26- Pojednanie?

6K 333 121
                                    

    Może nie musiałam tego robić. W pośpiechu, w środku nocy, zbierać ubrania, jak jakiś złodziej i pospiesznie opuszczać „miejsce zbrodni". W gruncie rzeczy, tak właśnie się czułam- jak przestępca, który zrobił coś nielegalnego. Słowa nam nie pomogły, a więc zadziałały emocje. Język naszych ciał wyrażał więcej, niż każde słowo, które wydobyłoby się z naszych ust. Gubiłam się w tym, co prawdziwe, a co nie. Nie miałam pojęcia, czy jego jakże wiarygodna skrucha- jest prawdziwa. Z pospiesznie założoną bielizną i z resztą ubrań w rękach, czmychnęłam do swojej sypialni. Gdy tylko przekroczyłam jej próg, gorzkie łzy pociekły po moich policzkach. Byłam słaba, zmęczona, niepewna, a tylko on dawał mi szczęście. Jego usta były moim narkotykiem, dłonie zapomnieniem, oczy mnie uspokajały, a zapach mnie odurzał... Byłam niepełna, gdy jego nie było obok...

Kolejny samotny weekend. Może nie do końca samotny, ale bez Dracona, tej wrednej, parszywej fretki, która uprzykrzała mi życie przez siedem długich lat, nie miał znaczenia. Prawie całą sobotę poświeciłam na naukę, odmawiając Ginny „pomocy" i wyjścia poza moje dormitorium. Siedziałam z zamkniętymi drzwiami, wychodząc z pokoju ostrożnie, aby przypadkiem nie natknąć się na Draco. Czułam jego wzrok na sobie podczas śniadania, obiadu i kolacji. Widziałam, że chce mi coś powiedzieć, gdy szliśmy na patrol, ale szybko go wyminęłam i udałam niemą, głuchą, ślepą i głupią. Był jak zbity piesek proszący o przygarniecie. Ja natomiast, a było mi cholernie ciepło, musiałam chodzić w koszuli, starannie zapiętej pod szyję, CAŁY DZIEŃ. Nie chciałam, aby ktokolwiek, a już na pewno nie moi przyjaciele, odkryli znaki ostatniej nocy.

W niedziele zdecydował się opuścić moją twierdzę i szybko przetransportować się w miejsce, gdzie najprawdopodobniej Malfoy nie zawędruje. Miałam przynajmniej taką nadzieję. Założyłam koszulę w kratę, której guziki zapięłam pod samą szyję, wygodne czarne dżinsy i trampki. Włosy związałam w byle, jakiego koka, ciągle przypominając sobie, jak Draco zanurzał w nich dłoń. Wynurzyłam głowę przez szparę w drzwiach. W salonie było pusto i cicho. Nie wiedziałam, czemu akurat wtedy zbiera mi się na wspomnienia, ale przypomniał mi się mój pierwszy pocałunek z Ślizgonem, zaraz po Balu Zimowym, to jak tańczyliśmy do mugolskiej piosenki, gdy całowaliśmy się na kanapie, kiedy przygwoździł mnie do podłogi, gdy jeszcze między nami nic nie było i potem, po raz drugi- w żartach. Stanęłam przed lustrem i sprawdziłam jak wyglądam. Tym razem przed oczami stanął mi Dracon oglądający jak wygląda na mnie naszyjnik, który mi podarował. Musiałam stamtąd jak najszybciej wyjść. Każdy kąt tego dormitorium krzyczał jego imię.


    Całą drogę do chaty Hagrida rozmyślałam o ostatniej nocy. Nie wierzyłam, że tak się zachowałam- przespałam się z nim, a potem uciekłam. Co się ze mną działo?! Do tego ten cholerny naszyjnik palił mnie w szyję. Czułam się jakbym nosiła jakieś ogromne brzemię na swoich barkach, a ono było stanowczo za duże dla mnie. Nie potrafiłam zdjąć tego naszyjnika i schować go gdzieś na dnie komody, położyć byle gdzie i nim zapomnieć, a już o wyrzuceniu nie było mowy.

- Hermiona?! Cholibka, co tu tu robisz?

Hagrid machał do mnie energicznie, z szerokim uśmiechem na swojej ogromnej twarzy. Kiwną dłonią, abym do niego podeszła.

- Hermiona, co się sprowadza w moje skromne progi?- Zapytał i otarł pot z czoła.

- Musiałam się wyciszyć, a nigdzie indziej nie znajdę takiego spokoju, jak tutaj.- Westchnęłam.- A poza tym chciałam cię odwiedzić. Nie wiem już gdzie mam uciekać...

Nie wiem, kiedy zaczęłam płakać. Hagrid otworzył szeroko usta, rzucił łopatę, którą trzymał w ręce i podszedł do mnie. Przygarnął mnie do swojego ogromnego ciała, a moje łzy spływały już bez skrepowania.

EnemiesOfLove[Dramione]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz