Rozdział 27

66 14 6
                                    

Rose

Obudziło mnie światło rażące prosto w poje oczy. Nawet bez uchylania powiek mogłam mieć pewność, że leżę na nagiej piersi Franka. W wieczornym wirze wczorajszych wydarzeń nie przejmowaliśmy się zasuwaniem zasłon, co Frank robił codziennie. Prawie, o ile nie zapomniał, albo nie był zajęty czymś innym i tak zmęczony, że nie przejmował się nawet zdjęciem ubrania, co też niestety się zdarzało.

- Dzień dobry. - usłyszałam jego łagodny, cichy głos.

Uniosłam głowę, otwierając oczy i odwzajemniając jego uśmiech. Oboje byliśmy wyjątkowo wypoczęci, ku mojej uldze. Poczułam, że nie mam na sobie nawet bielizny. Wiedziałam, że on też nie miał na sobie niczego. Jedynym, co chroniło nas przed odsłanianiem golizny, był lekki koc.

- Dzień dobry. - odpowiedziałam szeptem.

Wyciągnęłam rękę spod koca i wplotłam palce w jego zmierzwione włosy. Zmienił ostrożnie pozycję i pocałował mnie w czubek głowy.

- Wiesz, że musimy wstać? - zapytał, cicho chichocząc.

- Tak, niestety. - powiedziałam, przewracając się na plecy i patrząc w sufit wymalowany zębatkami i kwiatami. Czy sufit w każdym z pomieszczeń jest tak udekorowany?

- Na co patrzyłaś? - zapytał, kiedy usiadłam, przygotowując się do wstania z łóżka.

- Na malowidła na suficie. - westchnęłam, wkładając spodnie od piżamy, które normalnie wkładał Frank. Guma lekko zajęczała, kiedy wsunęłam je przez pośladki, a miałam tylko trochę większy tyłek od niego. Dochodziły jeszcze lekko odstające biodra, na których Frank lubił kłaść dłonie.

- Chcesz iść pierwsza do łazienki? - zapytał, wyślizgując się spod koca i wkładając bokserki.

- Nie, Ty idź. - pokręciłam głową.

Uśmiechnął się i sięgnął ponad łóżko, żeby mnie pocałować. Moje łóżko było szersze. Może jak już razem zamieszkamy, powinniśmy zacząć używać mojego?

Tej nocy mogłam zobaczyć każdą jego bliznę. Najgorsza była bruzda na lewym boku. Taka ilość śladów wystarczająco tłumaczyła, dlaczego tak bardzo dbał o noszenie pełnego garnituru. Rzadko zdejmował samą marynarkę, ale zawsze pilnował, żeby nie podwinąć rękawów zbyt wysoko. Żeby nikomu nie pokazać śladów cięć pod łokciami. To jeszcze tłumaczyło walizkę do wizażu ukrytą za szafką w łazience.

Kiedy już się ogarnęliśmy, weszliśmy do kuchni. Niemal zamarłam na widok Clive'a krzątającego się przy kuchence. Zapomniałam, że tu jest. Że w ogóle tu mieszka.

- Cześć, Clive. - zaczął łagodnie Frank, zdejmując z półki dodatkowy kubek. - O której wróciłeś?

- Późno. - odpowiedział, nieco speszony. - Dość późno.

- Już spaliśmy? - zmarszczyłam brwi.

- Nie. - pokręcił głową. - Na pewno nie spaliście. Zdecydowanie nie spaliście.


Czekałam na Franka przy drzwiach kontaktowych dla pracowników Biura. Na czas procesu nie mogłam wchodzić do Sanktuarium, a co za tym idzie, mogłam się skupić na swoim normalnym życiu. Nie było w tym nic ekscytującego, a ponieważ, zaczynałam teraz ferie, David zgodził się, żebym spędziła te dwa tygodnie tutaj, w Paryżu. Przynajmniej pierwszy tydzień.

- Rosie! - zawołał Frank, zwracając na siebie moją uwagę.

Obróciłam się, uśmiechając się do niego szeroko. Zauważyłam, że jest zadowolony. Nawet bardzo. Nawet teraz, kiedy luty prawie się kończył, mogłam wyczuć coraz mocniej dokuczające zimno. W zasadzie, że nie powinnam się dziwić. Byłam z Los Angeles, więc przyzwyczaiłam się do wyższych temperatur.

- Jak było w pracy? - zapytałam, kiedy pocałował mnie na popołudniowe powitanie.

- Pisaliśmy raporty. - wyjaśnił, obejmując mnie ramieniem i prowadząc wzdłuż ulicy. - Gównie ja pisałem, bo Nico był w przeszłości. Próbował powstrzymać jednego polityka przed uzależnieniem... Nie wiem o co dokładnie chodzi, to on zajmował się tą sprawą. Wspomniał coś o reakcji łańcuchowej, co nawet ma sens.

- Jedna z dziur doprowadziła do kolejnej. - wymamrotałam.

Frank skrzywił się z niechęcią i pokręcił głową. Moja portmonetka wysunęła mi się z kieszeni. Dziwne... Specjalnie zaczęłam nosić tę mniejszą. Pośpiesznie wepchnęłam ją z powrotem. O dziwo Frank tego nie zauważył.

- Nie do końca. - wzruszył ramionami. - Raczej coś zostało wymazane, więc nie da się tego zresetować i teraz Nico likwiduje wszelkie następstwa.

Pokiwałam głową, dając mu znak że rozumiem. Odpłynęłam myślami. Ferie w Paryżu to jedno, ale jest jeszcze moja praca. Moja nowa praca, o której nie powiedziałam jeszcze Frankowi. Dzisiaj mu powiem. Tak, muszę to zrobić.


Frank postawił przede mną kubek z gorącą herbatą. Zdecydowałam się mu powiedzieć. I nawet nieźle to przyjął. I to dobrze, chociaż i tak trochę obawiałam się jego reakcji.

- Zostałaś rezydentką w wytwórni dla Didżejów? - zapytał, siadając obok mnie. - Łał.

- No... - powiedziałam przeciągle. - Łał. A wiesz co jest najdziwniejsze? Że sama nie wysłałam nawet kwestionariusza zgłoszeniowego.

- W takim razie kto to zrobił, jeżeli nie Ty? - zachichotał.

I tutaj zaczyna się cała komedia. Dosłownie, komedia. Bo gdybym przy tym nie była, to sama nie mogłabym w to uwierzyć.

- Jeff. - powiedziałam krótko, całkowicie poważnie. - Chciał jakiś bit do programu, więc dałam mu swój komputer na godzinę, żeby sam sobie coś wybrał. A on zamiast przeglądać sobie pliki z otwartego folderu, zmaksymalizował okienko z programem pocztowym, dodał w załączniku moją przeróbkę motywu „Gry o Tron"...

- Przeróbkę czego? - zmarszczył brwi.

Machnęłam ręką. Kiedyś mu pokażę, ale na razie nie teraz. Zrobiłam długaśną listę.

- Nie ważne. - odparłam. - Rzecz w tym, że mnie przyjęli, co nie ukrywam, jest szokujące. Poza tym to chyba jedna z najlepszych wytwórni, więc... Mogę się dostać na profesjonalne szkolenie i uczyć się pod okiem najlepszych.

- A co z programowaniem.

- Nie wiem. - wzruszyłam ramionami. - Na razie muszę skończyć liceum i dostać się na studia. Sama nie wiem, jak zdołam to pogodzić z odwiedzaniem szpitali po nowicjacie, a tam raczej nie wielu grubych imprez.

- No raczej. - wymamrotał, unosząc kubek do ust. 

Mamy czas || Znajdź mnie w ParyżuWhere stories live. Discover now