Hellboy

632 42 10
                                    

Tajemnicze coś runęło na ziemię mocno w nią uderzając. Kiedy kurz opadł pojawiła się mrożąca krew w żyłach postać. Czerwona skóra, muskuły wielkie jak skały, wielkie rogi na głowie i długi ogon. Jedna rękę miał jakby... kamienną? W normalnej  dłoni trzymał ogromny karabin. Ubrany był w czarne, skórzane spodnie i opinajacy mięśnie czarny t-shirt. Wzrostem przewyższał wszystkich. Ponad 2,40m. Mężczyzna, o ile tak można to nazwać, nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów. Za to patrzył mi cały czas w oczy. Poczułam jak moje napięte ciało rozluznia się,umysł uspokaja.
-Wybranko!- powiedział dosyć głośno, chrapowatym basem-Jestem Hellboy, wysłannik niebios. Zostaliśmy zesłani aby pomóc twojej armi w pokonaniu Upadłego.
-Wy? Nie widzę tutaj nikogo innego.
Diabeł uniósł dziwną rękę pod niebo i zrobił jakiś nieokreślony ruch. Niebo rozjasnilo się i pochwili pojawiło się pełno małych punkcikow, które leciały w naszą stronę powiększając się.
Kiedy tumany kurzu opadły zobaczyliśmy tysiace ANIOŁÓW! W rękach mieli tarcze, miecze, włócznie, łuki, maczugi i inne rodzaje broni.  Ubrani w ciężkie,błyszczące zbroje, z których wychodziły spore, białe skrzydła.
  -Niemożliwe-wyszeptałam.
Za mną dał słyszeć się szmer wojowników nie wierzących w to co widzą. Zrobiłam krok do przodu. Natychmiast poczułam jak ktoś mnie zatrzymuje.
-Co Ty robisz?!-warknął Damon.
-Zaufaj mi-wyszeptalam kolejny raz tego wieczoru.
Zrobiłam kilka kroków na przód, Hellboy również. Zatrzymaliśmy się w odległości 1,5 metra.
-A więc jesteś....?-zapytałam. Wiem, trochę to niegrzeczne, ale ciekawość wzięła górę.
Usta "mężczyzny" wygieły się w uśmiechu.
-Jestem Hellboy, kiedyś, zastępca diabła, dziś lewa ręka samego stwórcy. Zesłał nas abysmy ci pomogli. To-wskazał wielotysieczny legion za soba-to archaniołowie. Jesteśmy tu by ci służyć Pani.
-Rose, poprostu Rose. Gdzieś czytałam że urodziłam się pod gwiazdą archanołów. Czy to ma jakieś połączenie?
-Tak, to, pod jaką gwiazdą się urodzisz zadecydowało o tym kto zostanie zesłany na twoją drogę. Trafiłaś na nas.
-Okey, ale skoro jesteś pomocnikiem Boga,powinieneś wiedzieć całkiem sporo, prawda?
-Można tak powiedzieć. Czego chciałabyś się dowiedzieć?
-Chodzi o ojca Dmitra i Adriana Belikova. Podobno  był najbliższym przyjacielem  mojej matki i to on mnie ocalił. Chciałabym się dowiedzieć jak to woogóle możliwe.
-Opowiem ci o tym, ale nie teraz. Zajmie mi to troche czasu ktorego teraz mamy nie dużo.
-Obiecujesz.
-Nigdy nie kłamie Rose.
-W takim razie co mamy teraz robić? Nie mam pojęcia gdzie woogóle mamy szukać Lucyfera.
-Zna przepowiednie. Sam do Ciebie przyjdzie, musimy tylko poczekać.
I tak też się stało, staliśmy w pełnym szyku już dobre pół godziny kiedy ziemia się zatrzęsła. Zaczyna się, znowu-pomyślałam. Stanęłam pewniej na nogach i mocniej zcianęłam rękojeść miecza. Ziemia pękła, a z szerokiej szczeliny zaczęły wychodzić obrzydliwe kreatury. Nie czekając rzuciły się na moich towarzyszy i archaniołów. Nie zdały sobie spraw z naszej potęgi. Lecz nadal nie było tego, kogo wyczekiwałam. Upewniajac się że nic nie zaatakuje mnie od tyłu podeszłam do samej krawędzi i spojrzałam w dół. Nagle ziemia pod moimi stopami osunęła się i z przeraźliwym krzykiem zaczęłam spadać.  Zpadałam i zpadałam aż wkońcu zobaczyłam dno.
No to pięknie, skończę jako kałuża sosu pomidorowego na dywanie. Nie zostanie ze mnie totalnie nic. A inni jeszcze bardziej będą mnie w niego wdeptywac. Kilka chwil przed mało romantycznym pocałunkiem z ziemią zamknęłam oczy,czekając aż zakończy się moje życie. Ale nic takiego nie nadeszło. Otworzyłam powoli oczy. Patrzylam na dno dziury z odległości kilku centymetrów, moje piersi niemal stykały się z podłożem. Ostrożnie zaczęłam wstawać.
Rozglądnęłam się wokół, było strasznie ciemno, ale moje zmysły były bardziej wyczulone niż u innych ludzi. Zaczęłam iść przed siebie. Coś minęło mi w ciemności. Obróciłam się w te stronę i zauważyłam czerwone ślepia wpatrujące się we mnie. Z cienia wylonil sie on w calej swej okazałości. W jego rece byl miecz, ruszylismy na siebie z krzykiem. Po kilku minutach walki, mój rywal zniknął. Po raz kolejny rozpłynął się w powietrzu. To się zaczyna robić nudne!
-Wyłaź! Słyszysz! Boisz się, boisz się że Cię pokonam??! dobrze myślisz!
Krzyczałam na całe gardło.
Nagle ogromny ból przeszył moje plecy i całe ciało. Zgiełam się w pół i uderzyłam kolanami o twardy kamień podłoża. Zdzierałam gardło przez kilka minut. Wkońcu ból zaczął ustępować. Po chwili chwiejnie stałam na nogach. Chcialam dotknąć plecow, aale cos mi przeskoczylo, coś, jakby...pióra? Niemożliwe, jak mam skrzydła!!! SKRZYDŁA!!!!!!!!! Jak to do cholery możliwe. Dobra nie wnikam,ważne że jakoś pomogą mi wydostać się na zewnątrz. Czas je wypróbować. Rozpoztarłam je i teraz mogłam sie im przyjrzeć. Były ogromne i lśniąco czarne. Czarne? Ja to ta dobra, czy nie powinny być białe?
Mniejsza z tym. Z ogromną siłą wznioslam się ku niebu. Teraz mialam cel, wydostać sie stąd. Kiedy doleciałam do krawędzi urwiska coś we mnie uderzyło. Spojrzałam w stronę z której przyleciał pocisk. Lucyfer. Utworzyłam kulę z błyskawic i ognia  i pchnęłam z całej siły. Próbował uciec, ale połowa kuli i tak w niego trafila, reszta spadła na ziemię rozpoczynając pożar. Dziesiątki pocisków wysłaliśmy w swoją stronę. Trafiłam co kilka razy, on mnie niestety też. Przypominałam sobie o mojej tarczy, szybko otworzyłam w głowie jak ma wyglądać i już czułam jak wzbiera we mnie siła. Po kilku krótkich sekundach byłam bezpieczna za polem stworzonym z blyskawic. Spojrzałam na Lucyfera,widać było że jest zdziwiony, a to jeszcze nie koniec. Weszłam z głąb jegi umysłu. To co tam znajdywałam napawało mnie strachem jak i obrzydzeniem. Śmierć, cierpienie, bałaganie o litość, tron z ludzkich czaszek. Przeszedł mnie niekontrolowany dreszcz. Wkoncu znalazłam odpowiednią komórkę i wpuściłam w nią uczucie palenia się żywcem. Po chwili upadły zaczął wić się z bólu i krzyczeć, podeszłam do niego kilka kroków,a tarcza niczym cień powędrowała wraz ze mną. Zmieniłam wizję,teraz odcinano mu kończyny, jedna po drugiej. Wydawał z siebie nieartykułowane dźwięki. S tanelam dwa kroki od niego, wizja wciąż trwała. W myślach utworzyłam miecz, robiony ręką Hefajstosa który po chwili znalazł się w mojej ręce.  Stanęłam nad wijacym się w agonii mężczyzną  i unioslam ostrze. Zakonczyłam wizję, żeby widział kto to zabija, kto go pokonuje.
-To koniec-wyszeptałam i z całą swoją mocą pchnęłam miecz. Chciał się zasłonić ale byłam szybsza i zatopilam w jego sercu srebrzyste ostrze. Przekreciłam nim kilka razy, aż Upadły przestał się ruszać. Skupiłam się na jego dziurawej klatce osobie.
Szłam w ich stronę twardo patrząc przed siebie. Widziałam górujacego nad wszystkimi Hellboya który tylko uśmiechał się. Zatrzymałam się metr od wszystkich wojowników.  Pochyliłam głowę na znak podziękowania, wdzięczności i unizenia. Dłoń zwinięta w pięść położyłam na swoim sercu. Kiedy podnioslam głowę zobaczyłam że mój gest naśladują wszyscy.
Uśmiechnęłam się przez łzy które zaczęły spływać po mojej twarzy. To koniec Rose, wygraliśmy.

A więc ZWYCIĘSTWO! !!
Trzeba to obalać, co wy na to?! Jeszcze jeden rozdział w którym wszystko się wyjaśni+epilog i koniec. ;( Udanego weekendu!!!!!

Akademia Wampirów-moja HistoriaWhere stories live. Discover now