Rozdział 13

13K 625 13
                                    

To, co czułam w tej chwili było okropne. To tak, jakby ktoś wbijał mi w serce miliony noży, wyciągał je i na nowo wbijał, wywołując na nowo ból.

Jestem twoim ojcem.

Te słowa odbijały się echem w mojej głowie. Wrócił. Tak poprostu. Podszedł i oznajmił, że jest moim ojcem. Ojcem, który poprostu ode mnie odszedł, gdy najbardziej go potrzebowałam. Miałam ochotę, by ktoś mnie uderzył tak mocno, że straciła bym przytomność. Chciałbym zasnąć i już nigdy się nie obudzić.

Wszyscy milczeli. Miałam wrażenie, że cały świat się zatrzymał. To był koszmar.

W moich oczach gromadziły się łzy, które za wszelką cenę starałam się ukryć. Nie chciałam okazywać uczuć, nie w takiej sytuacji.

- A-ale jak to moim ojcem? - jąkałam się. Słowa z wielkim trudem przechodziły przez moje gardło.

- Ja, przepraszam Cię, Hayley. Nie mia...

- Przepraszam? - przerwałam mu, śmiejąc się - Myślisz, że co? Skoczę Ci w ramiona i będziemy od teraz szczęśliwą rodzinką?

- Nie. Wiem, że zrobiłem źle i nie proszę Cię o wybaczenie, bo to co zrobiłem jest nie do przebaczenia. - odpowiedział, patrząc prosto w moje oczy.

- Tak więc, o co prosisz? - zapytałam, z coraz większym trudem powstrzymując łzy. - Czego ode mnie oczekujesz?

- Byś chociaż w pewnym stopniu starała się zapomnieć moje błędy i...

- Nigdy nie zapomnę tego, co zrobiłeś. - ścisnęłam dłonie w pięści. - Nie zapomnę tego, że mnie zostawiłeś, gdy ciebie potrzebowałam.

- Wiem, ale... - zaczął.

- Przestań. - machnęłam dłonią. - Dla mnie nie istniejesz, ja nie mam ojca. -zaśmiałam się nerwowo.

Po moich polikach popłynęły łzy, które tak bardzo starałam się ukryć. Miałam ochotę zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu, cokolwiek. Cofnęłam się kilka kroków, wycierajac policzki.

- Hayley... - powiedział cicho Oliver, starając się do mnie podejść.

Nie pozwoliłam mu na to. Zaczęłam biec za siebie. Odwróciłam się na chwilę i zobaczyłam Matt'a rzucającego się na mojego, pożal się Boże, ojca. Chciałam się schować w miejscu gdzie nikt mnie nie znajdzie. Biegłam przed siebie, wpadając na ludzi po drodze. Gdzie chciałam dotrzeć? Nie miałam pojęcia. Jak najdalej od wszystkich. Wbiegłam do parku. Pobiegłam w głąb drzew, tam gdzie nikogo nie było. Padłam na kolana na ziemię, ponieważ nie miałam siły dalej biec i rozpłakałam się. Nie miałam siły, by udawać, że wszystko jest dobrze. Wcale tak nie było. Czułam się okropnie. Gdy ścierałam łzy, chwilę później pojawiały się kolejne, więc odpuściłam sobie tą czynność. Pozwoliłam im swobodnie płynąć po moich zapewne zaczerwienionych już policzkach.

Nie miałam pojęcia ile tak siedziałam. Może kilka minut, a może godzinę. Ale czułam się, jakby to trwało wieczność. To wszystko nie dzieje się naprawdę. Miałam nadzieję, że zaraz ktoś wyjdzie z ukrycia z kamerą i krzyknie "Mamy Cię!" i to wszystko okaże się żartem. Niestety nic takiego się nie stało. To się działo naprawdę. Tylko dlaczego? Dlaczego wszystko musiało się zepsuć, gdy powoli zaczynałam sobie układać życie?

Poczułam rękę na moim ramieniu. Odwróciłam głowę i moim oczom ukazał się Oliver. Widziałam w jego oczach smutek. Nie chciałam tego. Nie chciałam, by moje uczucia wpłynęły na innych. Chłopak usiadł koło mnie i bez słowa przytulił. Nie pocieszał mnie. Nie mówił, że "będzie dobrze", albo "wszystko się ułoży" bo to mi wcale nie pomoże. Poprostu siedział, trzymając mnie w ramionach i kołysząc, by mnie uspokoić. Ale ja nie potrafiłam się opanować. Płakałam coraz to mocniej. Dusiłam się własnymi łzami, aż brakowało mi powietrza.

Nie wiedziałam, że jestem aż tak słaba. Ale jednego byłam pewna. Wszystkie wspomnienia wróciły. Ja z moją mamą i tatą nad jeziorem, nasze wspólne obiady, czy wypady do kina. Tak cholernie brakowało mi rodziny. Brakowało mi tego poczucia, że są osoby, którym na mnie zależy.

Po jakimś czasie trochę się uspokoiłam. Nie płakałam już. Nie czułam nic. Czułam pustkę. Jakby ktoś mi wyrwał serce. Oliver odsunął się lekko ode mnie i spojrzał na mnie.

- Odpuścisz sobie tą imprezę, wrócimy, położysz się i odpoczniesz, okej? - kiwnęłam głową.

Chłopak zaczął się podnosić. Chciałam pójść w jego ślady, lecz moje ciało odmawiało jakiejkolwiek czynności.

- Oliver, n-nie mam siły wstać. - wychrypiałam.

Brunet położył jedną rękę na moje plecy, a drugą pod moje kolana i podniósł mnie. Oplotłam jego szyję rękoma i zamknęłam oczy, czując jak kolejne łzy zbierają się w moich oczach. Chciało mi się płakać z mojej bezsilności. Zanim doszliśmy do namiotów, minęło z dobre dziesięć minut. Oliver wszedł do naszego namiotu i położył mnie na śpiworze. Bez słowa weszłam do wnętrza materiału i ułożyłam się wygodniej. Chłopak wyszedł z namiotu po to, by chwilę później wrócić z butelką wody. Podał mi ją, ale ja od razu odmówiłam. Nie chciało mi się kompletnie nic. Westchnął i zaczął wchodzić do śpiwora.

- Oliver idź na imprezę, poradzę sobie. - powiedziałam prawie szeptem.

Miałam wyrzuty sumienia. Chłopak zamiast się bawić, chciał zostać ze mną.

- Dałem wejściówki Jordanowi i Caroline. Nie zostawię cię teraz w takim stanie. - odpowiedział i położył się obok mnie. Przyciągnął mnie do siebie, a ja wtuliłam się w jego tors.

- Dziękuję. - szepnęłam.

Byłam mu wdzięczna za to, że jednak ze mną został. Był naprawdę wspaniałym przyjacielem. Dziękowałam Bogu za to, że nasze relacje się polepszyły i teraz mogłam na niego liczyć.

Leżałam jeszcze chwilę, lecz byłam tak zmęczona, że usnęłam.

Beside YouWhere stories live. Discover now