EnemiesOfLove[Dramione]

By pola272

341K 15.8K 7.4K

To co nas nie zabije, to nas wzmocni... Wojna się skończyła. Voldemort nie żyje. Śmierciożercy już względnie... More

Prolog
1- Ciekawy rok?
2- Co zrobisz, jak nic nie zrobisz?
3-"Niejed­na­ko śpiewa smętny i wesoły. "
4- "Prawdziwy przyjaciel jest poznany w sytuacji niepewnej"
5- Bal, czyli tańce, kłótnie, zakłady i nietypowe wyznania
6- Padłaś? Powstań!
7- Ten sweter, to jak druga skóra?
Ogłoszenia parafialne
8- Bierz, co dają
9- Druga strona medalu
10- Wszystkie drogi prowadzą do Hagrida
11- Mów do mnie szeptem...
12- Bal vol.2-suknie, zbłąkane kosmyki, stepowanie, cios od wierzby i mały deser
13- Malfoyowie i Grangerowie
14- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego
Q&A
15- Nie marudź
Q&A- Odpowiedzi!
16- Tylko płacz, może cię oczyścić
17- Incognito
18- Wszystko się kiedyś uda...
19- Czytaj z oczu
Zwiastun!
20- Wierzysz w cuda?
21- Bal podejście trzecie- wiosenny wiatr, rozmowy, jeden stół i miłość w pełni
22- Życie z dialogów jest zbudowane
Notka od autorki :)
23- Miłość- to wszystko, co nas wypełnia
24- Wszyscy, o wszystkim wiedzą najlepiej
25- Nic nie jest takie, jak się wydaje...
26- Pojednanie?
Nie rozdział, ale...
27- Alea iacta est
28- Niektóre propozycje, winny być nie składane
29- "Syna tylko jednego, mieć będzie nam danego..."
30- Rysy i lojalność
31- Gra pozorów
32- Inicjacja w kolorze ciemnej czerwieni
33- Sprawcą mojej zguby będziesz luby
Długo mnie nie było...
Powrót?
34- Zło nie śpi...
35- Ty będziesz grać pierwsze skrzypce, a ja stanę na czatach
NOMINACJA
?
36- Rozglądaj się uważnie, bo wiesz, ale czy rozumiesz?
Zapowiedź, że jednak co oddycha to nie umarło
37- Odpowiedzi szukaj w kolorze tęczówek i rodzaju uśmiechu
38- A ty masz już parę?
40- Jak Feniks z popiołów...
41- Jesteś moim lustrzanym odbiciem...
42- To co zdarzyło się po walce, cz. 1
42- To co zdarzyło się po walce, cz. 2

39- Teatr niewykfalifikowanych aktorów

1.1K 39 33
By pola272

Bąbelki, życzę Wam miłego czytania, a także przepraszam za ewentualne literówki. Po raz kolejny mnie trochę poniosło XDD Co ja poradzę, że czasami nie znam umiaru XD Enjoy.

PS. Zapraszam na notkę pod spodem. Hasło DEDYKACJA=WAŻNE

Draco's POV

Cynthia odwołała nasze wieczorne spotkanie, prosząc mnie o wspólną kolację następnego wieczora. Do „najazdu na Hogwart" zostały zatem trzy dni. Wymigała się brakiem specjalnego gościa, którego chce mi przedstawić, ale niestety pewne sprawy zatrzymały go w innym miejscu.

Noc w siedzibie WM była koszmarna. Mój czujny sen przypominał mi o tym, jak w podobny sposób musiałem egzystować, gdy jeszcze byliśmy na usługach Lorda Voldemorta. Kiedy udawało mi się zasnąć, zaraz szybko się budziłem i nerwowo wpatrywałem w klamkę, jakby obawiając się, że ta modliszka jednak się do mnie pofatyguje. W rezultacie przez całą noc rozpatrywałem wiele różnych spraw, a moje myśli przeskakiwały z jednego świata do drugiego- ze świata mojego dzieciństwa, do świata nauki w Hogwarcie, z tego zaś do Hermiony- z wspomnień jej cudownej twarzy do przemyśleń na temat moich ślizgonskich znajomych; z nich wkraczałem w świat Powellów-, tej dziwnej i okropnej organizacji, którą stworzyli, aby nagle zacząć kreować wizje mojej własnej przyszłości.

Zastanawiałem się między innymi nad tym, jak bardzo Cynthia nie mogła sobie poradzić z odrzuceniem. Była w wieku Billa Weasleya, a więc miała jakieś dwadzieścia osiem, dwadzieścia dziewięć lat- młoda i atrakcyjna kobieta, która mogłaby z powodzeniem odnaleźć szczęście z kimś innym, postanowiła trawić swój nieopisany smutek w swoim wnętrzu, aby nagle stał się on ogromnym gniewem. Kiedy doszła do wniosku, że takich osób jak ona jest więcej? Kiedy zorientowała się, że nie tylko ona nienawidzi swojej dawnej miłości i chce, aby każdy cierpiał tak samo jak odrzuceni? Kiedy podjęła decyzję o tym, aby stworzyć świat pełen bezuczuciowych zombie, którzy nie kochają, a jedynie łączą się w pary z rozsądku i tworzą kolejne pokolenia dla zasady? To brzmiało jak poczęcie Voldemorta- jego matka pojąca jego ojca eliksirem miłosnym miała tak samo płonne nadzieje na zachowanie przy sobie swojego wybranka, jak bardzo zdesperowana była Powell po odrzuceniu ją przez Weasleya.

Może to jednak nie ona za tym stała, a jedynie dała się namówić na wstąpienie, albo nawet kreowanie WM razem ze swoim stryjem- Dorianem? W końcu jemu też było brak miłości- jego macocha, którą pewnie uznawał za matkę, wielokrotnie odrzucała niechciane dziecko. Zabiegając o jej miłość zatracał się w swoim obłędzie. Jak bardzo zmieniłby się świat, gdyby Muriel nie zostawiła swojego syna Powellom, a Bill przyjął miłość Cynthii? Prawdopodobnie tak wiele, jak gdyby Meropa Gaunt nie uwiodła Toma Riddle'a, aby spłodzić z nim syna i tak wiele jak gdyby Czarny Pan nie znalazł swoich zwolenników, chociażby w postaci mojego tchórzliwego i owładniętego obsesją czystości krwi ojca.

***

Z ulgą, co było absurdalne, przyjąłem to, że wreszcie nastał dzień. Wziąłem zimny prysznic z nadzieją, że chociaż trochę się rozbudzę. Miałem nadzieję, że wyjdę z tej ponurej komnaty, ale zapewne nikt nie chciał, aby jakiś młokos, zupełna swieżynka w organizacji pałętała się po ich pieczarze, stąd też śniadanie zostało mi przyniesione do komnaty. Wyjąłem jedną z fiolek z eliksirem, które cudem udało mi się ukryć i skropiłem nim potrawę, chcąc sprawdzić, czy żadna inna podejrzana substancja nie została mi podana jako dodatek do jajecznicy. Przydatny eliksir- chwała ci Slughornie za twoje specyfiki. Kiedy przekonałem się, że nikt nie próbuje mnie otruć, mogłem ze strachem zjeść moje śniadanie- tak naprawdę nigdy nie można polegać całkowicie na jakimkolwiek magicznym urządzeniu.

Cały dzień nudziłem się jak mops. Wcześniej „poproszono" mnie o oddanie różdżki do depozytu- Cynthia obiecała mi, że odda mi ją przy kolacji. Pewnie bali się, że mogą zacząć się kręcić tam gdzie mnie nie chcą, a że byłem na tyle głupi to miałem przy sobie żadnego innego sprzętu do teleportacji. Byłem skazany na więzienie. Ponadto drzwi od mojej sypialni zostały zamknięte, a ja nie miałem klucza. Zapowiadało się wybornie.

Miałem już po dziurki w nosie siedzenia w tym koszmarnym pokoju. Z braku lepszego zajęcia zacząłem szkicować znak łabędzia, która był dziwnym i nowym dla mnie symbolem odkrytym w WM. Nie rysowałem za często, ale miałem do tego dryg. Nie wiem skąd się wziął i po kim miałem takie umiejętności, ale nie musiałem nawet za bardzo ćwiczyć. Około drugiej po południu podano mi obiad, a ja po raz kolejny sprawdziłem podany posiłek. Ponieważ dalej koszmarnie się nudziłem, a nudy nie mogłem znieść bardziej niż strachu, zacząłem przeglądać księgi znajdujące się w użyczonej mi sypialni. Natknąłem się na zbiór wierszy jakiejś nieznanej mi autorki z XIX wieku, która opisywała miłość w świecie magii. Byłem na tyle blisko śmierci przez nudę, że prawie napisałem wiersz miłosny dla Miony. Zorientowałem się jednak, że kolacja już na tyle blisko, więc po raz kolejny skorzystałem z usług ogromnej wanny i wypachnię się na romantyczny posiłek z tą wredną krową.

Założyłem najlepszy garnitur i starannie ułożyłem włosy. W lustrze dalej byłem tym samym Draco, którym byłem przez osiemnaście lat mojego życia, w środku byłem jednak zupełnie inną osobą.

Usłyszałem łomotanie w drzwi. Po raz kolejny jakiś nie widziany przeze mnie wcześniej osiłek pojawił się w progu mojej komnaty. Nie wiem skąd oni ich brali, ale na pewno nie było w nich żadnej miłości, ani jakichkolwiek pozytywnych uczuć. Już sam ich wygląd był mocno nieprzyjemny, a co dopiero ich charakter- tak samo podły, jak mimika ich twarzy. Burknął coś pod nosem, że już czas i bez słowa zachęty, abym podążał za nim, wyszedł zostawiając otwarte drzwi. Przewróciłem oczami na ten elegancki sposób traktowania nowego członka miejsca, które dawało mi pracę i schronienie. Niech sobie Powell wsadzi w dupe te słodko-gorzkie wyrazy uznania w moją stronę, kiedy zamiast porządnego gwardzisty, który traktowałby mnie z należytym szacunkiem i kurtuazją (w końcu jestem po ich stronie czyż nie?), wysyła po mnie jakiegoś gburowatego kretyna.

Ostatecznie nie mogłem tam wiecznie stać- chociaż nie chciałem tez iść na tę kolację. Ruszyłem się z miejsca i podążyłem śladami mojego uroczego strażnika. Wnętrze WM było zarazem zimne i niezwykle luksusowe. Udekorowane z wielkim przepychem nie ociekało jednak złotem i brylantami- było chłodno wyrafinowane i to spowodowało, że poczułem się trochę jak we własnym domu. Co prawda po wojnie matka zaczęła urządzać Malfoy Manor na nowo- wszędzie wstawiała jakieś przyjemne dla oka pierdoly, aby wprowadzić trochę ciepła i przytulności do posiadłości, w której kiedyś liczyła się tylko porządna reprezentacja jej właścicieli. We mnie jednak obraz dworu Malfoyów był ciągle taki sam.

Minęliśmy obraz przedstawiający Doriana Powella- kiedy się w końcu spotkam? Skręciliśmy w jeden z korytarzy, którego wcześniej nie zwiedzałem. Szliśmy chyba już trzecią dobę, kiedy w końcu, skręciliśmy po raz kolejny i w końcu moim oczom ukazały się ogromne marmurowe wrota, ozdobione popiersiami jakiś czarodziejów i wyrytymi nad ich głowami datami-, jak sądziłem-, narodzin i śmierci. Kim byli? Nie miałem pojęcia. Może członkami rodziny Powellow, a może jakimiś zasłużonymi w geście działań WM postaciami albo pomysłodawcami samej organizacji.

Ogromne drzwi zaczęły się otwierać. Mój wspaniały towarzyszysz burknął coś pod nosem po raz setny w trakcie naszej wędrówki i ostatecznie postanowił się oddalić. Najpierw jakiś zły brat Hagrida sprawdza czy nie mam przy sobie jakiś niepożądanych przedmiotów, a następnie krewny Filcha prowadzi mnie na kolacje. Nie wiedziałem, czy to mój umysł płata mi figle, czy umyślnie ktoś wybrał sobowtórów ludzi z Hogwartu do sprawowania posługi w tej paskudnej organizacji.

Przybrałem opanowany i zarazem chłodny wyraz twarzy. Lata obserwowania Snape'a nauczyły mnie jak chować moje prawdziwe emocje. Praktykę odbyłem podczas służenia Czarnemu Panu. Spokojnym, pewnym krokiem wszedłem w głąb ogromnego pomieszczenia. Po raz kolejny poczułem się jak w domu- jakkolwiek okropnie było tak myśleć o miejscu, w którym się znajdowałem. Wysokie pomieszczenie było skąpane w świetle okazałych żyrandoli wykonanych z czarnego metalu. Na marmurowej podłodze rozpościerał się czerwony dywan biegnący w stronę długiego stołu, przy którym spokojnie pomieściłoby się około trzydziestu osób- zapewne cała śmietanka WM omawiała tutaj swoje plany. Ten ważny dla naszego dzisiejszego spotkania mebel wykonany był z orzechowego drewna. Przy stole ustawiono ciemnobrązowe krzesła obite czerwonym pluszem. Na nim zaś rozstawiono zastawę na dzisiejsza kolacje- złote talerze, sztućce i puchary w akompaniamencie kryształowych kielichów i ogromnych metalowych świeczników ze złotymi świecami wetkniętymi w nie. Jedna z marmurowych ścian miała wbudowany ogromny, czarny kominek, w którym tlił się ogień. Na drugiej zaś wisiały niebotycznych rozmiarów portrety- jeden z nich przedstawiał Cynthie ubrana w elegancka suknię, drugi z kolei Doriana Powella, który przyodziany w czarną pelerynę przypominał mi trochę Snape'a chociaż brązowe oczy całkowicie przywoływały we mnie wspomnienie Miony.

Przyglądałem się tym wyrazom samouwielbienia z niemałym zainteresowanym, zwłaszcza że portrety były na tyle wysokie, że sięgały od podłogi aż do sufitu.

- Podobają ci się, Draconie?- Miękki głos przemówił tuż za moimi plecami.- Razem z moim kochanym stryjem postaraliśmy o to, żeby prezentowały się tak okazale. Należy się nam.

Powoli odwróciłem się w stronę opanowanego głosu. Uśmiechnięta Cynthia Powell stała raptem parę kroków ode mnie. Było coś złowrogiego w tym z pozoru łagodnym obliczu. Miała na sobie czarną, przylegająca do ciała i opadająca do ziemie, suknie z długim rękawem. Jej śniade, odkryte ramiona lśniły w blasku świec, a czarne długie włosy miękko opadały na jej plecy. Okazały, srebrny pierścień z wizerunkiem czarnego łabędzia dumnie prezentował się na jej serdecznym palcu lewej dłoni. Nigdy wcześniej nie miała go na sobie. Żeby zabłysnąć bogactwem, w stylu który widziałem w tej siedzibie, do klasycznego stroju dodała diamentową kolie i pomalowane na ciemnoczerwono usta. Czuła swoją wartość, wiedziała, że jest piękna, a ta lekko mroczna stylizacja tylko dodawała jej klasy i potwierdzała jej siłę.

Z lekkim uśmiechem błądzącym na jej obliczy, zaczęła się do mnie zbliżać, a obcasy jej niebotycznych szpilek wybijały miarowy rytm na posadzce idealnie zagrywając się z uderzeniami mojego niespokojnego serca. Stanęła naprzeciwko mnie i delikatnie musnęła mój policzek, na tyle blisko moich ust, że praktycznie czułem jej pełne wargi w jednym z kącików. Tylko spokojnie Draco, tylko spokojnie.

- Przepraszam, że wczoraj nie udało nam się spotkać, Draconie- powiedziała odsuwając się ode mnie, jednak nie zmieniając swojej ówczesnej pozycji, przez co czułem jak jej klatka piersiowa porusza się tuż przy mojej.- Chciałam ci przedstawić ważnego gościa. Dołączy do nas tuż po przystawce- wujaszek nie za bardzo przepada za zupami, tudzież innymi wstępami do głównego dania. Taki już jest- bierze wszystko, albo nic. Doprawdy masz lekko zdziwiona minę, Draconie. Owszem- stryj Dorian do nas dołączy.

Zaraz zemdleje.

- Jestem zaszczycony Cynthio- to dla mnie ogromne wyróżnienie- odparłem i ująłem jej dłoń. Musnąłem ustami jej skórę, a ona lekko się zaśmiała.

- Jesteś stworzony do wielkich rzeczy, Draconie. Nie zapominaj o tym- już raz zostałeś wybrany do walki, a wtedy się wam nie udało. W gruncie rzeczy- Lord Voldemort to przereklamowany typ. Nasza organizacja jest zdecydowanie lepiej przygotowana na zaprowadzenie swoich rządów, niż jakiś beznosy wariat.

Lepiej żebyś była zbyt pewna siebie, niż za skromna.

- Z pustymi brzuchami nie wymyślimy nic sensownego- powiedziała chwytając moją dłoń.- Podczas posiłku będziemy mogli pomówić o najważniejszych kwestiach. Co więcej- muszę ci zdradzić wiele ciekawych informacji, Draconie. Bez nich nie będziesz wiedział jak walczyć.

Pociągnęła mnie w stronę stołu. Miejsce u jego szczytu było zapewne zarezerwowane dla Doriana, ponieważ mnie ustawiła przy lewej dłoni niewidzialnego gościa, a sama machając biodrami przeszła na prawą stronę. Uśmiechnęła się do mnie pogodnie i z gracją zajęła swoje miejsce. Kiedy tylko opadła na krzesło, uczyniłem to samo- cóż za wytworne maniery Draco, dobrze, że nie twoje trzęsące się ze strachu nogi wcześniej nie odmówiły ci posłuszeństwa.

Niezwykle wysoki i chudy kelner pojawił się z butelką wina w dłoniach. Miał starannie wywinięte wąsy, jasnobrązowe włosy z przedziałkiem na środku i ogromne okulary o owalnych oprawkach. Gdyby tylko profesor Flitwick był trochę wyższy... Dostawałem obłędu. Rozlał wino do kryształowych kielichów i na moment przystanął u szczytu stołu. Byłem tak rozdygotany, że zamiast sprawdzić, czy mój trunek jest bezpieczny, pospiesznie chwyciłem naczynie w dłonie i wypiłem do dna całą zawartość. Napotkałem zdegustowane, a zarazem zdziwione spojrzenie kelnera.

- Przepraszam- bąknąłem.- Jestem trochę zdenerwowany powagą sytuacje i znakomitym gościem, którego niebawem poznam.

Cynthia zaśmiała się na mój idiotyczny przejaw słabości.

- Tymoteuszu, dolej wina Draconowi i przekaż proszę pani Dobberick, że jesteśmy gotowi na pierwsze danie.

- Tak jest, pani- odparł Tymoteusz, uśmiechając się po raz pierwszy, a ja w jego oczach zobaczyłem niezwykły podziw dla mojej towarzyszki.

Kiedy tylko jasnobrązowa czupryna zniknęła za bocznymi drzwiami, Cynthia chwyciła moją dłoń.

Oddychaj Draco. To tylko kobieca dłoń- nie zrobi ci krzywdy. Chyba...

- Mam ci tak wiele do przekazania, a zarazem chcę abyś wiedział tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Na rozeznanie z naszą mocą przyjdzie czas później- po wygranej.

Delikatnie błądziła palcami po mojej dłoni. Chyba powinienem znowu się napić.

- Oprócz wujaszka pojawi się także Aaron- w końcu pomimo tego jak niedostatecznie, w moim odczuciu, rozumie powagę naszej misji, jest moim bratem.

Faktycznie- dostrzegłem czwarte nakrycie tuż obok tego należącego do Cynthii. Co za ulga.

- Czemu Aaron musi odgrywać gwardzistę Jamesa?- Zapytałem chcąc odwrócić swoja uwagę od chłodnych palców Cynthii, które coraz śmielej zahaczały o rękaw mojej marynarki, wkradając się pod sztywny materiał niczym złodziej myszkujący w posiadłości pod nieobecność jej właścicieli.

- Oh, musi mi zdawać relacje z podziemi, a gdyby wszyscy wiedzieli kim jest nie byliby tak skłonni do zwierzeń.

- Jest czymś w rodzaju kapusia?

- Można tak powiedzieć.

- Jest dosyć anonimowy, czyż nie?

- Zgadza się. W gruncie rzeczy to dlatego, że całe swoje życie spędził w naszym domu.

- Dlaczego?

- Rodzice się o niego bali.- Palce wsunięte pod rękaw koszuli. Zaraz zemdleję.- Jako dziecko był bardzo chorowity, a wiesz jak to u nas jest- opowiadałam ci kiedyś o tym. Dostarczenie potomka dla Powellów, o tymże nazwisku, jest niesłychanie ważne dla moich rodziców i nie tylko dla nich, ale i dla całej rodziny- „tylko jeden chłopak da nam pamięć".

- Czemu w szkole, na samym początku, gdy zaczęłaś nas uczyć, powiedziałaś, że jesteś półkrwi- przecież tak nie jest.

- Owszem jest- poniekąd.

- Jak to?

- Jesteś strasznie dociekliwi, Draconie- chyba ci to już kiedyś mówiłam.

Popatrzyła na mnie przenikliwie nie tracąc uśmiechu.

- Po prostu chcę wiedzieć o was jak najwięcej.

Po prostu nie chcę myśleć o twoich kościstych palcach, które palą moją skórę.

Chwyciłem drugą dłoń Cynthii i lekko ją pogładziłem. Chyba była udobruchana.

- Jesteście niezwykle fascynujący.

- Cóż, też tak myślę. Mówiąc najprościej- moja matka jest charłakiem, ale żeby jeszcze bardziej jej nie poniżać udajemy, że po prostu jest mugolką. To głupie, ale moja rodzina ma swoje dziwaczne pomysły. Babka podobno prawie dostała zawału jak się dowiedziała kogo chce poślubić mój ojciec, a potem już niemal była po drugiej stronie tęczy, gdy mój dziadek i jego matka wymyślili, żeby zrobić z niej mugolkę. Podobno ma niezwykłą awersje do kobiet z niemagicznego świata. Ta historia to jednak temat na inne posiedzenie. Na razie wystarczy ci wiedzieć, że Dorian nie jest biologicznym synem mojej babki.

- To wiele wyjaśnia- w końcu dwóch synów o nazwisku Powell w jednym pokoleniu to niemożliwe. Czy twoi rodzice także należą do WM?

- Mój ojciec jest jak chorągiewka- obraca się w tę stronę, gdzie czuje wiatr. Faktycznie ani on, ani moja matka nie uczestniczą specjalnie w życiu naszej organizacji, ale popierają nasze działania. Prawda jest jednak taka, że mój ojciec słucha się mamusi we wszystkim- najpierw słuchał się własnej matki, a teraz mojej. Zdaje się, że kiedy musiała się w nim zakochać, ale serce to głupi organ, a ona jest w gruncie rzeczy cały czas spragniona adoracji.

Tak jak ty, Cynthio.

- Co to oznacza?- Jej palce zaczęły się bawić guzikami przy rękawie mojej koszuli. Pomocy.

- No cóż... Nie będę owijać w bawełnę, Draconie- moja matka ma coraz to nowszych kochanków, którzy zadawalają ją pod każdym względem, w zależności od tego, czego jej trzeba. Prezenty, komplementy, pocałunki, nocne schadzki, albo wymyślne rozrywki. Raz młodszy, raz starszy, raz blondyn, raz łysy, raz niski, raz wysoki, raz gburowaty, raz ciągle uśmiechnięty. Wszyscy bez wątpienia ją uwielbiają, a ona ich nie kocha. Sprawa jest prosta- WM działa dla niej w idealny sposób. Na co komu miłosne rozterki, kiedy możesz mieć stabilizację w postaci małżeństwa z rozsądku i wielu adoratorów na moment.

Dobrze, że matka Blaise'a nie wiedziała nic o tych wariacjach, bo jak wcześniej była po naszej stronie, tak perspektywa wielu adoratorów mogła ją przekonać. Chociaż ona chyba wolała te małżeństwa na moment.

- Kto wpadł na pomysł WM? Wiem jak wielką masz władzę, Cynthio, ale czy to ty jesteś założycielką?

- Powiedzmy.- Uśmiechnęła się zagadkowo.- Kiedy byłam w najgorszym okresie mojego życia, kiedy pewien rudy pacan odrzucił moją miłość, tylko mój wujaszek wiedział jak się czuję. Chcąc mnie pocieszyć opowiedział mi o swoim niezwykłym pomyśle, wyparcia uczuć z każdej strefy naszego życia, a co ważniejsze z każdej osoby. Tylko czysta kalkulacja- zostaje, to co jest tylko ckliwymi frazesami rzucanymi w otchłań, znika. On nie miał miłości mojej babki, ja nie miałam miłości od obiektu mojego zainteresowania- oboje chcieliśmy, aby nikt już nie musiał cierpieć tak jak my, bo w gruncie rzeczy takie oczyszczenie się z uczuć jest zbawienne. Kiedy tak jak moja matka zapraszasz do sypialni następnego mężczyznę, tylko po to, aby zapewnić swoje cielesne pobudki, bez oddawania mu swojego serca- masz większą szansę na kontrolę. Na co komu kochać kogoś. Bez tego jest jeszcze lepiej. Razem rozkręciliśmy to miejsce, ale pierwotny plan należy do niego.

W tym samym momencie do jadalni weszło dwóch mężczyzn. Kelner Tymoteusz w towarzystwie wielkiej wazy z zupą, oraz Aaron Powell, który gdy tylko zobaczył nasze splecione dłonie prychnął pod nosem. Usiadł obok Cynthii bez słowa i sięgnął po pieczywo.

Jego siostra tymczasem zabrała swoje dłonie i pospiesznie chwyciła w nie kryształowy kielich. Opróżniła go i skinęła na Tymoteusza, aby ponownie nalał jej wina.

- Jesteś jak zawsze spóźniony, drogi braciszku- powiedziała chłodno patrząc jak czerwona ciesz wypełnia kryształowe wnętrze.

- Jak zawsze bardzo ci to przeszkadza, droga siostrzyczko- odparł ironicznie Aaron, przeżuwając kawałek chleba ze stoickim spokojem.

Cynthia przewróciła oczami. Miałem idealną okazję, aby się im dokładnie przyjrzeć. Oboje byli po prostu niesamowicie dostojni i piękni. Śniada, promienna cera, kruczoczarne, błyszczące włosy, pełne wargi i pełne spokoju ciemne oczy. Mieli idealnie zadarte nosy, wyraziste linie szczęk i nieziemsko długie rzęsy. Ich długie, zgrabne palce w jednakowych sposób obejmowały kryształowe kielichy. Nienaganna postawa- nawet na moment żadne z nich się nie zgarbiło.

- Smacznego, moi drodzy- powiedziała Cynthia, łapiąc za łyżkę.

Musiałem sprawdzić, czy na pewno nic niepewnego nie znajduje się w mojej zupie. Nie wiedziałem jak zrobić to dyskretnie. Wtem, jakby najsłodszy Salazar przyszedł mi na pomoc, tuż na kominkiem dostrzegłem ogromny, złoty miecz z rubinową rączką.

- Cudo- wyszeptałem kierując swój wzrok tuż nad głową tej modliszki. Popatrzyła na mnie pytającym wzrokiem, zastygając z łyżka w połowie drogi do jej ust.- Miecz. Ten nad kominkiem.

Kobieta uśmiechnęła się delikatnie i spokojnie posmakowała zupy. Niespiesznie wstała od stołu, ówcześnie ocierając usta serwetą. Aaron popatrzył na mnie pytająco. Ani drgnąłem. Cynthia tym czasem obróciła się w stronę kominka i sięgnęła po okazały przedmiot- myślałam, że zaraz ugnie się pod jego ciężarem, ale ona z gracją zdjęła obiekt mojego zainteresowania z przysługującemu mu miejsca.

Wykorzystałem tę sytuacje, aby dolać kilka kropel eliksiru do zupy i wina. Aaron zaśmiał się pod nosem, ale dosyć szybko się uspokoił.

- To miecz należący do Doriana- powiedziała odwracając się do mnie. Dumnie prezentowała broń, a ja prawie dałem nogę.- Został wykonany na jego zamówienie- wujaszek lubi wszędzie pokazywać, że ma gust i lubi władzę.

Swobodnie obróciła się w stronę ściany i odkładając miecz na miejsce wypięła delikatnie pośladki, ewidentnie przedłużając czas, który był jej potrzebny, aby zakończyć to działanie.

Salazarze, na pomoc.

Z dumnym uśmiechem zajęła swoje miejsca i wróciła do konsumowania zupy.

- Nie wierzę, że nie powiedzieli ci gdzie jest ta dziewuszka, Draconie. W końcu już jakiś czas nie ma jej w naszych skromnych progach.

Zacząłem się dusić. Rodzeństwo popatrzyło na mnie z zaskoczeniem- każde z innego powodu. Chwyciłem za kielich i szybko opróżniłem zawartość- jak na zawołanie podbiegł Tymoteusz szybko uzupełniając brak.

- Przepraszam- powiedziałem próbując się uspokoić.- Chyba jestem zbyt zachłanny, ale ta zupa jest wyborna.

- Może dokładki?- Zapytał Tymoteusz, po raz kolejny wyrastając znikąd obok mojego ramienia.

- Dziękuję, ale muszę mieć miejsce na kolejne dania.- Tymoteusz uzupełnił kielich Aarona i pospiesznie opuścił jadalnię.- Odpowiadając na twoje przemyślenia, Cynthio-, wydaje mi się, że gdzieś ją ukryli. Znaczy sama rozumiesz- widziała mnie tutaj, mogła komuś powiedzieć.

- Czemu zatem nie próbowali cię jakoś ukarać?

- Myślę, że i tak było im wszystko jedno- i tak snują tysiące domysłów na wasz..., nasz temat. To tylko banda pajaców- zawsze tacy byli.

Podziwiam twoje opanowanie, Draco. Ciekawe czy mój mistrz Snape tez miał tysiące myśli w głowie podczas, gdy zaszczycał wszystkich swoją grobową miną.

- Poza tym-, kontynuowałem-, nie macie pewności jak udało się jej zbiec. Jest dosyć sprytna- muszę jej to oddać. Sama mogła jakoś się stad wydostać, albo może macie kreta w organizacji, którego jakoś przekupiła i postanowił jej pomoc?

Aaron popatrzył na mnie z przerażeniem. Jednak jesteś głupi Draco. Przełknąłem ślinę i starałem się opanować. Tylko nie rób żadnych niepożądanych min- w środku możesz umierać.

- Nie wiadomo tez czy jest w Hogwarcie- równie dobrze mogła się schować gdziekolwiek.

Zapanowała chwilowa cisza, w której każde z nas kończyło jeść zupę. Tymoteusz z prędkością światła wystrzeliwanego z różdżki, zgarnął wszystkie brudne talerze i biegiem wypadł z pomieszczenia.

- To ciekawe co mówisz Draconie- odezwała się Cynthia, obracając w dłoniach kielich. Pierścień z łabędziem lekko obijał się o kryształowe naczynie i wydawał delikatne, miarowe dźwięki.- Może faktycznie kogoś przekupiła albo uwiodła. Może nie jest z niej taka cicha woda jak myślałam- od inicjacji się wymigała, a ja się tak starałam, aby przyprowadzić jej miłego chłoptasia, co jednak nie oznacza, że sama sobie nie mogła wybrać ofiary. Ty z naszej trójki znasz ją najlepiej, czyż nie?

Patrzyła na mnie wyczekująco, cały czas perfidnie się uśmiechając. Zaraz się nie powstrzymam i zetrę ci ten głupi wyraz twarzy za pomocą zaklęcia niewybaczalnego.

- Owszem- odparłem spokojnie.- Takie było moje zadanie- uśpić jej czujność i coś się dowiedzieć, o tym co knują.

- I wybornie się spisałeś.- Uniosła kielich i namówiła mnie do tego samego.- Współczuję ci, że musiałeś z nią utrzymywać intymne stosunki.

Tylko się znowu nie zadław, pacanie. Ona specjalnie mówić ci takie rzeczy jak jesz albo pijesz żeby sprawdzić twoją reakcje, a krztuszenie się jest najbardziej spontaniczne.

- Nie miałem wyboru- musiała się do mnie przekonać. Poza tym sama mówiłaś, że intymne relacje to tylko część naszej egzystencji- nie przypisuje im żadnych większych cech. Mogą być albo upragnione albo zwyczajne rutynowe. Lata ukrywałem to jak się czuję w wielu sprawach, tak i tu nie trudno było sobie okręcić wokół palca jakąś spragnioną atencji i gorącego dotyku kretynkę, którego nie dał jej ten rudy fajtłapa.

Zaraz dostanę wylewu po tych słowach. Mam nadzieję, że nie odbijają się echem w głowie Miony...

Aaron patrzył na mnie ze smutkiem, ale też z pewnego rodzaju przerażającym podziwem-, że dałem radę i nie drgnęła mi nawet powieka, gdy obrażałem kobietę, która kocham.

- Musisz mieć nieziemski dar przekonywania, Draconie, bo ta dziewuszka była niesamowicie rozbita po spotkaniu z tobą w naszej organizacji.- Zaczęła lekko ocierać o moje nogi stopę przyodzianą w elegancka szpilkę.- Biedna. Chyba liczyła na wielką miłość.

I się nie przeliczyła.

Po raz kolejny usłyszałem otwierające się marmurowe wrota, które i ja musiałem przekroczyć. Dorian Powell wszedł do pomieszczenia, a ja wreszcie na żywo mogłem się przekonać o tym niesamowitym podobieństwie do Granger. Póki nie spotkałem go twarzą w twarz, nie przypuszczałem jak bardzo Hermiona jest podobna do rodziny swojego ojca. Dorian miał ciemnobrązowe przyprószone lekką siwizną włosy, które delikatnie kręciły i tworzyły bujną czuprynę na czubku jego głowy. Jego bladą cerę zdobił lekki rumieniec na policzkach, który przybierał dobrze znamy mi odcień zarumienionej z ekscytacji Miony. W odróżnieniu od mojej kochanej dziewczyny i jej uroczej babci, był wysoki- miał około metra dziewięćdziesięciu wzrostu, a przy tym był dosyć barczysty, co zapewne przejął po Powellach. Największe podobieństwo tkwiło jednak w orzechowych oczach. Ich ciepły odcień przywodził mi na myśl same dobre wspomnienia, jednak ich właściciel miał zapewne okropne zamiary. Podszedł do stołu z lekkim uśmiechem w barwie ironii, którym nieraz darzyła mnie Hermiona, kiedy chciała mi pokazać, że jest ode mnie mądrzejsza. Z całej jego twarzy biła energia Grangerów- upór, zaangażowanie, inteligencja i pewna delikatność, która była głęboko w nich, a której nie chcieli za często pokazywać.

Podszedł do Cynthii i przywitał się z nią serdecznie. Na twarzach obojga pojawiły się cudowne uśmiechy, pełne radości ze spotkania drugiej osoby. Czemu tak walczyli z miłością, skoro żywili do siebie tak pozytywne uczucia? Ja chyba sam nie rozumiałem w co oni już wierzą, albo o co walczą. Dorian po ucałowaniu swojej bratanicy, odwrócił się do Aarona- ścisną jego dłoń i poklepał go po plecach. Nie był w stosunku do niego wylewny, ale też na pewno go lubił. W końcu jego przenikliwe oczy spoczęły na mojej skromnej osobie. Niespiesznie obszedł stół i stanął naprzeciwko mnie. Z lekkim uśmiechem zaciekawienia i pewnej wyniosłości podał mi rękę- uścisnąłem ją, a właściwie to on zgniótł moją dłoń w swojej, jakby testował moją siłę.

- Miło mi cię w końcu poznać, Draconie- mogę tak do ciebie mówić?- Skinąłem głową. Czy ja jeszcze mam dłoń? Chyba odpłynęła mi z niej cała krew. Co za donośny głos.- Sisi wiele mi o tobie opowiadała.

To zdrobnienie niemal mnie rozczuliło. Gdzie kończyła się ich granica miłości? Czy w rodzinie tak to powinno wyglądać?

- I vice versa, panie Powell. Jestem zaszczycony.

- I dobrze wychowany. Proszę, Draconie- tutaj wszyscy jesteśmy jedną, wielką, szczęśliwą rodziną-, nie musisz mnie tytułować panem. Dorian, tak mam na imię.

- Tym bardziej jestem zaszczycony, Dorianie.

Co za farmazony.

Kiedy w końcu przestał miażdżyć moją dłoń, zajął swoje miejsce za stołem. Jak na zawołanie, Tymoteusz wbiegł wraz z lecącymi za nim talerzami. Na stole wylądowała pieczeń z gęsi, opieczone wraz z przyprawami ziemniaki, szparagi polane masłem, brokuły i maleńkie marchewki oraz posypana sezamem fasolka szparagowa. Wszystko wyglądało apetycznie, ale ja musiałem sprawdzić, czy nic mi nie dodali. Chociaż było to mało prawdopodobne, nigdy nie można być pewnym- może uśpili moją czujność, a teraz zaatakują? Patrzyłem jak z radością nakładają na talerze smakowite kąski, a ja znowu uniosłem kielich po dolewkę wina.

- Tymoteuszu, przynieś dwie butelki ognistej- zakomenderował Dorian Powell.- Trzeba się napić czegoś porządnego. Prawda, Draconie?

To się źle skończy.

- Ja... No cóż... To znaczy... Doceniam, ale wino jest równie smakowite.

- Wina się możesz napić w domu, mój drogi-, czyż nie tym zajmują się twoi rodzice?- Kiwnąłem głową.- W takim razie znasz doskonale jego smak, a porządna ognista tylko wspomoże proces trawienia.

I owszem- kelner wrócił z dwoma butelkami ognistej, a ja nerwowo wpatrywałem się w podany nam posiłek. Aaron chyba w końcu wyczuł w czym leży problem.

- Wujaszku, wydaje mi się, że powinniśmy sprawdzić nasz posiłek. Ostatnio rozmawiałem z moimi znajomi z Francji, tymi, którzy chcą zasilić nasze szeregi, podobno podczas pobytu w Anglii ktoś próbował ich otruć. Mają podejrzenia, że ma to związek z WM.

- Co ty bredzisz, Ronnie?

Jak uroczo. Zaraz będę rzygać czekoladowymi żabami na te urocze przejawy uczuć.

- To sama prawda.

Panowie chwile mierzyli się spojrzeniami, ale w końcu Dorian dał za wygraną. Łyknął haczyk i sam wyglądał na zmartwionego.

- Płaczliwe bestie z tych naszych wrogów- odezwał się w końcu. Przywołał do siebie niewielką, szklaną buteleczkę, która spoczywała w oszklonym kredensie.- Czasami trzeba dmuchać na zimne.

Sprawdził każdy półmisek z osobna, a nawet pokusił się o wlanie kilku kropel do przyniesionej ówcześnie ognistej. Wszystko było w porządku. Czyli nie próbowali mnie otruć. Nie wiedziałem, czy się cieszyć, czy jednak smucić.

***

Wszystko było pyszne- niestety. Rozmawialiśmy o jakiś mało znaczących kwestiach, a ja chciałem konkretów,- kiedy mnie w końcu wtajemniczą w swoją misję? Dzięki tej dyskusji dowiedziałem się trochę więcej o strukturze WM, o samych jej członkach, czy nawet mogłem dostrzec jak wielkie jest przywiązanie i podziw Cynthii względem jej stryja. Aaron definitywnie nie miał takiej mocy jak ta modliszka, nie był też ulubieńcem Doriana, chociaż uraczył go przecież tak miłym przezwiskiem.

- Na wszystko trzeba sobie tutaj zapracować, Draconie- opowiadał stary Powell.- Każdy musi przejść swoją misję. Zdaję się, że ty miałeś zająć się tą małą Francuzką i tym gnojkiem, którego imienia nie będziemy wspominać.

Bill i Fleur Weasleyowie. Kiedy jakiś czas temu Cynthia dała mi za zadanie rozwalić ostatecznie ten związek, byłem zagubiony. Jeszcze nie ujawniłem mojej grupie, że współpracowałem także z ojcem w kwestii odkrycia czynów WM, Miona była na mnie zła, a ja nie mogłem się jej dziwić. Trochę nazmyślałem kiedy opowiadałem Cynthii Powell o płaczliwej scenie separacji między ową dwójką.

- To nie są łatwi zawodnicy- odparłem w końcu.- Zdaje się, że ziarno niepewności zostało zasiane- są w separacji, ale ewidentnie ich do siebie ciągnie. Blondi jest w niego zapatrzona jak w obrazek, a on dobrze o tym wie. Sama ze sobą walczy, ale czuję, że nie będzie łatwo ich poróżnić na dobre. To znaczy- mam nadzieję, że wkrótce nam się to uda.

Ty stary pacanie- powiedz cos w końcu o walce! Musze naskrobać list do Hogwartu, aby ich ostrzec, a ty sobie spokojnie wlewasz do gardła ognistą i jeszcze próbujesz uśpić moją czujność swoją hojnością w serwowaniu mi tego boskiego trunku.

- Też w to mocno wierzę- odezwała się Cynthia i zalotnie się do mnie uśmiechnęła, znowu tyrpając mnie stopą o kolano.- Ja na przykład musiałam udowodnić, że nie jestem tylko bratanicą zacnego Doriana Powella i nadaje się do równego sprawowania z nim pieczy nad tym cudownym miejscem.

Chyba cudacznym.

- Musiałam przekonać do siebie cały zarząd, a to nie było proste. Skąpili mi środków na moją misję, a ja wiedziałem, że moja pokora się opłaci. Dzięki temu mamy genialny plan jak rozgromić tę bandę ckliwych głupków z Hogwartu.

Nasza misja w Gospodzie pod Świńskim Łbem- wtedy prosiła o pieniądze zarząd WM. Wiedziałem że coś się musiało zmienić od tego czasu.

- Może wreszcie wtajemniczysz naszego gościa- przemówił niespodziewanie Aaron.- Na przyjemne pogawędki będzie czas po walce, a on dalej nie zna naszej tajnej broni.

Cynthia zgromiła go wzrokiem. Wzięła jednak głęboki wdech i opanowała się przed powiedzeniem czegoś przykrego względem swojego brata. Aaron w ogóle na nią nie patrzył- sprawiał wrażenie pochłoniętego konsumpcją pieczonych ziemniaków.

- Co wiesz o łabędzim śpiewie, Draconie?

Pod wpływem jej spojrzenia stawałem się niepewny. Nie umiałem opisać tego jak się czułem, ale jej wzrok jednocześnie palił i mroził. Była zbyt pewna siebie i zbyt silna.

- Przyznam szczerze, że niezbyt wiele.

- W takim razie już tłumaczę. W teorii łabędzie to nieme ptaki- nie zostały stworzone do wydawania z siebie przepięknych dźwięków tak jak inni przedstawiciele tego gatunku. Owszem- czasami może coś zaskrzeczą-, chociaż wątpię-, ale na pewno nie zaśpiewają. Jednak tuż przed skonaniem, te niesamowite istoty wydają z siebie cudowną melodię, przepiękną pieśń żałobną, która zwiastuje ich kres. Tak widzę koniec tych uczuciowych głupków. Ostatnie dzieło wytrenowanych przez nas łabędzi będzie kusić swoją niesamowitością. Pójdą za tym dźwiękiem nawet w ogień.

Zamarłem. Nic z tego nie rozumiem. Jak to ma wyglądać? No mówże.

- Cynthio, musisz być bardziej precyzyjna- odezwał się Dorian.- Chodzi o to Draconie, że udało nam się połączyć trytony z łabędziami. Swoim śpiewem zmuszą do podążania za nimi wszystkich, którzy będą słuchać. Oczywiście można sobie zakryć słodkie uszka i uciec z płaczem do mamy- na każdego natężenie tego dźwięku działa inaczej, ale liczymy na duży łup.

- Mówiąc najprościej-,do rozmowy włączył się Aaron-, nasi wrogowie usłyszą śpiew, ostatni krzyk żałobnych łabędzi (ich kolor zwiastuje rychłą śmierć ich uczuć) i ci mniej odporni, ci którzy nie zdążą uciec, zakryć uszów, uratować się na moment zaklęciem po prostu za nim podążą jak banda bezwolnych zombie.

- Dlaczego akurat tak?- Zapytałem autentycznie zafascynowany tą mroczną wizją. Nie podobała mi się, ale czułem się jak małe dziecko, któremu dziadek opowiada historie ze swojej młodości.- Co chcecie z nimi zrobić?

- „Zainicjować" do działania w naszej organizacji- odpowiedziała dumnie Cynthia.- Mamy inne sposoby, aby pozbawić ich resztek szlachetności, na razie potrzebujemy zakładników. Nie są nam potrzebni martwi-, to znaczy jeżeli będzie trzeba, to ich zabijemy, ale chcemy mieć jak najwięcej nowych podwładnych, a nie stertę bezużytecznych ciał do pochowania. Zależy nam przecież na tym, aby WM rosło w siłę- nieważne czy członkowie są tutaj dowolnie, czy też nie. W końcu każdy będzie chciał tutaj zostać z własnej woli, albo z woli czarów, którymi ich „naprawimy".

- Na co w takim układzie jest wam potrzebny ten rudy przygłup?

- Weasley?- Zapytała Cynthia. Pokiwałem głową.- On będzie częścią innego show. Mam nadzieję, że cię się spodoba, Draconie, dlatego nie chcę ci psuć niespodzianki. Dla niektórych przygotowałam specjalne tortury-, rodzina Billa Weasleya ma szczególne miejsce w moim sercu.

Zaśmiała się.

Wspaniały dowcip, Cynthio. Szkoda tylko, że oprócz twojego chorego „ja" nikogo to nie bawi.

- Innych trzeba będzie zwyczajnie obezwładniać- nawet nieprzytomni usłyszą wybitną arię naszych kochanych zwierzątek- powiedział uradowany Dorain, upijając wielki łyk ognistej whisky.- Moja bratanica jest genialna- sam bym lepiej tego nie wymyślił.

Z czułością ujął jej dłoń. Wymieniłem spojrzenie z Aaronem. Wtedy zrozumiałem, czemu prosił mnie o opiekę nad synem. Tylko skąd on miał pewność, że ja wyjdę z tego cało? Nie było żadnej gwarancji, że faktycznie damy radę. W tamtym momencie zrozumiałem jak słabi jesteśmy, jak mało znamy naszego przeciwnika.

***

Kiedy wreszcie ta parszywa uczyta dobiegła końca, myślałem, że będę miał chwilę spokoju. Wyśle niepostrzeżenie sowę go Hogwartu i chociaż uprzedzę co nas czeka. Na pewno zastanawiali się czemu nie piszę. Traf chciał, że Miss Mroku podążała tuż za mną. Dogoniła mnie i mojego nowego strażnika- oni chyba mieli mnie za kapusia. Cóż- mieli rację. Kazała mu się oddalić, mówiąc, że sama zaprowadzi mnie do mojej komnaty. Zacząłem się obawiać, że zamiast zostać pod drzwiami zechce przekroczyć ze mną próg.

- Draconie, chcę żebyś wiedział, że bardzo ci ufam, ale trzeba czasami dmuchać na zimne i nie ulegać zbyt wielu pozytywnym uczuciom, czyż nie?

Co ona kombinuje.

- Zatem, nie możesz się z nikim kontaktować.- Słodki Salazarze...- Nie przywołasz żadnej sowy, nie dostaniesz różdżki, spędzisz czas w komnacie, a wieczorami i również czasami podczas dnia, będziemy spędzać czas razem. Zaznajomisz się trochę z naszą kulturą organizacyjną, poznasz ludzi, i tak dalej, ale musze trzymać rękę na pulsie.

Oparła dłoń o moje ramie i przysunęła się niebezpiecznie blisko.

Miona zemdlała na inicjacji, może ja też to zrobię?

- Pomyśl z jakim przytupem wejdziesz w nasze szeregi. Na początku bałam się, że spiskujesz z tą dziewuszką, ale potem i ty, ale myślę, że i twoi rodzice okazaliście się naszymi sprzymierzeńcami. To nie znaczy, że ktokolwiek może tak łatwo zostać wcielony do WM. Tym bardziej mamusia i tatuś zrozumieją, że masz swoje zadania, a potem w blasku chwały bez potrzeby udowadniania swojej lojalności, wstąpią w nasze szeregi- dzięki tobie. Nie musisz im wysyłać listów przez ten czas, skup się na misji. To tylko kilka dni i już będzie po nich.

Szybko naparła swoimi ustami na moje. Nie poruszyła się, ale pocałunek był na tyle brutalny, że prawie mnie udusiła. Odsunęła się, ale nie dalej niż na pół kroku. Rękę położyła na mojej klatce piersiowej i zaczęła zjeżdżać w dół, zatrzymując się przy klamrze paska.

Nie stresuj się. Najwyżej powiesz, ze cię głowa boli czy coś w tym stylu... Kogo chcesz oszukać- ona cię zaraz zgwałci, a ty będziesz musiał udawać, że ci się podoba.

- Chciałabym być dzisiaj blisko ciebie, Draconie- wyszeptała do moje ucha.- Najbliżej jak się da, ale mamy zadanie do wykonania, a na przyjemności przyjdzie czas. Pomyśl jak wiele możesz osiągnąć, dzięki sobie, ale przy mojej pomocy. Wiem, że tez tego pragniesz.

Przełknąłem ślinę. Ze stoickim spokojem uniosłem jej dłoń do moich ust. Długo i soczyście ucałowałem jej wierzch, aby potem uczynić to samo na jej nadgarstku, który następnie przyłożyłem do mojego policzka. Uśmiechała się zachęcająco.

- Bardzo tego pragnę Cynthio.- Zaraz będę wymiotować. Znowu. I znowu nie mogę.- Dlatego chce mieć na to dużo czasu. Będziemy mieć go dla siebie po naszej walce.

Ostatni raz uśmiechnęła się radośnie, ale w tym na pozór przyjemnym uśmiechu było coś niepokojącego, ironicznego, jakby chciała coś jeszcze dodać, ale zdecydowała, że muszę poczekać na tę informację.

Przekroczyłem próg pokoju gościnnego, o ile można tak było nazwać miejsce, w którym się znajdowałem. Usłyszałem jak drzwi zostają zamknięte na klucz, gdy po raz kolejny zostałem uwięziony. Oparłem głowę o chłodną fakturę moich wrót do piekieł.

- Podziwiam twój stoicki spokój, Draco.

Podskoczyłem przerażony. Aaron opierał się o parapet z założonymi rękami i przyglądał mi się zatroskany.

- Skąd się tutaj wziąłeś?- Serce biło mi jak oszalałe. Cała ta rodzinka jest zdrowo walnięta.

- Mam swoje sposoby.

- To może je wykorzystasz i pomożesz mi stad wyjść.

- Po co?

- A po co mam tutaj siedzieć?

Wzruszył ramionami.

- Chociaż oddaj mi różdżkę.

- Bardzo chętnie, ale nie wiem gdzie ona jest. Zapewne wie tylko Cynthia. Jak się już zorientowałeś- nie jestem tutaj uprzywilejowany.

- Po co ta cała szopka?

Zacząłem się robi wściekły. Ściągnęłam marynarkę i cisnąłem ją na łóżko.

Mam dość tego cholernego miejsca!

- Nie mogę tutaj bezczynnie siedzieć.

- Nie możesz się tez stąd ruszać.- Głos Aarona brzmiał naprawdę surowo. Miał taki sam potencjał do bycia szefem tej organizacji jak Cynthia, ale on nie miał zamiaru go wykorzystywać.- Przysporzysz sobie tylko kłopotów. Zresztą mnie także. Pamiętaj o tym, że nie jesteś tutaj honorowym członkiem.

- Musimy jakoś poinformować Trzy Stronnictwa.- Mój głos zaczął brzmieć żałośnie.- Musi być jakiś sposób!

- Spróbuję coś wymyślić, Draco, ale nie niczego nie obiecuję. Ja także jestem kontrolowany- uwierz mi. Cynthia ma na mnie oko.

- Chyba ma duża wadę wzroku, bo jakoś udało cię się prześlizgnąć poprzez zasięg jej kontroli.

- Dzisiaj miała ciebie na tapecie.- Na jego usta wpełznął ironiczny uśmieszek.- Jestem pod wrażeniem. Twój kamienny wyraz twarzy nawet mnie przekonał. Tylko ta wtopa z kaszlem... Ale ostatecznie twój brak emocji wygrał.

- Lata praktyki.

- Szczególnie podziwiam, że tak gładko kłamałaś na temat swoich uczuć do Hermiony.

- Tutaj tez mam lata praktyki.

Zaśmiał się pod nosem i oderwał od parapetu. Podszedł do mnie i poklepał po ramieniu, ostatni raz obiecując, że się postara. A potem jak gdyby nigdy nic- przeteleportował się z mojej komnaty.

Czemu nie możesz zabrać mnie ze sobą, Aaronie?

Myślałem, że po tej dziwnej kolacji, ale także po wielu miesiąca badania WM, już nic nie będzie w stanie mnie zdziwić. Myliłem się. Kiedy niedługo po drugiej w nocy usłyszałem łomotanie do drzwi, a zaraz potem zobaczyłem postać Cynthii spowitą mrokiem mojej sypialni, wiedziałem, że coś jest nie tak. Pospiesznie wstałem z łóżko i do niej podszedłem.

- Już czas, Draconie.- Uśmiechała się radośnie i szaleńczo zarazem. Ona miała obłęd w oczach.- Ustaliliśmy z zarządem, że nie ma na co czekać. Atakujemy już dzisiaj- zbieraj się.

Szybko, ale natarczywie ucałowała moje usta. Kobieto ja dopiero co je szorowałem, aż do krwi!

- Nie mogę się doczekać!

Pospiesznie wyszła z mojej sypialni. Oni nie są gotowi. Są pewni, że WM uderzy za trzy dni. Nogi się pode mną ugięły.

***

Dwa dni bez wiadomości od Draco stanowiły dla mnie wieczność. W pewnym sensie rozumiałam to, że nie będzie mu łatwo napisać, ale to nie zmniejszyło moich obaw, że coś jest nie tak, że może coś mu się stało. Przecież Powell mogła mu zrobić wszystko. Czemu tak bardzo chciał wystawić się na pożarcie? Bałam się o niego i nie mogłam znieść myśli, że jest tak daleko.

McGonagall kazała mi przestać się zamartwiać i wierzyć, że „pan Malfoy sobie poradzi. W końcu spotkały go już gorsze sytuacje nie mówiąc o tym, że służył samemu Lordowi Voldemortowi". Dla mnie Cynthia i Wrogowie Miłości byli gorsi. Mieli z nim bezpośredni, samodzielny kontakt- to nie ojciec namawiał go do spotkania, trzymał rękę na pulsie i zachęcał do działań, tam był zdany sam na siebie.

Dyrektorka kazała mi się skupić na trenowaniu z moją częścią Trzech Stronnictw i czekać w spokoju na znak od Dracona. Łatwo powiedzieć, ale ciężej zrobić, nawet jeżeli bardzo się starałam. Zawsze umiałam znaleźć wyjście z dramatycznej sytuacji, miałam odpowiedź na wiele pytań i nie poddawałam się łatwo, ale od kiedy pamiętam strach o bliskie mi osoby zawsze w pewnym sensie mnie paraliżował. Może nie dosłownie stałam jak spetryfikowana i czekałam na rozwój wydarzeń, ale nie mogłam wybić sobie z głowy tego, co się dzieje z kimś kogo kocham. Umiałam się zmobilizować, ale też ciągle myślałam, czy ktoś nie potrzebuje mojej pomocy.

Musiałam być nie do zniesienia z moimi przemyśleniami na temat WM. Oni wszyscy postradali zmysły- miałam wrażenie, że nikt się nie przejmuje nadchodzącą walką i kompletnie na luzie przyjmuje stracie z siłą, o której nie mieliśmy pojęcia. Na samą myśl o Lordzie Voldemorcie wszyscy sikali po nogach ze strachu, a gdy słyszeli lekko patetycznie brzmiąca nazwę „Wrogowie Miłości" zachowywali się jakby mieli zmierzyć się z bandą czterolatków, którzy nie chcą całować w policzek starej ciotki i się przed tym buntują. Przecież nikt z nas nie wiedział jaką mocą i bronią dysponują.

Pomimo tego, że ciągle podniosłam ten temat, a wszyscy próbowali się relaksować, jakby myśleli, że Draco wszystko załatwi na miejscu, chyba też mocno przejęli się moim stanem. Harry zaproponował, że znowu odbędzie za mnie obchód i kiedy z niego wracał wstąpił do mojego dormitorium. Cieszyłam się, ze przyszedł i zaprosiłam go do środka. Kiedy przekraczał próg dostrzegałam ciemnowłosą postać, która próbuje czmychnąć niepostrzeżenie.

- Pansy!- Krzyknęłam do zbiegającej po schodach dziewczyny.- Chodź do nas.

Tak to była dalej Hermiona Jean Granger. Obróciłam się w stronę Harry'ego i uśmiechnęłam się zadziornie. Wyglądał na zmieszanego, jakbym przyłapała go na całowaniu się w schowku na miotły. Pansy Parkinson też chyba nie wiedziała jakie są moje intencje. Zabrakło jej języka w gębie, pierwszy raz od nie pamiętam kiedy. Wpatrywała się we mnie nerwowo, a schody zaczęły szaleć, nie wiedząc, gdzie zaprowadzić uczennice. W końcu niepewnie zawróciła i z lekkim uśmiechem przekroczyła próg dormitorium.

Ledwo rozsiedli się na kanapie, rzucając sobie zdenerwowane spojrzenia, a po raz kolejny usłyszałam pukanie. Pospieszyłam otworzyć, a moim oczom ukazała się uśmiechnięta od ucha do ucha postać Blaise'a.

- Niech się mój uśmiech nie zwiedzie, Mionka- rzucił na powitanie.- Śmieję się z nerwów, a poza tym przeczytałem gdzieś, że jak się człowiek uśmiecha do wysyła jakieś wiadomości do mózgu, że czujesz się jak w siódmym niebie, więc automatycznie się robisz zadowolony, nawet jak jesteś wkurzony albo smutny.

Bez pytania wparował do mojej oazy spokoju i zatrzymał, kiedy tylko dostrzegł moich gości. Zmieszał się jednak tylko na moment.

- Co wy tu robicie, gołąbeczki?- Zapytał, wprawiając w jeszcze większe zakłopotanie Pansy i Harry'ego.- Przyszliście prosić o błogosławieństwo? Mionka jest prefekt naczelną, a nie pastorem.

- Przymknij się Blaise- wycedziła przez zaciśnięte żeby Ślizgonka.

- Spokojnie, lady Slytherin. Przybywam w pokoju.

Klapnął obok Harry'ego i zmierzwił mu włosy. W najśmielszych snach nie sądziłabym, że kiedyś doczekam się takiej sceny. Harry poprawił okulary i odchrząknął. Szkoda, że nie zaczął się jąkać.

Zmierzałam już w stronę kanapy, gdy po raz trzeci ktoś załomotał w drzwi. Tym razem pukanie było niemal agresywne. Szybko otworzyłam wrota. Stał tam nie kto inny jak...

- Ginny?- Tego jeszcze nie grali. Ruda miała zły wyraz twarzy i wyglądała jak dziki zwierz gotowy do walki.

- Po co on tu przyszedł?

- Kto?- Zapytałam zdziwiona. W rzeczy samej-, miała tam całe walne zgromadzenie.

- Nie udawaj, Miona- wycedziła moja przyjaciółka.- Zabini. Widziałam, że tutaj wchodzi. Po co? Nie ma Malfoya, a on już korzysta z okazji?

Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, wparowała do dormitorium. Szybko jednak spostrzegła moich niespodziewanych gości. Pansy była zmieszana. Harry uśmiechał się łagodnie, ale wyglądał jakby chciał uciec, a Zabini, no cóż, posłał jej firmowy uśmiech numer pięć i wyzywająco popatrzył w oczy. Ruda odwróciła się w moją stronę.

- Widzę, że dobrze się bawicie- powiedziała z przekąsem.- Przepraszam, że przeszkodziłam w rodzinnym spotkaniu.

- Przestań cudować Śledcza Weasley- zawołał Blaise.- Skoro już trafiłaś na mój trop to możesz z nami zostać. I tak się wszyscy wpakowaliśmy tutaj bez zaproszenia.

Ginny przez chwilę nie wiedziała co robić, ale ostatecznie ruszyła w stronę kanapy. Blaise postanowił jej zrobić miejsce pomiędzy sobą a Harrym. Wspaniały pomysł, Diable. Z obawą stałam przy drzwiach, czekając, aż ktoś jeszcze zapuka. Może McGonagall w różowej piżamie, albo Neville z kwiatami na pocieszenie, albo Filch z panią Pince obwieszczający mi, że się zaręczyli.

Podeszłam do drugiej kanapy i usiadłam. Szybko przywołałam do siebie szklanki i karafkę z sokiem marchwiowym.

- Soczek?- Zabini wyglądał na zawiedzionego.- Co my mamy pięć lat?

- Lepiej zachować trzeźwość umysłu- odparłam spokojnie i siłą wpakowałam mu szklankę w dłonie.

Westchnął teatralnie, ale wziął łyk soku. Atmosfera na początku była gęsta. Powietrze można było siekać nożem. Wkrótce jednak zaczęliśmy rozprawiać na temat tego, co nas czeka, albo raczej- czego się spodziewamy. Kiedy po raz kolejny tego dnia wyrażałam swoje zmartwienie tym, ze Draco nie daje znaku życia, a co też ważne, Aaron Powell również milczy, Pansy popatrzyła na mnie zagadkowo.

- Nie obraź się, Hermiono- odezwała się w końcu-, ale wydaję mi się, że jeszcze mało znasz Draco.

Nie odezwałam się nic na jej subtelny atak. Czekałam, aż będzie kontynuować swoją wypowiedz. Zabini za to już strzelał oczami.

- Może przy tobie jest inny, ale my z Blaisem znamy go bardzo dobrze. Jeżeli będzie trzeba to nie zawaha się skłamać, nawet gdy zapytają go o to jak ma na imię jego matka. Co więcej- jeszcze ich przekona do swojej wersji. Dobrze wie jak kamuflować to co czuje, poza tym- to były Śmierciożerca, moja droga- ilekroć w głębi duszy pewnie płacze ze strachu, tyle nie pokaże tego po sobie. Widział już nie jedno. Da radę.

- Myślisz, że da radę, gdyby chciała go torturować, omamić, albo zabić?- Zapytałam z wściekłością. Harry się wyprostował, gotowy do rozdzielenia dwóch nastroszonych kur.

- Przed tym go nie uchronisz- odparła ze stoickim spokojem.- Nie poradzisz na to kompletnie nic. Ja też się o niego martwię, ale sam zdecydował. Nie wiem, czy chce się nauczyć inaczej żyć, czy zgrywa bohatera dla ciebie, ale sam podjął decyzję o walce. On jest tam w pewien sposób z własnej woli, nie to co Weasley.

Ginny wyraźnie się zasmuciła. Wbiła wzrok w swoje dłonie i nerwowo wyginała palce.

- Jak myślicie, czy z Ronem wszystko w porządku?- Zapytała po chwili.

- Zależy co dla ciebie oznacza w porządku- powiedziała Pansy.- Na pewno ma w tym jakiś cel, ale nie sądzę, żeby chciała go zabić.

- Według ciebie po co go tam trzyma?- Zapytałam dalej oburzona jej brakiem wyczucia.

- Pewnie chodzi jej o to, żeby odegrać się za swoją niespełnioną miłość. Wszystko okaże się już za parę dni. Może być w ciężkim stanie po takim maratonie.

Ginny zaczęła się trząść. Widziałam, że powstrzymuje się przed płaczem. Podeszłam do niej i położyłam rękę na głowie.

- To było nie na miejscu, Pansy- odezwał się Zabini, nie wiedząc co ma zrobić, chociaż pewnie chętnie złapałby za rękę Ginny.

- Zgadzam się- powiedział Harry, robiąc to na co Blaise nie miał odwagi. Schował jej dłoń w swojej i popatrzył z wyrzutem na Ślizgonkę.

- Słodką nieprawdą niczego nie wskóracie. Im szybciej będziecie gotowi na wszystko, tym lepiej.

Nachyliła się w stronę Rudej i położyła jej dłoń na kolanie.

- Nie obrażaj się, Ginny. Nie mam nic złego na myśli. Zarówno ty jak i Granger jesteście waleczne. Nie wierzę, że te słowa przechodzą przez moje gardło, ale jednak. Wszyscy weźmiemy dupy w troki i będziemy walczyć. Cholernie się boję, ale nie dam się sparaliżować temu uczuciu i wam też to radzę.

Kiedy jedne silne kobiety tracą wolę walki, potrzebna jest im jakaś siła napędowa, która wyciągnie je z marazmu. Tą siłą jest zazwyczaj inna silna kobieta.

***

Kiedy w końcu cała gromada opuściła mój salon poczułam się zmęczona. Cała ta przedwojenną dyskusja dała mi się we znaki. Chociaż byłam zdenerwowana, to z ulgą wzięłam ciepły prysznic i położyłam się spać. Myślałam, że sen nie przyjdzie długo, ale myliłam się. Zostałam jednak z niego brutalnie wyrwana. Dochodziła czwarta nad ranem, gdy łomotanie do dzrwi dormitorium wyciągnęło mnie z krainy Morfeusza.

Owinęłam się w szlafrok i pobiegłam zobaczyć co się dzieje. W wejściu stał nie kto inny jak Cormack McLaggen. Moje śpiące oczy dopiero po chwili dostrzegły jaki miał nieobecny wyraz twarzy.

- Cormack?- Zapytałam zdziwiona. Czy to sen?

- Hermionoooo. Moja złota, moje serce, moja miłości. Padam do twych stóp.

I faktycznie tak zrobił. Zaczął bić mi pokłony, po czym wstał i zaczął pakować mi się do salonu.

- Oszalałeś?- Krzyknęłam i zaczęłam wypychać go z dormitorium. Jego ciało było jakby zrobili je z plasteliny.- Chyba ci się coś pomyliło.

- Uwielbiam cię, bądźmy parą!

- Cormack!- Traciłam cierpliwość.- Jest czwarta nad ranem, co to za cyrki? Odejmę ci punkty, jak się stad zaraz nie zabierzesz!

- Po co tak ostro? Ja cię tylko wielbię.

Radośnie okręcił się wokoło. Wtedy zrozumiałam. On był pod wpływem. Ale nie pod byle jakim wpływem. Ktoś potraktował go amortencją. Podbiegłam do uradowanego chłopaka, który oparł się o ścianę na korytarzu i wzdychał co chwile.

- Cormack!- Podniosłam jego twarz i spojrzałam mu w oczy. Miał nieobecny wzrok, ale patrzył wprost na mnie.- Cormack, posłuchaj mnie- to tylko eliksir. Nie wiesz co mówisz. Zaraz pójdę po dyrektor McGonagall i ci pomożemy.

- O tak, idź po dyrektor McGonagall- zdaję mi się, że nadszedł już czas.

Obcy głos zabrzmiał w mroku. Obróciłam się przestraszona, przywierając od tyłu do ciała McLaggena. Chłopak objął mnie i ułożył głowę na plecach. Wtedy ją dostrzegłam. Z ciemnego korytarza wyłoniła się dobrze znana mi postać. Cynthia Powell szła pewnie wprost na mnie. Miała szeroki uśmiech na twarzy i najwyższe szpilki jakie kiedykolwiek widziałam. Jak ona chciała w tym walczyć?

- Witaj, moja droga- powiedziała niemal wesoło.- Dawno się nie widziałyśmy.

Ze strachu aż mnie zatkało. Ciężkie ciało McLaggena przywierało do mnie od tyłu, a ja myślałam, że zaraz stracę grunt pod nogami.

- Uprzejmie zapraszam ciebie i wszystkich zainteresowanych przed wejściem do Hogwartu o godzinie siódmej rano. Poczekamy chwilę na naszych szanownych przeciwników.- powiedziała.- Czas zacząć przedstawienie. Dyrektor McGonagall na pewno się ucieszy.

- Przecież...- zaczęłam, ale ugryzłam się w język- nie mogłam jej powiedzieć, że znaliśmy datę uderzenia i to nie był ten dzień.

- Co tam mruczysz, dziewuszko?

Zdenerwowała mnie. Odsunęłam się do Cormacka, który runął jak długi na podłogę. Podeszłam do niej blisko, bardzo blisko- niemal stykałyśmy się klatkami piersiowymi.

- Myślę, że nie wiesz na co się piszesz- powiedziałam pewnie.

Zaśmiała się głośno.

- Urocza jesteś. Tym lepiej- szybciej nam z wami pójdzie.

Odsunęła się ode mnie i zaczęła niespiesznie schodzić pod schodach. Jak ona się tutaj dostała?

- Pospiesz się- rzuciła na odchodnym.- Czas ucieka. Tik-tak, tik- tak.

Pędem pobiegłam do dormitorium prawie zapominając o Cormacku. Nie był w stanie się ruszyć- na nic nam by się nie przydał. Z trudem wciągnęłam go do salonu prefektów naczelnych i ułożyłam pod kanapą- nie miałam siły go dźwigać. Przykryłam go kocem i udałam się do sypialni, aby się przebrać. Roztrzęsione dłonie nie ułatwiały mi tego zadania. Zaczęło się. Będziemy walczyć- znowu. Nie mogłam w to uwierzyć, chociaż wiedziałam o tym od dawna. Czemu jednak pospieszyli się z atakiem? Czułam, że to nie wróży nic dobrego, a wręcz jest zwiastunem czegoś najgorszego co spotka mnie w trakcie tego pojedynku.

Tak jak „nakazała" mi Powell, pospieszyłam zbudzić Minerwę McGonagall. Kobieta wybiegła ze swojej komnaty szybciej niż można się było spodziewać i nakazała mi wszystkich budzić. Sama jak najprędzej wysłała wiadomość do Lucjusza Malfoya i samego Ministra Magii. Mieliśmy tylko trzy godziny, aby być gotowymi do walki.

***

Dyrektor McGonagall kazała nam ustawić się w Holu Głównym. Mieliśmy wyjść razem, ramię w ramię. Czułam się jakbyśmy wybierali się na wycieczkę szkolną, a nie szykowali do walki z WM. Ginny stanęła obok mnie i chwyciła mocno moją dłoń. Po drugiej stronię znalazł się Harry. Byłam im wdzięczna, że teraz są blisko mnie, że idziemy tam razem, że mogę na nich liczyć, a oni na mnie...

McGonagall kiwnęła głową do Hagrida. Zaniepokojony mężczyzna otworzył drzwi. Przed wejściem do szkoły stała cała grupa Lucjusza Malfoya. Narcyza wyglądała na bledszą niż zwykle. Wiedziałam, że boi się o syna. Tym razem nie był blisko niej-, nie mogła go doglądać i ochronić w razie czego. Jej mąż podtrzymywał ją za rękę, jednocześnie sam ledwo stał na nogach. Sprawiał jednak wrażenie silnego i gotowego do walki- przynajmniej tak wyglądała jego twarz.

Widziałam wszystkich wielu moich przyjaciół i czułam się pewnie. Lucjusz Malfoy podszedł do Minerwy McGonagall i oboje podali sobie ręce. Ich wzrok powędrował w dal. Wielki tłum maszerował wprost na Hogwart. Spowita w czerń gromada na czele z Cynthią Powell szła pewnie i dumnie. Nie sądziłam, że jest ich, aż tak wiele. W końcu zatrzymali się w kilkunastometrowej odległości od nas. Na czele pochodu oprócz tej modliszki stał Aaron, oraz Draco. Mój kochany Malfoy. Wyglądał tak pewnie i wyniośle, w oczach miał jednak smutek. Wpatrywał się we mnie intensywnie, ale nie drgnęła mu nawet powieka. Przeniósł wzrok na swoich rodziców i widziałam jak przełyka ślinę. Tylko się nie łam Draco.

Zastanawiało mnie jak wiele jej powiedział na temat mojej ucieczki. Czy dalej utrzymywał, że nic nie wie na mój temat? W końcu Cynthia wiedziała, gdzie mnie spotkać. Nie ukrywali mnie gdzieś w czeluściach hogwarckich piwnic, a spokojnie spałam we własnym dormitorium. To było podejrzane... Czy ona na pewno niczego się nie domyśliła?

- Witam moich zacnych bojowników miłości!- Krzyknęła Powell. Ginny mocniej ścisnęła moją dłoń.

- Co to za przedstawienie, Cynthio?- Pewny głos McGonagall przedarł się do obozu naszych wrogów.- Cóż za kurtuazja z twojej strony, że nakazujesz nam się tutaj spotkać przed walką, jakbyśmy mieli zaraz wyjść na ring bokserski!

- Droga Minerwo- uspokój się. Chcemy być fair w stosunku do was. Nie atakujemy z zaskoczenia- i tak zapłaczecie.

- Droga, pani Powell- przemówił stary Malfoy.

Prawie zapomniałam o tym, że mieli udawać, iż tylko pozornie z nami współpracowali, aby wejść w ich szeregi. Tam mieli działać jak partyzantka.

- Ja i moja grupa stawiamy się do pani usług.

Wszyscy ludzie Lucjusza wystąpili w zwartym szeregu.

- Nie musi się nas pani obawiać. Jak mniemam mój syn powiedział pani, że jesteśmy zainteresowani waszą organizacją. Musieliśmy się tylko trochę kamuflować.

- Jak zawsze jesteś do niczego, Malfoy!- Krzyknęła dyrektor Hogwartu.

Przedstawienie na miarę mugolskich Oscarów. Cynthia uśmiechnęła się ironicznie. Położyła dłonie na ramionach Draco i lekko oparła swoją głowę o jego ramię. Wszystko się we mnie gotowało.

- Jestem zaszczycona, panie Malfoy. Im nas więcej tym lepiej.

- Czy mamy podejść na waszą stronę?- zapytała Narcyza, zapewne z nadzieją na dotknięcie syna i wyrwanie go ze szponów tej modliszki.

- To nie będzie koniecznie.

Draco obrócił głowę w jej stronę. Był zdziwiony, ale nic nie powiedział.

- Nie musimy się rozstawiać jak pionki na planszy- oznajmiała wesoło.- Spokojnie połączymy się w jeden zwarty szereg, jak już rozpoczniemy walkę.

- Cynthio, przestać się popisywać!- McGonagall zaczynała się niecierpliwić.

Ta sytuacja była całkowicie irracjonalna. Czemu my sobie spokojnie stoimy i czekamy na ruch pzreciwnika? Czemu oni nie atakują?

- Czemu robisz z tego teatr? Nie możemy już zacząć? I tak będziemy się musieli nawzajem obezwładniać- nie wiemy o co wam chodzi.

- Skoro tak nalegasz, Minerwo.- Odsunęła się od Draco i wyprostowana stanęła na czele grupy.- W takim razie odczytamy rozpoczęcie walki i zapoznamy was z tym, co chcemy osiągnąć.

- Ona się chyba za dużo książek historycznych naczytała- szepnęła do mnie Ginny.

- Chyba histerycznych- odpowiedział Harry.

Nie mogłam oderwać wzroku od Dracona. Wyglądał dumnie, pewnie i zimno, ale nikt nie wiedział, co czuł w środku.

- Czemu wy macie decydować o starcie?- Zapytała dyrektorka. Chyba nie tego się spodziewała.

- Czy przed chwilą sama nie chciałaś już zaczyna?

To naprawdę było bardzo dziwne. Czułam się jak przed rozpoczęciem bitwy, gdzie każdy wiedział o dacie i godzinie ataku i tylko jeden dźwięk nakazywał obu grupom biec na siebie z dzidami, mieczami czy bronią palną. Powell wpatrywała się w nas intensywnie, a kiedy nie usłyszała odpowiedzi, przemówiła znowu.

- Dobrze, Minerwo. W takim razie czy możemy zaczynać? Czy ty i ta dziewuszka, która tak bardzo nie chciała docenić naszej gościny, oraz wasza grupa jesteście gotowi?

McGonagall popatrzyła w moją stronę. Nie chciałam się czuć tak ważna, mieć na sobie aż tak wielkiej odpowiedzialności- to było przytłaczające. Wiedziałam jednak, że to ja i Draco jesteśmy odpowiedzialni za część tego zgromadzenia. Nie mogłam zawieść tych wszystkich ludzi swoim strachem.

W przyszłości miałam jeszcze więcej samodzielnych i trudnych decyzji do podjęcia.

Kiwnęłam głową w stronę kobiety, którą niesamowicie podziwiałam. Była dla mnie symbolem siły i niezależności, ogromnej odwagi, ale też wielkiej empatii i chęci niesienia pomocy. McGonagall uśmiechnęła się do mnie smutno i obróciła w stronę kordonu czarnych bojowników Powell.

- Jesteśmy gotowi.

- Cudownie!- Powell wyglądała na uradowane dziecko, które chwilę wcześniej zjadło tuzin świątecznych pierniczków.- Przystąpmy zatem do odczytania dokumentu. Draco!

Zestresowany Lucjusz dał znak swoim ludziom, aby lekko odsunęli się od nas. Gdybym miała do czegoś porównać sposób ułożenia poszczególnych grup, to stwierdziłabym, że znajdujemy się na planie krzyża. Grupa McGonagall i moja, oraz wszyscy uczniowie Hogwartu staliśmy tuż przed wejściem do szkoły. Naprzeciwko nas w pewnej odległości, tak, że zostało pomiędzy nami puste paso, niczym barykada i zapora przed niepożądanymi gośćmi, znajdowała się cała organizacja WM. Z kolei Lucjusz Malfoy i jego pozornie zdradziecka część stali na skraju dwóch przeciwnych sił, burząc tym samym przestrzeń pomiędzy nami.

Draco wyszedł z zwartego szyku i wystąpił na środek. Nim rozwinął dokument popatrzył na nas. Na chwilę złapałam jego wzrok. Wyglądał tak, jakby chciał dać nam znać, że pomimo swoje maski cały czas jest z nami- niemo informował nas o tym, że Cynthia nie napoiła go żadnym eliksirem, ani nie użyła na nim innych zaklęć, a co najważniejsze, że sam też nie zmienił nagle zdania i nie stał się częścią WM.

- Zebrani!- Jego głos odbijał się echem i sunął wraz z zimnym, czerwcowym wiatrem.- My, organizacja Wrogów Miłości, wyzywamy was, naszych przeciwników...

- Grupa Trzech Stronnictw- zagrzmiał głos Ministra Magii. W końcu postanowił przemówił- wcześniej dał mnie i McGonagall pełne pole do popisu.- Chociaż teraz już chyba Dwóch Stronnictw.

- Zatem was, czyli Grupę Dwóch Stronnictw do walki. Naszym celem jest pozyskanie jak najwięcej nowych członków organizacji WM, nawet jeżeli musimy użyć do tego siły. Nie chcemy was zabijać- chyba, że będzie to koniecznie (widziałam jak się zawahał), a wasz opór będzie zbyt silny, co za tym idzie- nie będziecie dobrze wpasowywać się w nasze szeregi. Możecie również poddać się bez działań wojenny- wtedy władzę w Hogwarcie przejmie nasza organizacja pod dowództwem Doriana i Cynthii Powellów. Czy zgadzacie się na to?

Kingsley chciał się odezwać, ale przejęłam stery.

- Nie- odparłam spokojnie. Popatrz mnie. Kiedy spotykałam jego wzrok nie czułam nic. Chciałam tylko się nie zdradzić, dobrze walczyć i ze spokojem dowodzić grupą.- Nie mamy zamiaru przystać na wasze chore warunki.

Draco, wiedząc, że nikt z WM nie widzi jego twarzy, uśmiechnął się pod nosem, prawie niezauważalnie. Na moment zauważyłam, jego pełen podziwu wzrok.

- Zatem nie ma czego przedłużać- powiedział w końcu wracając do swojej dawnej postawy.- Rozpoczynamy walkę. Może być nawet zabawnie, zważając na to jak emocjonalnie i przy tym omylnie działacie, prawda ojcze?

Lucjusz Malfoy był lekko zdziwiony na przedstawienie syna, ale ja domyśliłam się, że chce tylko na moment złapać z nim kontakt, pokazać mu jaki jest silny. Lucjusz uśmiechnął się do syna, chociaż w głębi duszy pewnie bardzo się niepokoił. Narcyza z dumą wpatrywała się w swojego jeszcze do niedawna wystraszonego jedynaka.

- Odpierajcie zatem atak, bo raczej na nic więcej nie liczymy.

- Na twoim miejscu nie byłabym taka pewna siebie- odparłam.

Draco prawie zaśmiał się pod nosem. Wyglądał jakby miał zaraz rzucić jakąś kąśliwą, ironiczną uwagę w stylu- „złość piękności szkodzi" i „nie przeginaj Granger"

- Szczególnie nie mogę się doczekać obezwładnienia ciebie, Granger.

Po tych słowach uniósł różdżkę wysoko nad głową. Wyglądał jak sędzia piłkarski zapowiadający początek meczu. Jasne światło wystrzeliło z hukiem i wzbiło się ponad zgormadzonym tłumem. Piąty czerwca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku. Pogoda była naszym stanem dusz. Chłodny wiatr, ciemne niebo, zbliżający się deszcz. Zaczynamy.

Dosłownie chwilę po geście Draco, kiedy jeszcze nikt nie ruszył się z miejsca, słodko-gorzki głos Cynthi Powell wyrwał wszystkich z lekkiego otępienia.

- Draconie.

Malfoy obrócił się szybko, zapewne zaskoczony tym, że w ogóle się odzywa zamiast przejść do konkretów. Ledwo jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Powell stało się coś strasznego.

- Crucio!- Krzyknęła i wycelowała różdżką prosto w mojego ukochanego.

Świat się na moment zatrzymał. Usłyszałam zamieszanie za moimi plecami- wzburzone głosy, krzyki, westchnienia. Draco padł na brukowaną posadzkę. Dreszcz bólu zalał jego ciało. Zwinięty w embrion drgał na samym środku. Jego szeroko otwarte oczy błagały o pomoc, gdy walczył z trudem o każdy oddech. Nikt się jednak nie ruszył, jakby ogromne zdziwienie było na tyle paraliżujące, że jakakolwiek chęć brawury była niewskazana

- Nie! Nie!

Zaczęłam krzyczeć i wyrwałam się z szeregu. Nie myślałam o tym co robię, to był impuls. Głupi impuls wzburzonego serca, które nie mogło patrzeć na cierpienie kogoś kogo pokochało. Poczułam jak ręce Harry'ego oplatają mnie w talii, a sam Wybraniec zapiera się nogami, aby zatrzymać mój atak szału. Uścisk był jednak za słaby. Wyrwałam się i przebiegłam raptem parę kroków, gdy po raz kolejny czyjeś ramiona oplotły mnie całą. Zostałam zaciągnięta ponownie w szereg.

- Nie krzywdź go, błagam!- Krzyczałam z rozpaczy, łzy zaczęły mi płynąć po twarzy.- Weź mnie zamiast jego, on robił to wszystko na nasze polecenie.

Pouczyłam czyjąś dłoń, która zakrywa mi usta.

- Obiecałaś mu, że nie będziesz się dla niego poświęcać.- Zabini szeptał wprost do mojego ucha. Słyszałam, że i jemu łamie się głos, ale próbował mnie chronić, zapewne tak jak obiecał przyjacielowi.

Katem oka dostrzegłam Narcyzję słaniającą się na nogach, która sama zakrywała sobie usta, dusząc łzy i krzyk. Lucjusz trzymał ją mocno, jakby bał się, że zaraz także rzuci się na ratunek. Sam jednak prezentował się marnie i walczył ze sobą, aby nie dać upustu wściekłości. Przecież mówił, że Draco nie powinien tam iść. Głos w mojej głowie krzyczał- „Czemu nikt nie próbuje mu pomóc?!"

- Głupia dziewuszka i jej głupi chłoptaś.- Powell zbliżała się powoli w stronę Malfoya.- Wstydź się Draconie- tak wiele mogłeś osiągnąć. Ty naprawdę myślałeś, że jestem aż tak głupia, żeby dać się nabrać na twój teatrzyk? Początkowo jeszcze miałam nadzieję, że faktycznie chcesz być po naszej stronie, ale ilekroć choćbym na moment wspomniała o tej małej kretynce, ty cały się prostowałeś. Tak jakbyś się bał, że zaraz zdradzisz swoje uczucia. I się nie myliłeś. I zapłacisz za to największa karę. Dlaczego? Bo ze mnie się nie drwi, chłopczę.

Butem szturchnęła obolałe ciało Dracona. Cały czas płakałam i chciałam się wyrwać.

- Zamknij się, dziewuszko!- Krzyknęła patrząc wprost na mnie.- Przecież jeszcze żyje. Pomęczę go dopiero później.

Zaśmiała się donośnie, a jej chora organizacja poszła w jej ślady.

- Aaron! Zabierz tego głupiego Ślizgona.

Jej brat początkowo stał jak zaklęty, sam nie wiedząc co się dzieje. Domyśliłam się, że Cynthia raczej nie poinformowała go o swoich planach. Nim szybko przeteleportował się na nasza stronę, spojrzał w oczy swojej siostry z gniewem. Widziałam jaki niesmak, obrzydzenie maluje się na jego twarzy. Chyba sam nie dowierzał, że to jego rodzina.

Cynthia stała zdziwiona, patrząc jak jej brat nagle jest tuż przy nas. Tego się nie spodziewała.

- Najciemniej pod latarnią, prawda kochana siostro?- Zapytał Aaron, stając tuż przy mnie i łapiąc mnie za rękę.

Cynthia prychnęła. Była zła jak nigdy wcześniej. Ten akt zdrady poruszył ją najbardziej.

- Zawsze byłeś słaby, Ronny. Teraz to właśnie udowodniłeś.

- To ty zawsze byłaś słaba- dlatego nie mogłaś się pogodzić z odrzuceniem.

Nie uważałam, że jego słowa były na miejscu, ale w stosunku do niej każdy atak sprawiał mi wielką radość. Kobieta nie patrzyła już na niego. Szła pewnie do swojej grupy. Gdy ponownie obróciła się w naszym kierunku. Ogromna fala złości ukazywała się w całej jej postaci.

- Jeszcze zobaczymy- wycedziła i uniosła różdżkę wysoko.- Cygnussing Impetus!

Nie rozumiałam co się dzieje. Co to było za zaklęcie? Chwile później zrozumiałam. Nad naszymi głowami ukazała się wielka, zbita, czarna plama. Leciała wprost na nas z dziwnym dźwiękiem wydawanym ze swego wnętrza. Jakby kojącym, ale złowrogim. Pieśń końca, pieśń zagłady, która utula cię do snu. Jak kołysanka z horroru. Popatrzyłam na dziwne zjawisko. Łabędzie. Zwarty klucz czarnych łabędzi leciał wprost na nas. Jak to było możliwe?!

- Szybko!- Zaczął krzyczeć Aaron.- Do szkoły! Zakryjcie uszy i biegnijcie! Musimy się schować! Szybko.

Cała Grupa Trzech Stronnictw wraz z resztą uczniów Hogwartu ruszyła do budynku szkoły. Wybuchła ogromna panika. Aaron strzelał zaklęciami do ptaków, to samo zaczęła czynić nie znająca tego zjawiska McGonagall i Minister Magii. Wszyscy pędem próbowaliśmy dostać się do zamkniętego pomieszczenia. Zaczęły bolec mnie uszy, część uczniów jakby porażona prądem robiła odwrót i powoli szła w stronę atakujących nas członków organizacji.

Tak Hogwart próbował odeprzeć atak. Byliśmy na spalonej pozycji. 


Tadam! Kolejny rozdział za nami. Jak się podobało? Nie wiem ile osób widziało, że poinformowałam o nowym rozdziale na mojej tablicy, ale niestety mała obsuwa XD Rozdział chciałam dodać wczoraj, tzw. w środę, ale niestety, jak zawsze w przypadku tego ff- wszystko się sprzeciwia publikacji XD Miałam kłopot z Internetem i zostawiłam to na dzisiaj, ale najważniejsze, że jest. 

Dziękuję słońca za Wasze komentarze i polubienia, za follow i dodawanie ff to Waszych list. Jesteście wielcy! Myślę, ze kolejne dwa, albo i trzy rozdziały- zobaczymy jak pójdzie, bo ja ciągle zmieniam koncepcję XD-, poświecimy walce. Jak się z tym czujecie? Jak myślicie co się wydarzy? 

Kiedyś napisałam, żejuż nie będzie rozdziałów z perspektywy Draco, ale potem pomyślałam, ze tak naprawdę ciężko byłoby mi bez niego, zwłaszcza, że w siedzibie WM przebywał sam, a nie chciałam pominąć tych kwestii. Mam nadzieję, że Wam się to podoba :D

Teraz ważna sprawa- chyba. Kiedyś dedykowałam rozdziały konkretnym osobom, które zgłosiły się w komentarzach. Potem zaprzestałam, bo była zbyt długa przerwa w publikacji i już niech wiedziałam kto jest chętny, ale może macie ochotę na wielki powrót? Tell me. Jeżeli ktoś będzie chętny proszę o komentarz . "Zwycięzcę" (gdyby było Was więcej)- wylosuję, bo jeżeli spodoba się Wam ta wizja, to pod każdym nowym rozdziałem będę pytać o to samo, czyli kto jest chętny na dedykację. Po prostu nie chcę robić planów, a do tego jest zbyt mało rozdziałów do końca, a nie chcę nikomu nic obiecywać, a potem tego nie spełnić.

Jak wylosuję dedykację? Może odpowiedź na pytanie i najlepsza odpowiedz wygrywa? Może nikt z Was się nie zgłosi i pomyśli- "wal się" XD, ale co mi tam. PYTANIE KONKURSOWE XD dobra- bez jaj. Pytanie: jak opisalibyście relację pomiędzy Hermioną a Draco? Jaki to typ relacji, co ich połączyło, czy jaka ich wspólna scena podobała się wam najbardziej, a jaka najmniej, itp?- Popuśćcie wodze fantazji i bądźcie kreatywni. 

O i pytanie spoza konkursu XD Jaki jest Wasz patronus? 

Zapraszam jeżeli ktoś chce follow na jakiś social mediach, albo chce napisać do mnie wiadomość: staram się być na bieżąco z moimi di e mami XD

Całuję i ściskam,

pola272 

Continue Reading

You'll Also Like

42.4K 1.6K 40
Maddie Monet, najstarsza z córek Camdena Monet zostaje rozdzielona z braćmi na kilka lat. Bliźniaczka Tony'ego i Shane'a odnajduje się w swoim nowym...
5K 501 20
Popuparny i przebojowy chlopak aspirujący na zostanie aktorem grajacym w filmach akcji. Przecież może wszystko z pieniędzmi i wpływowych rodzicami. Ż...
11.9K 2.1K 14
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...
65.1K 1.5K 43
Co by było gdyby Hailie zgodziła się wyjść za Adrien podczas tej pamiętnej kolacji?