Rozdział 1 |PO|

457 26 4
                                    

- Wstawaj! - krzyczał Minho szturchając mnie za nogę

- Co się dzi...- chciałam zapytać ale przerwały mi krzyki żołnierzy

- Musimy iść!

- Rój nas zaatakował!

- Biegnijcie!

Czym prędzej wyszłam z helikoptera który nas dowiózł w to miejsce. Upewniłam się czy w moim plecaku są dwa ważne dla mnie zawiniątka i pobiegłam w stronę dużego budynku z ogromnymi metalowymi wrotami. Kątem oka zauważyłam Thomasa cofającego się po coś do naszego transportu, po chwili jednak dołączył do nas i wszyscy razem biegliśmy w wskazaną stronę.

Usłyszałam strzały padające z karabinów żołnierzy, obróciłam się i ledwo co ujrzałam w panującej ciemności zmierzającej w naszą stronę ludzi. Biegli bardzo krzywo wydobywając z siebie przy tym przerażające krzyki. Ich ciała pokrywały czarne żyły a ubrania były umazane czarną mazią.

- Nie ociągaj się Trix! - doszedł mnie głos Newta

Gdy tylko przekroczyliśmy próg, wrota zaczęły się zamykać na kilka spustów. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Musiał być to jakiś hangar. Budynek sprawiał wrażenie dużego, wręcz kilkupiętrowego. Wszędzie porozstawiane były jakieś kontenery i skrzynie. W pobliżu kręciło się kilka osób. Po chwili przyglądania się wnętrzu moje rozmyślanie przerwał czyiś donośny głos:

- Witajcie, chodźcie za mną - powiedział jakiś mężczyzna z szczurowatą twarzą.

Niepewnym krokiem szliśmy za mężczyzną który prowadził nas gdzieś jakimś wąskim korytarzem.

- Nazywam się Janson - przedstawi się mężczyzna

- Zabierzesz nas do domu? - spytałam się mężczyzny

- Uznajcie to miejsce za wasz nowy tymczasowy dom. Z dala od koszmarów na zewnątrz, i z dala od Dreszczu. - oznajmił szczurowaty

- Dlaczego nam pomagacie? - zapytał podejrzliwie Minho

- Sytuacja na świecie nie przedstawia się za dobrze, a to że jesteście odporni na wirusa sprawia, że jesteście nadzieją całej ludzkości, a jak zauważyliście jesteście przez to celem ataków. - opowiadał szczur po czym otworzył kolejną bramę za pomocą identyfikatora i obrócił się do nas.

- Tutaj czeka was nowe życie, ale najpierw pozbądźcie się tego zapachu. - oznajmił obnażając szereg swoich perliście białych zębów

Weszliśmy do pokoju gdzie wszędzie poustawiane były dwupiętrowe łóżka. Chłopacy rzucili się na nie jak głupi, rezerwując sobie lokum. Mi było wszystko jedno gdzie śpię więc wzięłam leżący na którymś z posłań ręcznik i udałam się do łazienki. W łazience można było dostrzec szereg poustawianych koło siebie prysznicy i toalet. Weszłam pod pierwszy lepszy i zamknęłam za sobą zamek. Zdjąwszy z siebie ubrania odkręciłam korek z gorącą wodą. Woda zaczęła mi spływać po twarzy i plecach rozgrzewając przy tym całe moje ciało. Po moich policzkach zaczęły spływać mieszając się z wodą łzy. Zamknęłam oczy ale gdy to robiłam ciągle w głowie miałam obraz umierającego Galliego i Chucka.

- Purwa! - krzyknęłam złamanym głosem i uderzyłam z całej siły pięścią w kafelki prysznica.

Wychodząc z prysznica zawinęłam się w ręcznik i wzięłam z jednej z półek w łaźni parę damskich ubrań. Przebrałam się w beżowe luźne spodnie i czarną zwiewną koszulę która wisiała na mnie jak worek ziemniaków. Dopiero teraz spostrzegłam jaka byłam wychudzona. Wyciągnęłam z mojej starej kurtki dwa zawiniątka i wrzuciłam stare ubrania do jakiegoś pudła jak nakazał nam Janson. Stając przy umywalce słyszałam dźwięki wydobywające się z reszty pryszniców. Chłopcy stwierdzając po odgłosach byli naprawdę uradowani, podśpiewywali pod nosem albo rozmawiali między kabinami prysznicy. Szkoda, że ja tak nie potrafiłam w tej chwili...

You Are The Reason...  Więzień Labiryntu | NewtWhere stories live. Discover now