Prologue

1K 54 61
                                    

Każdy z nas kiedyś o czymś marzył: jedni o miłości, pozostali o pieniądzach, a jeszcze inni o uwolnieniu się od wkurzającej rodziny. Zdecydowanie należałam do grupy trzeciej. Codzienne użeranie się z przemądrzałą kujonką, którą matka i ojczym, kazali mi nazywać "młodszą siostrą" odbijało się na mojej cierpliwości.

Przysięgam, że za każdym razem, gdy widziałam tą małą, panoszącą się wszędzie, drażliwą istotę, miałam ochotę wrócić do ojca, mieszkającego na jakimś zadupiu koło Londynu. Dodatkowo, jakby nie dość było mi problemów i nerwów, zostałam wezwana do gabinetu trenerki, która nie wyglądała na rozluźnioną, gdy wygłaszała swoje zaproszenie.

Siedziałam na całkiem wygodnym fotelu, nie wiedząc, czego się spodziewać, gdy do pomieszczenia weszła wyjątkowo wysoka brunetka, wbijając we mnie spojrzenie zielonych tęczówek.

-Cześć Maeve - uśmiechnęła się, zbijając mnie z tropu. W końcu spodziewałam się srogiego ochrzanu, a ta, wbrew moim oczekiwaniom, zdawała się całkiem radosna i zadowolona. - Mam dla ciebie dobrą i złą wiadomość - oznajmiła bez zbędnego przedłużania. - To od której zaczniemy?

-Może najpierw ta zła? - mruknęłam z niepewnością.

-A więc - zamilkła na chwilę, wciągając powietrze. - Nie ma złej. Powiedziałam to, żeby cię przestraszyć - parsknęła śmiechem. - To chcesz usłyszeć tą dobrą? - zapytała, na co skinęłam głową w odpowiedzi. - Mój kot przestał kichać - wydusiła w końcu.

-O, to wspaniale! - szeroki uśmiech wdarł się na moje usta. - Zioła od tej podejrzanej szamanki, włóczącej się przy cmentarzu pomogły?

-Nie - odparła twardo. - Żartowałam - dodała. - Tak naprawdę to zdechł.

-O nie, naprawdę? - zmartwiłam się.

Miałam z trenerką całkiem dobry kontakt, z czego dowiedziałam się, jak bardzo nienormalne jest owe zwierzę. Dzień, w którym nie skakał po ścianach, czy nie dostawał ataków kichania był swego rodzaju świętem. Mimo wszystko, kotek miał w sobie coś, co czyniło go naprawdę uroczym i wyjątkowym. Nie dało się nie kochać jego futrzastych, mięciutkich łapek.

-Niestety, nie - wzruszyła ramionami. Zamrugałam kilka razy, próbując zrozumieć, co się dzieje, ale kobieta po chwili kontynuowała naszą rozmowę, nie dając mi na to zbyt dużej szansy. - Tak naprawdę dobrą informacją było to, że dostałaś to stypendium, o które się ubiegałaś.

-Nieee - zakryłam usta ręką. - Poważnie? - uśmiechnęłam się mimowolnie, rozszerzając oczy.

-Nie, żartowałam - prychnęła. - To była ta zła wiadomość.

-Czyli... Nie dostałam go? - ściągnęłam brwi, na co kobieta przytaknęła.

-Przykro ci teraz? - zapytała, pochylając się nad biurkiem.

-Trochę - przyznałam, spuszczając wzrok.

-To świetnie - uśmiechnęła się zadziornie, przybierając dumną postawę i wystawiła palec wskazujący ku górze. - Będę mogła powiedzieć terapeucie, że w końcu dokonałam czegoś dobrego i poprawiłam humor uczennicy, bo tak naprawdę, to masz to stypendium.

-Niech pani nie żartuje - przewróciłam oczami, uśmiechając się głupio. Jakoś po całej tej rozmowie nie byłam w stanie brać jej na poważnie. Zawahałam się jednak, gdy przez dłuższą chwilę milczała, po prostu się we mnie wpatrując. - To pani tak na serio? - wolałam się upewnić.

-Jestem tak poważna, jak mój zmarły od dziesięciu lat mąż - odparła, prostując się. - Biedaczek przez cały ten czas nawet się nie uśmiechnął - pokręciła głową.

ALMOST LOVE || Sebastian Smythe  ✔Where stories live. Discover now