Rozdział 20

93 12 0
                                    

Frank

Miałem za sobą ciężką pracę w terenie. Dopiero narzekałem na nadmiar papierkowej roboty i zbyt dużo nudnych przesłuchań, a już zasmakowałem tego, z czym mierzyła się Rosie, kiedy wyjeżdżała na kilka dni na „zaklejenie dziury". Istny koszmar. Po prostu koszmar.

Pierwsze dni polegały na obserwacji, a co za tym idzie, odnalezienie przyczyny, bo z niewiadomego powodu zawsze wracają. Później ustalamy, co ten gość właściwie miał zamiar osiągnąć. Kiedy już się tego dowiemy, zakładamy pętlę czasu (ku mojemu zaskoczeniu), którą zdejmujemy dopiero kiedy uda się tak zresetować wydarzenie, że wszystko będzie tak, jak było na samym początku. Jednocześnie to nie był Paryż. Bezpieczna strefa, w której zmiany w czasie były dokonywane tyle razy, że nie da rady tego zliczyć, a i tak nie miało to znaczenia dla całej reszty świata. Tym bardziej byłem szczęśliwy, kiedy wróciłem do mieszkania Davida i Rosie, bo tu akurat miałem bliżej.

Minąłem Rosie, która siedziała na krzyż na środku podłogi z uniesionymi rękami, otoczona złotym i zielonym światłem. Odkąd Mistrzyni Kleopatra przejęła jej nowicjat, Rosie działała coraz pewniej, jakby wydobyła z siebie nieznaną do tej pory siłę, jakby... Jej moce znacznie się rozrosły nie tylko wewnątrz Sanktuarium.

- Musimy o czymś porozmawiać. - zaczęła, kiedy usiadłem na jednym z foteli w saloniku.

Podniosłem głowę i wytrzeszczyłem oczy. Zawsze, jak ktoś tak zaczyna zdanie, to raczej nie wróży zbyt dobrze. Kiedy Rose to zobaczyła, tylko się uśmiechnęła.

- No, nie miej takiej miny, to nie stanie się teraz, tylko później. - powiedziała spokojnie. - Znacznie, znacznie później, ale wolałabym, żebyś wiedział o tym już teraz.

- Co się dzieje? - zmarszczyłem brwi, nadal się niepokojąc.

- Mistrzyni Kleopatra chce, żebym przyjęła nieśmiertelność. - wypaliła niesamowicie szybko. Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale ona mi nie pozwoliła. - Spokojnie, wiem, jak to brzmi. To optymalne wyjście, żebyśmy mogli się poślubić.

Pokręciłem głową, powoli to przetwarzając. Z mojego punktu widzenia było przynajmniej niezręczne. Wiem, musiała ćwiczyć, miała ogromny potencjał i nie chciała go zmarnować. Nikt nie chciał. Jeśli stałaby się nieśmiertelna, mogłaby pomagać tak, jak teraz Mistrzyni Kleopatra, która jest gotowa na każde wezwanie.

- Nie zestarzejesz się...

- Zestarzeję, tylko znacznie wolniej.

- Nasze dzieci...

- Nie mogę mieć dzieci, mówiłam Ci to setki razy.

Oczywiście. Konsekwencją permanentnego obdarzenia kogoś mocą Magii Czasu była bezpłodność, niezależnie od tego, czy wybierze się nieśmiertelność, czy nie. Jakim cudem ciągle o tym zapominałem... 

Skończyły mi się argumenty. Nie brzmiało to źle. Wiedziałem o tym. Rose powiedziała mi o tym już na drugiej randce, kiedy zacząłem fantazjować o naszych przyszłych dzieciach. Zaczęło się od żartów, które pewnego dnia mogłyby się przeobrazić w marzenia. Ale ona... Nie pozwoliła mi, żebym robił sobie złudne nadzieje na coś, co i tak nie jest możliwe.


Rose postawiła prze mną otwarte pudełko z plątaniną przewodów i płytek. Uniosłem brwi, ale ona tylko westchnęła ciężko.

- Poskładasz to? - poprosiła. - Próbowałam sama, ale wiem, że to Ty jesteś lepszy w te klocki.

- Lepszy? - uśmiechnąłem się półgębkiem i zacząłem powoli wykładać części na stół. - W zeszłym miesiącu naprawiłaś mój rozbity zegarek, kiedy spałem.

Wydała z siebie coś pomiędzy okrzykiem zaskoczenia, a śmiechem. Uśmiechnąłem się, widząc, że więcej nie porusza dzisiaj tematu swojej przyszłej nieśmiertelności. Przynajmniej teraz zachowuje się w miarę normalnie.

- Co to w ogóle jest? - zapytałem, przyglądając się metalowej, teleskopowej antence.

- Pilot od drona, piekielnie drogiego. Sam pilot też jest drogi, sprawdzałam. Davida nie stać, żeby go odkupić, a ja mam następną imprezę dopiero w przyszłą sobotę, więc wcześniej nie zdobędę tej kasy. - wyjaśniła, opadając na krzesło. - Pomyślałam, że może dasz radę coś z nim zrobić. Nie chcę ryzykować, cofając go w czasie. Za dużo elektroniki. Trochę Ci posprzątam...

- Skąd go masz? - zapytałem, badając palcami nity od urwanych kabli. Wszystko wygląda nadzwyczaj prosto. Nie będę miał z tym problemu.

- Jorge pożyczył go od syna sąsiadów. - westchnęła, sięgając po jakąś białą paczuszkę stojącą za regałem. Nawet nie pamiętałem co tam w ogóle miałem.

- I od razu rozwalił pilota? - uniosłem brwi, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.

- Twierdzi, że nie on, tylko pies sąsiadki. - odpowiedziała, zdejmując prześcieradło z obrazu, które zdjąłem ze ściany jakiś rok temu.

Rose zamilkła. Właściwie... Całkiem zamarła, wpatrując się w portret, na który nie byłem w stanie nawet patrzeć, jednocześnie nie chcąc się zmusić, żeby go wyrzucić.

- Rose, nie powinnaś... - zacząłem, ale ona pokręciła głową i wskazała palcem na krawędź obrazu.

- On, ten chłopiec... - zaczęła, mówiąc bardzo cicho, ale wyraźnie. - On jest teraz w Sanktuarium.

Mógłbym przysiąc, że moje serce stanęło na sekundę. Czy ona mówiła o...

Powoli okrążyłem stół i podszedłem do niej. Widok obrazu namalowanego przez Clive'a podziałał na mnie jak kubeł zimnej wody. Wziąłem głęboki oddech, starając się jakoś uspokoić.

- Rosie, nawet tak nie żartuj. - wychrypiałem, kręcąc głową. - To...

- Ale ja wcale nie żartuję. - zaprzeczyła, spoglądając mi w twarz. - Jest w Sanktuarium. Był jedną z dziur w czasie, nie mogliśmy go dopasować do żadnej epoki.

- Skąd się u Was wziął? - zmarszczyłem brwi.

- Leon znalazł go w prehistorii. - wyjaśniła, odkładając obraz na podłogę. - Nic o sobie nie mówił i nie wiedzieliśmy gdzie go odesłać. Zaczął pomagać w centrum rehabilitacyjnym. Był posłuszny za dwie godziny gry na Nintendo dziennie.

- Co to jest Nintendo? - prawie wrzasnąłem, nie rozumiejąc tego słowa.

- Przenośna gra. Któryś z chłopaków przyniósł swój stary model... - odpowiedziała. Tak, to brzmiało tak, jak on. - Powiesz mi, kim on jest?

- Rose, to jest Clive. - odpowiedziałem. Na jego imię głos mi się załamał. - Razem z nim i Pinky'm...

Nie mogłem dokończyć zdania. Poczułem, jak łzy ciekną mi po policzkach. Nawet nie chciałem płakać. Nie teraz, ale to samo się stało.

Poczułem, jak drobne dłonie Rose obejmują mnie w pasie. Położyłem głowę na jej ramieniu, nie przejmując się, jak bardzo musiałem się pochylić.

- Sprowadzimy go tutaj? - zapytałem, nie mając pewności, czy Rosie rozróżnia słowa, które wypowiadałem. - Proszę... Pójdźmy po niego.

- Tak, pójdziemy. - odpowiedziała, gładząc mnie po plecach.


Prawda jest taka... że straciłam wenę. Zupełnie. Od dwóch tygodni zero. Ani słowa. Dlatego wzięłam się za czyszczenie listy książek, a moje wyzwanie czytelnicze wygląda coraz lepiej, co znaczy, że na mojej liście "Do przeczytania" powoli zaczyna brakować tytułów. Mam nadzieję, że uda mi się od poniedziałku wrócić do pisania... 

No cóż... Na dzisiaj to by było na tyle. Niewykluczone, że w najbliższym czasie zrobię sobie tydzień półoffline, co znaczy, że ograniczę korzystanie z Internetu do minimum. Na razie mam ochotę na napisanie śmieciowego fanfika, który NIE nadaje się do publikacji. No i mam jeszcze pomysł na nowy projekt, ale na razie o tym cichosza... 

Trzymajcie się! Cześć!

Mamy czas || Znajdź mnie w ParyżuDove le storie prendono vita. Scoprilo ora