Rozdział 2 " Największego wroga "

13.5K 372 199
                                    

Minął tydzień. Tydzień odkąd na moment oderwałam się od swojego dziwnego i trochę złego życia. Tydzień, podczas którego znowu byłam ideałem. Dobrze uczącą się dziewczyną bez problemów, pracującą, żeby dostać się na dobre studia. Siedem dni nocnych koszmarów, paranoi i myśli, co by było gdyby. Zastanowień, czy nie lepiej byłoby mi w innym uniwersum.

Ideał z zaburzeniami, które nie dają mu żyć w spokoju. Tak jak by chciał żyć. Jako żywy obywatel, a nie jedynie egzystujący szkielet ze skórą i organami.  Przez chwilę poczułam się jak motyl, a wówczas czułam się jak spadający prosto pod koła samochodu ptak, który stracił na moment równowagę. Przypłacił za jeden błąd swym życiem. Cały dorobek legł w gruzach przez jeden malutki, a wręcz niezauważalny błąd.

Ale moje życie niestety lub stety toczyło się dalej i musiałam żyć swoim dość beznadziejnym życiem do jego końca. A koniec był już bliski.

- Umawiamy się jak zwykle do dziewiętnastej czy mam zostać z nimi dłużej ? - spytałam niską brunetkę, która zarzucała na ramię skórzaną torebkę. Odwróciła w moją stronę szybko głowę.

Od rana była zabiegana, ponieważ spóźniła się do dzieci do przedszkola, co utrudniło jej bycie punktualnie w pracy. Zostały jej około trzy minuty na przejechanie około dwóch kilometrów. Było to możliwe, lecz na pewno nie takim słabym samochodem za sterami tak ostrożnej kobiety, jaką była pani Isabel. Wzorowa matka piątki dzieci. Dobrze, że nie szóstki. Nie dałabym wówczas rady z tymi małymi szatanami z piekła rodem.

- Raczej do dziewiętnastej, ale dam ci jeszcze znać, jeśli coś się zmieni. A właśnie, Nicole...

Przerwała, kiedy jej telefon zadzwonił, a w korytarzu rozbrzmiała jej ulubiona piosenka. So wake me up when it's all over
When I'm wiser and I'm older. Zdecydowanie też lubiłam tę piosenkę. Przypomniała mi o klimacie wakacji, podczas których byłam szczęśliwa. Podczas których byłam po prostu dzieckiem. Przeklęła cicho pod nosem biorąc pod uwagę, iż nie ma nigdzie dzieci, które łapały wszystko szybciej niż ja na matematyce.

- Muszę iść. Szef się już do mnie dobija. Pa, Nicole - rzuciła szybko przed zamknięciem drzwi i zostawieniem mnie samej z jej diabłami.

Przekręciłam klucz w zamku, tym samym zamykając siebie w piekle. Westchnęłam, uśmiechnęłam się i ruszyłam spokojnie do salonu, gdzie spotkać miało mnie wszystko, o czym śniłam w koszmarach. I w sumie, to spotkało. Wrzaski, huki, upadanie zabawek o podłogę. I czwórka chłopców targających się za włosy i rzucających w siebie klockami, a między tym wszystkim mała płacząca dziewczynka. Moje ramiona opadły wzdłuż ciała. Moja całą determinacja gdzieś wyparowała i nie miałam już żadnej ochoty się nimi zajmować.

Po dwóch godzinach korków z matematyki i godzinie tłumaczenia innym chemii moje chęci do życia były zerowe. Schyliłam się, żeby zabrać z tego zamieszania blondynkę. Biedne dziecko. Od małego musi przebywać z samymi samcami alfa z mózgiem wielkości orzeszka. Odłożyłam ją na kanapę, a później stanęłam na jej miejsce, więc i mała bitwa między dziećmi ucichła.

- Pokazywać bransoletki - odezwałam się do wszystkich, na co posłusznie unieśli małe ręce w górę.

Jedynym sposobem, po jakim ich rozpoznawałam były bransoletki. Każda z innym wzorem i kolorem. Raczej nigdy się nie zamieniali, ponieważ każdy lubił co innego. Był to taki malutki prezent ode mnie służący przede wszystkim mnie.

- Nicholas, co wy robicie ? I dlaczego Emily jest po środku tego wszystkiego ? - zapytałam chłopca z bransoletką ze Spiderman'em. 

Czyli jednego z czterech takich samych osobników o ciemnych włosach i niebieskich oczach. Tak samo jak jego bracia miał lekko pulchne policzki i zarysowany ku górze nosek. Wpatrywał się we mnie z żalem i złością, że w ogóle śmiałam przerwać im ich bitwę. Zwróciłam się więc ku jego bratu.

Our Little Destiny Among Shooting Stars  Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz