Rozdział 33

41 13 2
                                    

Rose

Leżałam na boku, starając się jakoś zasnąć. Frank siedział obok, trzymając w ręku jedną z książek, która stała na moim regale. Nie wiem, co brał bo byłam na tyle zmęczona, żeby szczerze mieć to gdzieś. Chciałam tylko spokojnie sobie pójść spać.

- Rosie, śpisz już? - zapytał w pewnej chwili, wytrącając mnie z wyciszenia.

- Prawie. - wymamrotałam.

- Czyli nie śpisz. - stwierdził. Usłyszałam, jak odrzuca sobie czytaną książkę na kolana. - Kiedy byliśmy u Twoich znajomych oni dziwnie na mnie patrzyli.

- To znaczy? - mruknęłam.

- Na przykład ta dziewczyna z różowymi włosami...

- Nan? - westchnęłam, starając się nie otwierać oczu. - Uważa, że farbujesz sobie włosy, ale wytłumaczyłam jej, że masz takie od urodzenia.

- Oł... - jęknął.

Miałam nadzieję, że to już wszystko, bo jutro musiałam wstać bardzo wcześnie, bo wybieram się do Sanktuarium i lepiej, żebym zgrała się z tym z Kleo.

- A taki niski chłopak z łańcuszkiem przy spodniach... - zaczął, tym razem zmuszając mnie do otworzenia oczu.

- Lou, nie przejmuj się nim. - odpowiedziałam, obracając się na plecy. - On zawsze był dziwny. A jak Ty nie możesz usnąć, to w kuchni mamy na to proszki.

Frank zastanowił się na chwilę. Przez jakąś minutę patrzył na mnie z tą swoją dziwną miną, aż w końcu wziął głęboki oddech.

- Chyba podziękuję. - odparł lekko. - Jeszcze jedno pytanie.

Jęknęłam, oczekując czegoś równie błahego, co równie dobrze mogłoby poczekać do jutrzejszego śniadania. Wiem, że jutro siedzi w domu, a będę musiała go jeszcze odstawić do Paryża, bo Nico chce poobserwować ruch przez dwadzieścia cztery godziny.

- Co tym razem?

- Znalazłem wczoraj takiego kolesia w łazience. -powiedział w końcu. - Potem przyszła Lizzy i powiedziała, że to tylko jej nowy brat. Co takiego miała na myśli?

- Geniusz miliarder adoptował dwoje genialnych dzieci. - powiedziałam powoli. - Wiem tylko tyle, ile ona sama mi powiedziała. Zamiast pozwolić jej pracować, albo posłać na prestiżowe studia kazał jej powtarzać dwie klasy liceum. Ustawowo jest zwolniona z końcowych egzaminów, ale on zdecydowanie chce, żeby przynajmniej przez chwilę miała normalne dzieciństwo.

- Strata czasu. - wymamrotał pod nosem.

- Niekoniecznie. - odpowiedziałam, teraz lekko rozbudzona, ale wciąż zmęczona. - Wczoraj Peter się pochorował. Nic nie pił, unikał alergenów... Po prostu się pochorował.


Frank wisiał obwiązany w pasie lśniącymi, stalowymi szczypcami. W tym ciemnym pomieszczeniu było tylko jedno źródło światła. To niewiele, ale mogłam w nim zauważyć krew ściekającą z jego nosa aż do prawego ucha. Jego ręce były rozłożone, a palcami u stóp ledwie dotykał podłogi. Nie mogłam stwierdzić, czy żyje, ale nie potrafiłam do siebie dopuścić, że jest inaczej. Miałam nadzieję... Jeszcze ta przeraźliwa bladość na jego twarzy. Może nie stracił aż tyle krwi? Może po prostu to tylko efekt tego światła...

Rozległ się łomot. Frank gwałtownie otworzył oczy i wrzasnął.

Wrzasnęłam razem z nim.

Z tym, że ja krzyknęłam naprawdę.

Usiadłam na łóżku, dysząc ciężko. Poczułam dłonie na swoich ramionach i zobaczyłam Franka, który rozczochrany siedział obok mnie na łóżku.

- Hej, co jest? - zapytał, przyciągając mnie do siebie.

- Nic, to tylko zły sen. - pokręciłam głową, natychmiast się uśmiechając. Nadal lekko drżałam, ale Frank był obok. Cały i zdrowy. - Nie przejmuj się.

- Na pewno? - uniósł brwi.

- Tak, na pewno. - pokiwałam głową.

Zwlekliśmy się z łóżka, żeby się ubrać. Dzisiaj zrezygnowaliśmy ze wspólnego prysznica, co rzadko sobie odmawialiśmy, jeśli tylko spędzaliśmy razem noc.

- Wszystko w porządku? - zapytał, kiedy po przejściu przez portal staliśmy w zaułku niedaleko jego kamienicy. Miał tylko przejść do domu. A ja musiałam jak najszybciej porozmawiać z Kleo.

- Tak. - powiedziałam na odczepnego.

Frank bez słowa położył dłoń na mojej dłoni, kiedy uniosłam rękę, żeby otworzyć portal do Sanktuarium. Wolałam najpierw go otworzyć i dopiero pocałować Franka na pożegnanie.

- Wiem, że nie, ale teraz o tym nie porozmawiamy. - oznajmił łagodnie, przytulając mnie do siebie. - I tak teraz tego od Ciebie nie wyciągnę. Pogadamy, kiedy wrócisz, dobrze?

Odwzajemniłam jego uścisk, wtulając się w jego ramię. Dziwnie wyglądał w starym garniturze Jorge'a. Mimo, że był starszy i wyższy, to ciuchy mojego brata zaskakująco na niego pasowały.


Siedziałam oparta o jedną z kanap w Wielkiej Bibliotece. Kleo przechadzała się po pomieszczeniu, w jednej ręce trzymając niebieską podkładkę ze starymi kartkami wyrwanymi z zeszytów, która służyła mi jako podręczny notes.

- Powiesz co Ci chodzi po głowie, czy ma zgadywać? - zapytała po dłuższym milczeniu.

- Kleo, ja... - urwałam, patrząc na jej niewzruszoną twarz.

Kazała mi na siebie mówić Kleo... Jedyny skrót od jej Mistrzowskiego imienia, jaki przyszedł jej do głowy. Krzycząc do niej „Wielka Mistrzyni Kleopatro, mamy przerąbane", potrwałoby zdecydowanie zbyt długo.

- Miałam sen. - powiedziałam w końcu.

Wyraźnie się ożywiła. Nie wiedziałam co chciałam powiedzieć, jak streścić to, co widziałam we śnie. Powiedzieć jej wszystko, ze szczegółami? Czy tylko to, co najważniejsze?

- Zesłany przez Kryształ? - zapytała spokojnie.

- Albo zwykły koszmar. - wzruszyłam ramionami. - Chcę to sprawdzić, ale... Nie widzę wiele w księdze przepowiedni. Pomyślałam, że może...

- Oczywiście, że to sprawdzę. - prychnęła. - Mów co widziałaś.

- Franka. W ciemnym pomieszczeniu, oświetlony niewidocznym reflektorem. - zaczęłam. - Chyba był pobity, nie jestem pewna.

- W jakiej był pozycji? - zmarszczyła brwi. - Leżał?

- Raczej wisiał, ale w pasie. - pokręciłam głową. - Na jakichś stalowych szczypcach.

- Widziałaś krew?

- Niewiele, ale tak. - przytaknęłam. - Ciekła mu z nosa.

Mamy czas || Znajdź mnie w ParyżuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz