Prolog

35.8K 962 53
                                    

- Czy ty kiedykolwiek użyjesz tego, co masz tam w głowie, Matt?! - krzyknęłam zirytowana.

Jakby coś tam w ogóle było, pomyślałam.

- Ale o co chodzi? - zapytał, śmiejąc się. - Pasuje ci ten odcień włosów.

Posłałam przyjacielowi mordercze spojrzenie, co wywołało u niego jeszcze głośniejszy śmiech. Byłam w trakcie przygotowywania kanapek na nasz wspólny wyjazd, a Matt - najinteligentniejszy człowiek na Ziemi, posiadający niesamowitą zdolność jaką jest używanie swojego rozumu... Okej, mam nadzieję, że wyczuliście ironię i nie muszę dalej kontynuować? Największy idiota chodzący po tej planecie (o tak, takie określenie o wiele lepiej brzmi) postanowił wpaść na genialny pomysł, by obsypać mnie mąką, która nie była w żadnym wypadku potrzebnym składnikiem do przyrządzenia naszego prowiantu. Takim oto sposobem, moje brązowe włosy zmieniły niemalże całkowicie swój kolor na biały. Moja przyjaźń z Mattem trwała już od ponad dziesięciu lat. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze miał szalone pomysły, które praktycznie za każdym razem dotykały mojej osoby.

Jestem jednak z natury człowiekiem, który nie daje sobą pomiatać i jeśli ktoś w jakiś sposób naruszy moją przestrzeń osobistą to nie będę stać w miejscu. Nie ujdzie mu to na sucho. Hayley Withmore nigdy nie przymyka oka na tego typu sytuacje. Wysypałam dużą ilość mąki na dłonie i ukryłam je za plecami. Zaczęłam powoli kroczyć w stronę nic nie spodziewającego się Matta, który był w trakcie rozmowy przez telefon. Zatrzymałam się tuż za plecami blondyna i czekałam na odpowiedni moment. W tym samym czasie kalkulowałam w głowie konsekwencje, jakie mogą wyniknąć z mojego czynu. Matthew ma ogromną obsesję na punkcie swoich włosów.

Cóż, żyje się tylko raz, prawda? Stanęłam na palcach, by unieść dłonie nad głowę mężczyzny i wypuściłam białą substancję z rąk. Krzyk blondyna wypełnił pomieszczenie i, przysięgam na Boga, Matt mógłby podkładać wrzaski w horrorach. Złapałam się za brzuch, który zaczął mnie boleć od nadmiernego śmiechu.

- Lepiej się pośpiesz, bo chyba będziemy mieli jednego pasażera mniej w samochodzie. - wysyczał do telefonu i zakończył połączenie. - Jesteś już martwa, Hayley. - zaczął do mnie podchodzić, a ja nadal nie mogłam się uspokoić i z moich oczu zaczęły lecieć łzy.

Uśmiechnął się do mnie szeroko niczym psychopata, a ja już wiedziałam, że nie czeka mnie nic dobrego. Nie czekając ani chwili dłużej, ruszyłam do ucieczki. Matthew biegł za mną, sypiąc mąką po wszystkim co znajdowało się na drodze. Śmiechom nie było końca, aż w końcu zatrzymaliśmy się w kuchni. Oddzielała nas wysepka kuchenna, która mimo to nie powstrzymała nas od obrzucania siebie wzajemnie białym proszkiem.

W pewnym momencie do naszych uszu dotarły znajome głosy dobiegające z korytarza. Automatycznie spojrzeliśmy w tym samym kierunku, gdy do pomieszczenia wkroczyli nasi przyjaciele - Chris oraz Drake i mój wróg numer jeden zwany inaczej Oliverem.
Tych dwóch pierwszych nie potrafiło utrzymać powagi i chwilę później wybuchnęli głośnym śmiechem. Tylko Oliver stał niewzruszony, z pokerową twarzą. Ta, w jego przypadku to codzienność. Zmierzył moje ciało wzrokiem i uniósł jedną brew do góry.

- Cały czas zastanawiam się, czy przypadkiem twój proces rozwoju nie zatrzymał się w wieku pięciu lat. - mruknął i uniósł złośliwie jeden kącik ust.

Wzięłam szmatkę leżącą na blacie, starłam trochę mąki z twarzy i podeszłam do bruneta.

- Lepiej nie myśl, bo sobie jeszcze zrobisz krzywdę, Cartfield. - rzuciłam w jego twarz materiałem, po czym wyszłam z pomieszczenia.

Weszłam po schodach na górę do swojej sypialni. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam nowy komplet ubrań po czym udałam się do łazienki. Rozebrałam się z brudnych ciuchów i weszłam pod prysznic. Odkręciłam letnią wodę, by odświeżyć się i spłukać z siebie negatywne emocje wywołane zachowaniem Olivera. Ten człowiek kiedyś doprowadzi mnie do szału, pomyślałam.

Do dzisiaj głowię się nad powodem jego nienawiści do mojej osoby. Od początku naszej znajomości (jeśli znajomością można nazwać ciągłe obelgi oraz krzyki) ciągle mu coś we mnie przeszkadzało. Nie było dnia, w którym bylibyśmy chociaż neutralnie do siebie nastawieni. Za każdym razem, gdy przebywaliśmy w tym samym pomieszczeniu, któreś z nas nie potrafiło się powstrzymać i musiało dogryźć drugiej osobie.

Po skończonym prysznicu wyszłam z kabiny, wytarłam mokre ciało ręcznikiem, ubrałam wcześniej przygotowane ciuchy i wysuszyłam swoje długie, brązowe włosy

- Ley? - usłyszałam wołanie zza drzwi. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na swoje odbicie w lustrze i otworzyłam drzwi. Przede mną stał czysty i przebrany Matthew. - Za niecałe dziesięć minut musimy wyjść, żeby nie spóźnić się na lotnisko. Ogarnęliśmy bałagan, wszyscy czekają w samochodzie.

- Czy naprawdę musimy zabierać ze sobą Olivera?

Miałam wielką nadzieję, że moje modły zostaną wysłuchane i usłyszę „nie".

- Tak. - odpowiedział. Jak to mówią? Nadzieja matką głupich? Przewróciłam oczami. - Nie przejmuj się nim.

- Już to kiedyś słyszałam.

Przez „kiedyś" miałam na myśli „zawsze". Za każdym razem, gdy Oliver mi dokuczał bądź rozmawiałam na jego temat, każdy machał ręką i mówił „Nie przejmuj się!". Jestem jednak człowiekiem, który niemalże wszystko przyjmuje do siebie i wiele rzeczy traktuje zbyt poważnie. Gdyby się tak zastanowić, to przecież nikt nie przejmowałby się słowami kogoś, kto ma lekceważący stosunek do niemal wszystkiego i wszystkich oraz kogoś, kogo zachowanie jest infantylne. Ja jednak się przejmuję.

Matt posłał mi piorunujące spojrzenie.

- Dobrze już, dobrze. Nic nie mówię. Spakuję jeszcze kilka rzeczy, a ty idź już na dół. Za chwilę zejdę.

Po chwili znajdowałam się przy drzwiach wejściowych. W domu obecnie znajdowałam się tylko ja, więc nie pozostało mi nic, tylko zabrać swoje torby i opuścić budynek. Zamknęłam drzwi na zamek i schowałam klucze do kieszonki w jednej z toreb. Zaciągnęłam swój bagaż pod samochód naszego znajomego Ricka, który zaproponował nam podwózkę na lotnisko. Otworzyłam bagażnik i wrzuciłam torby do środka po czym wsiadłam do pojazdu. Czworo mężczyzn siedziało wygodnie i rozmawiało ze sobą, w ogóle nie zauważając, że do nich dołączyłam.

- Dziękuję za pomoc, jesteście kochani. - mruknęłam pod nosem, zapinając pas.

Usłyszałam cichy śmiech Matta, który siedział obok mnie. Spiorunowałam go wzrokiem i dźgnęłam lekko łokciem w bok. Do moich uszu dotarł dźwięk uruchomionego silnika, co oznaczało, że właśnie zaczynała się nasza podróż.

Grecjo, lepiej się przygotuj, bo coś mi się wydaje, że tych czworo niedorozwiniętych umysłowo mężczyzn wywoła tam trzecią wojnę światową.

Beside YouWhere stories live. Discover now