylko żart.

- Teraz my jesteśmy jego właścicielami. - oznajmił zadowolony z siebie. Zacisnąłem zęby, powstrzymując się od powiedzenia kilku słów za dużo.

- Mówię o jego prawdziwych właścicielach. - ciągnęła dalej ze stoickim spokojem. - Ktoś może się o niego bardzo martwić. Nawet za nim płakać.

Clive wydawał się przestać jej słuchać. Zamiast tego zaczął pieścić tego kota, drapiąc go za uszami z szerokim, rozanielonym uśmiechem na twarzy. Pokręciłem głową, ciężko wzdychając . To nie miało już sensu.

- Dobrze, Clive. - powiedziałem po dłuższej chwili. - Możesz zatrzymać tego kota, dopóki nie znajdzie się jego właściciel. Słyszysz mnie? Clive! Clive!

Przestał mnie słuchać. Pokręciłem głową. Wydawało mi się, że całkowicie zaczął bujać w obłokach. No cóż... Chyba będę musiał z tym zaczekać, aż będzie bardziej przytomny.  

Mamy czas || Znajdź mnie w ParyżuWhere stories live. Discover now