Chapter 11

339 34 40
                                    

Mogłabym uznać drugi tydzień w Ohio za udany, gdyby nie idiotyczna sprzeczka z Mercedes. Prawdę mówiąc, rozumiałam jej powód do gniewu, ale życie przecież nigdy nie było sprawiedliwe, co po tylu latach powinna zauważyć sama. Tak długo, jak ani nie widziałam w tym swojej winy, ani nic nie wymagało rozmowy z Jones, po prostu bacznie unikałam jej na korytarzach. 

Mimo wszystko, nie mogłam udawać przed sobą, że nie ruszyły mnie słowa czarnowłosej. W końcu, pewność siebie to jedyne, co miałam, a kwestionowanie jej, zdecydowanie mnie nie zadowalało. 

Nie muszę chyba wspominać, że nie umknęło to uwadze Rachel. Nawet, gdy miała na głowie rozpadające się Glee i główną rolę w dennym, szkolnym musicalu, nie mogłam zarzucić jej nie poświęcania mi uwagi, czy czegoś w tym stylu. Razem z Finnem, który nawiasem mówiąc, praktycznie u nas mieszka, gdy nie ma jej ojców, przesiedzieli trzy wieczory pod rząd, oglądając ze mną seriale. Chwilami może i czułam się, jak piąte koło u wozu, ale w dalszym ciągu, byli słodcy.

Sądzę, że mogłam z czystym sumieniem nazwać tę dwójkę przyjaciółmi. Zresztą, nie tylko oni zdawali się wspierać mnie pomimo wszystko. Mimo całej tej paplaniny o tym, że każdy ma prawo czuć się sobą i tym podobnych głupot, oznajmiających, że nikomu nic nie zrobiłam, nie mogłam odeprzeć wrażenia, że co poniektórzy rzucali krzywe spojrzenia w moją stronę. 

I tu właśnie temat sprowadza się do osoby, która nie lubiła się zbędnie pieprzyć z innymi i otwarcie wyrażała agresje. Puckerman. Byłam przekonana, że ten palant, który w dniu naszego poznania przyprawił mnie o wyjątkowo duże zażenowanie, okaże się pierwszym w kolejce do trzymania strony Mercedes. Ten jednak otwarcie informował wszystkich o tym, że rola niedocenionej divy strzeliła jej do głowy.

Nigdy nie potrzebowałam, aby ktokolwiek się nade mną litował, ale to, jak Puck wyrażał przejęcie zasługiwało na Oscara. Przysięgam, wyraz twarzy szatyna i dziwne, bezpośrednie słowa, wypływające bez żadnego przemyślenia z jego ust, zawsze wywoływały u mnie wybuchy śmiechu. 

W zasadzie, sama nie wiem, jak do tego doszło, ale Noah Puckerman stanowił dla mnie swego rodzaju oparcie, czego nigdy nie przyznałabym otwarcie, ale bardzo ceniłam.

Aktualnie była sobota, a ja biegłam jak poparzona w kierunku liceum McKinley. Od zawsze trudno szło mi zapamiętanie czegokolwiek, ale występ Santany i Rachel na jednej scenie, szczególnie teraz, gdy New Directions straciło wcześniejszy skład i powstały Trouble Tones nie mógł ujść mojej uwadze. Po cichu liczyłam na walkę na krzesła, czy coś w ten deseń. 

Zamknęłam za sobą główne drzwi, wbijając wzrok w godzinę na telefonie. Pięknie, przyszłam piętnaście minut po czasie. Byłam doprawdy niezawodna, jeśli chodzi o pojawianie się w danym miejscu na ustalony czas. Oczywiście, mam nadzieję, że czujecie tę ironię.

Skierowałam się prosto do audytorium, gdzie moja buzia otworzyła się na widok ilości osób, zebranych na sali. Przeszukałam wzrokiem chyba każdy możliwy kąt pomieszczenia i nie znalazłam ani jednego wolnego miejsca. Wyśmienicie. 

Gdy byłam gotowa na spędzenie najbliższej godziny, opierając się o ścianę, kątem oka dostrzegłam znajomą twarz, której po prostu nie dało się pomylić. Głównie za sprawą typowego, cynicznego uśmieszku, zdającego się nigdy z niej nie znikać. 

Podeszłam prosto do szatyna, siedzącego wokół kilku chłopaków w tych samych mundurkach, co jego i jakąś pierwszoklasistką, która wpatrywała się w niego jak w obrazek. Automatycznie parsknęłam śmiechem na ten widok, następnie stając tuż przed jej twarzą. Wbiła we mnie niepewne spojrzenie, na co uniosłam brew w zniecierpliwieniu. Nie wiedziałam, czy miała jakieś problemy z jarzeniem, ale łączenie faktów zdecydowanie za długo jej schodziło. Ściągnęłam brwi po niecałych dwóch sekundach, na co ta przełknęła głośniej ślinę i oddaliła się w pośpiechu, zwalniając mi miejsce.

-Cześć - mruknęłam, siadając obok zielonookiego, który wpatrywał się we mnie z kpiną już dłuższą chwilę. Uniósł brwi i pokręcił głową.

-Co to było? - zapytał, wyraźnie rozbawiony całą sytuacją.

W odpowiedzi wzruszyłam ramionami, niewinnie się uśmiechając i wbiłam wzrok w scenę, na której akurat rozgrywała się rozmowa pomiędzy musicalową Marią, a Anitą. Musiałam przyznać, że obie dziewczyny wypadały w swoich rolach naprawdę świetnie i ku mojemu rozczarowaniu, nie planowały walki na scenie. Musiałam się w nie wpatrywać, jak w obrazek, bo Smythe parsknął śmiechem, z rozbawieniem wgapiając się w wyraz mojej twarzy.

-Co? - zdziwiłam się. - Przecież są dobre - wzruszyłam ramionami.

-Są nie... - rzuciłam szatynowi ostrzegawcze spojrzenie, czując, że nie zamierza powiedzieć niczego pochlebiającego. Skoro mówił o moich przyjaciółkach, musiał trzymać się na baczności, jeśli nie chciał skończyć z rozwaloną czaszką. - Nienajgorsze - dokończył, dodając coś po krótkiej chwili.

Przestałam słuchać Sebastiana w momencie, gdy Jones miała czelność wejść do audytorium po całym szumie, jaki wywołała. Poważnie, jeśli o mnie chodzi, nie powinna mieć wstępu do tej sali. Skoro nie potrafiła przyznać, że Rachel zdobyła serca jury, nawet jeśli troszkę pomogłam im się zdecydować, to ewidentnie nie powinna być tu zbyt mile widziana, nie tylko przeze mnie.

Co jakiś czas przytakiwałam mówiącemu szatynowi, nie chcąc sprawić wrażenia, że nie słuchałam, gdy przeżywałam spór wewnętrzny odnośnie zerwania się z miejsca i strzeleniem Mercedes w twarz. O ile z początku wydawała się naprawdę w porządku, to odkąd zaczęła gwiazdorzy, miałam jej po wyżej uszu. Gdyby nie to, że pozostali członkowie New Directions mogliby na tym ucierpieć, wzięłabym najobrzydliwiej pachnący koktajl i cisnęła jej prosto w twarz.

Gdy obmyślałam plan zemsty, Smythe parsknął śmiechem, zbijając mnie z pantałyku. Pokręcił głową rozbawiony, wbijając we mnie zaciekawione spojrzenie.

-Nie wiedziałem, że Penélope Cruz ukradła mi samochód - zakpił, na co spojrzałam na niego, kompletnie zdezorientowana. Wtedy zrozumiałam, że musiałam przytaknąć na coś kompletnie bezsensu i złapałam się na niekontaktowaniu.

-Wybacz - ściągnęłam brwi. - Na chwilę odpłynęłam - przyznałam.

-Zauważyłem - odparł obojętnie, ponownie wbijając wzrok w scenę.

Na wspomnienie o samochodzie Sebastiana, do głowy automatycznie wróciły mi sceny z zeszłego piątku. W tamtym momencie stoczyłam ze sobą wewnętrzną walkę. Podejmowanie spontanicznych decyzji dotychczas było moją mocną stroną, ale w tym wypadku było inaczej. Pomysł, który przyszedł mi do głowy mógł skończyć się totalnym upokorzeniem, ale no cóż, raz się żyje.

-W zasadzie, - zaczęłam, uśmiechając się, na co przenikliwe tęczówki automatycznie wbiły się w moje - domyślam się, że nie chce ci się tu siedzieć tak samo jak mi, - wzruszyłam ramionami, co na powrót namalowało cyniczny uśmiech na ustach szatyna - a nie miałam jeszcze okazji podziękować ci za uratowanie tyłka w piątek, więc chodź - rozkazałam, łapiąc go za nadgarstek i pociągnęłam w stronę wyjścia.


✿ڿڰۣ-

ALMOST LOVE || Sebastian Smythe  ✔Where stories live. Discover now