Don't Let Me Down | Theo Raek...

By mrsxsarcasm

227K 11.3K 1.8K

"[...]-Jesteś o to zła? -Nie.-Przeczesałam włosy ręką.- Ale co jest we mnie takiego wyjątkowego, Theo? -Lubi... More

1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12.
13.
14.
15.
16.
17.
18.
19.
20.
21.
22.
23.
24.
25.
luv
26.
27.
28.
29.
30.
31.
koniec
comeback!
nominacja
1. Zacznijmy od nowa
2. Początki są trudne
3. Tak, jestem wściekła.
4. Ludzie się nie zmieniają
5. Dzień dobroci dla kłamców
Justin&Connor&Ashley
6. No i na co ci to było?
7. Chyba wracamy do normy
8. Czuję, że tracę kontrolę
Nominacja
9. Jeszcze chwila i sięgnę dna
nominacja numer dwa
10. Znaczenie koloru czerwonego
11. Szybko się zaczęło i równie szybko się kończy
nominejszyn 3
13. Dzień gier
14. Początek katastrofy
15. Huragan Ashley
16. Chcę być z tobą już zawsze
17. Co będzie dalej?
nominacja ktoraś tam
nie wiem co to niby nominacja
18. Co się dzieje na rodzinnych imprezkach
Q&A
znów się spotykamy nominacjo
nominacja x2
Epilog
JEZUSMARIACHRYSTEPANIE

12. Zgaduje, że wygrałam

2.3K 129 49
By mrsxsarcasm

Tak szybko jak się budzę tak dopada mnie uczucie głodu. Spoglądam na poduszkę, z której podniosłam twarz. Dostrzegam na niej ślady po łzach i czuje się z tym źle. Nie powinnam płakać. Nie przez Theo. Nie przez własną głupotę.
Wstaję, ogarniam się i robię z włosów koka, albo raczej plątanine, która w zamyśle nim jest. Udaję się do kuchni sprawdzając po drodze wiadomości i media społecznościowe. Myślę o tym, że nie bardzo mam ochotę dziś na towarzystwo Theo, i zgaduje, że on również będzie mnie unikał dlatego piszę do Justina z propozycją, żeby wpadł na śniadanie. Następnie bawię się w masterchefa i zaczynam przygotowywać składający się z paru części najważniejszy posiłek dnia.
Gdy jestem jakoś w połowie pracy dostaje wiadomość zwrotną. Przyjaciel pisze mi, że jak tylko się ogarnie to przyjedzie.
Gdy odkładam telefon zauważam, że drzwi sypialni otwierają się i po chwili wielmożny książę manipulacji zaszczyca mnie swoją obecnością.
-Dzień dobry- odzywa się siadając jak zwykle przy blacie. Dla kogo dobry, dla tego dobry, myślę sobie. Nie patrzę na niego bo zwyczajnie nie mam ochoty.- Co to? Ładnie wygląda- rzuca obserwując ruchy moich rąk. Przelatuje wzrokiem od talerza z przygotowanymi, ale nie zrobionymi tostami, po miskę z sałatką, płatki z jogurtem i przygotowane ciasto na nie naleśniki ale jakieś bliżej nieokreślone placki.
-Moje śniadanie- na sekundy podnoszę wzrok na Theo. Ten odpowiada mi takim uśmiechem jakby wcale wczoraj chamsko mnie nie wykorzystał.
-Sama zjesz to wszystko?- unosi jedną brew jakby licząc, że zaproponuje, żeby zjadł ze mną.
-Justin wpadnie na śniadanie- wzruszam ramionami i zabieram się za pozbawianie truskawek szypułek.- Wybacz, ale raczej się nie złapiesz- mówię beznamiętnie.
-Wiedziałem, że tak będzie- kręci głową, ton ma nieco zbyt pretensjonalny.- Wiedziałem, że będziesz teraz obrażona.
Momentalnie piorunuje go spojrzeniem. Tak bardzo mam ochotę mu dogryźć. Jednak zamiast tego robię głęboki wdech, na moment wstrzymuje powietrze po czym je wydycham.
-Nie mam w obowiązku robić ci śniadań- mówię opanowany głosem.- Tym bardziej, że dziś twoja kolej- robię obrót o dziewięćdziesiąt stopni i stukam paznokciem w karteczkę, przyczepioną magnesem do lodówki. Jest to grafik przygotowywania posiłków.- Także ja bym się cieszyła na twoim miejscu, że jedyną osobą jaką musisz nakarmić jesteś ty sam.
Albo w sumie nie musisz, jak dla mnie możesz zdechnąć z głodu, myślę sobie i uśmiecham się pod nosem.
-Ja staram się być miły, ale księżniczka wredoty oczywiście musi się sadzić.
-Oh proszę mi wybaczyć wasza wysokość- udaję, że się kłaniam.- Nie wiedziałam, że książę piekła ogłosił dekret o tym, że kłamstwo i manipulację zaliczamy teraz dobrych uczynków- uśmiecham się najbardziej sztucznie jak potrafię.
-Przecież nie kłamałem!- obrusza się.- A tym bardziej nie manipulowałem tobą- krzyżuje ręce na piersi wyglądając jak obrażony dzieciak.- wszystko co zrobiłaś było z twojej własnej nieprzymuszonej woli. Ty chyba nigdy nie przestaniesz mnie postrzegać w ten sposób, co?- parska śmiechem. Nie daje mi dojść do słowa.- Widzisz i właśnie dlatego nie chciałbym z tobą być, ani teraz, ani w przyszłości, bo tak samo jak Ashley, nieustannie oskarżałabyś mnie o kłamstwo- mówi ostrym tonem który przyprawia mnie o gęsią skórkę. Jego słowa mocno mnie ranią. Wczoraj wbił mi nóż w serce a teraz właśnie dopchnął go tak, żeby przebił jeszcze płuco. Chłopak wstaje i rusza z powrotem do swojego pokoju.
-Pierdol się Raeken!- krzyczę za nim nie umiejąc ugryźć się w język. Wygląda na to, że tymi słowami jeszcze bardziej go wkurzyłam.
-Pierdol się ze mną Stilinski- odpowiada tym samym tonem odwracając się do mnie.
Czuję jak jeszcze bardziej podnosi mi się ciśnienie. Nie wytrzymuje i sięgam po pierwszą rzecz jaką leży przede mną i całej siły rzucam w Theo. Ten jednak we właściwym momencie uchyla się w bok i metalowa łyżka z brzękiem ląduje na ziemi. Chłopak spogląda na mnie wytrzeszczonymi oczyma.
-Uważaj sobie- grozi mi.- Bo długo tu nie pomieszkasz- kręci głową. Nie dając mi czasu na odpowiedź znika w drzwiach swojej sypialni. Słyszę trzask drzwi i w tym samym momencie chowam twarz w dłoniach i wybucham płaczem. Opieram się plecami o szafkę po czym osuwam się powoli na ziemię. Siedzę skulona z głową schowana miedzy kolanami, wydaje mi się, że gdy tylko się ruszę to zemdleje.
Po paru minutach Theo przemyka przez salon nie zwracając na mnie uwagi. Mam ochotę krzyczeć, że przepraszam jednak głos więźnie mi nie gardle. Theo zamyka drzwi a ja zostaje sama. I tak też się czuję.

Po jakimś czasie przychodzi Justin, na szczęście do tego czasu już się ogarniam i przestaje użalać się nad sobą. Mimo to przyjacielowi nie umyka, że nie czuje się dobrze. Jednak o nic mnie nie pyta, czeka, aż sama zdecyduje się mu powiedzieć. Zaczynam mu opowiadać o tym co proponuje na śniadanie i prezentuje przygotowane przez siebie talerze. Potem siadamy przy stole, o dziwo mamy stół a nie wiedzieć czemu wszyscy zawsze siadają w kuchni, i cieszymy się swoim towarzystwem.
Orientuje się, że na moment odpłynęłam myślami i wpatruję się w jedno konkretne miejsce na stole. Podnoszę wzrok i napotykam spojrzenie Justina.
-No powiedz to wreszcie- mówi przyjaciel zauważając, że duszę coś w sobie.
-Rozmawiałam wczoraj z Theo- podejmuje w końcu, składam ręce i opieram łokcie na stole.- I wiesz co mi powiedział? Że lepiej to zakończyć i rzecz jasna nikomu nie mówić- prycham.- Skończony dupek. Jak ja go kurwa nienawidzę!- wyrywa mi się. Justin nie przerywa mi mimo, że nie lubi jak klnę.- A dziś rano jak gdyby nigdy nic oczekiwał, że mu zrobię śniadanie. I przez to się pokłóciliśmy...- głośno wzdycham.- Nie wytrzymałam i rzuciłam w niego łyżką.
-Dobrze, że nie nożem- Justin odzywa się gdy ja przez dłuższą chwilę milczę.
-Ale najbardziej zabolało mnie jak powiedział...- na wspomnienie słów Theo czuje, że pieką mnie oczy. Na moment zaciskam usta, żeby powstrzymać delikatne mrowienie w dolnej wardze.- Że nie chce ze mną być, już nigdy. A ja głupia wierzyłam...- głos więźnie mi gardle i ponownie nie umiem powstrzymać łez, które jedna po drugiej wyrywają się z moich oczu.
Przyjaciel nagle wstaje i podchodzi do mnie. Chwyta mnie pod ramionami i unosi, tak żebym wstała po czym mocno przyciska mnie do siebie. Wtulam się w niego i gdy przykładam twarz do jego piersi słyszę jak cicho pracuje jego serce. Uspokaja mnie to jednak nie tak bardzo jak w przypadku kogoś innego. To nie ten sam uścisk. Nie to samo bicie serca. Nikt nie jest w stanie zastąpić mi tego uczucia, które towarzyszy mi gdy przytulam Theo. Nikt nigdy nie będzie w stanie tego zrobić.
-Emily- słyszę cichy głos przyjaciela.- Czy ty go kochasz?- pyta jakby ze smutkiem w głosie. Nie muszę długo zastanawiać się nad odpowiedzią. Tak. Kocham go. Kocham i nienawidzę jednocześnie. Nie umiem jednak powiedzieć tego na głos.
-Chyba znasz odpowiedź- odzywam się.
-Powiemy o tym wszystkim Stilesowi?
-Jezu nie!- odzywam się głośno i zdecydowanie. Nie ma mowy. Nie zniosłabym widoku rozczarowania w oczach brata.
-Czemu? Pomyśl tylko o tym, nie chciałabyś zobaczyć jak Theo solidnie dostaje w twarz?- śmieje się.
-Justin- upominam go matczynym tonem.- Nie kuś- kręce głową.- Sama chętnie bym mu jebła- uśmiecham się chyba po raz pierwszy tego ranka.
-Dała w twarz- poprawia mnie.
-Zrozum, że solidne jebnięcie boli bardziej niż danie w twarz- znów się śmieje. Przyjaciel odpowiada mi tym samym.
Wtem rozlega się dzwonek do drzwi. Oboje patrzymy zdziwieni w kierunku wejścia. Wymieniamy między sobą spojrzenia. Każdy kogo znamy wchodzi bez pukania... więc kto to może być?
Idę w stronę drzwi w międzyczasie wycierając jeszcze mokre oczy dłonią. Naciskam na klamkę i doznaje szoku. Zaraz po tym nachodzi mnie niepohamowane uczucie szczęścia i mam ochotę skakać z radości.
-Niespodzianka!- Hayden i Aaron krzyczą niemal jednocześnie, stoją w progu wesoło wymachując rękoma.
Natychmiast rzucam się obojgu na szyję i mocno ściskam.
-Co wy tu robicie?- pytam jednak mój głos brzmi nienaturalnie. Staram się nieco odkaszlnąć jednak to niewiele daje, coś jakby zalegało mi w gardle.
Nie umyka to rzecz jasna moim przyjaciołom. Oboje spoglądają najpierw na mnie potem na siebie, i znów na mnie. Już wiedzą, że coś jest nie tak. Hayden wymija mnie I zdecydowanym krokiem wchodzi do mieszkania.
-Gdzie jest ten skurwiel?- niemal drze się gdy jest już w środku. Zamykam drzwi i razem z Aaronem podążamy za nią.- O cześć!- Nagle zauważa chłopaka wewnątrz- ty musisz być Justin- uśmiecha się do niego promiennie i podaje mu dłoń po czym się przedstawia.
-Tak, miło mi cię poznać, Hayden prawda?- ściska jej dłoń. Przyjaciółka uśmiecha się orientując się, że pewnie nie raz mu o niej wspominałam.
-Aaron- mój drugi przyjaciel przedstawia się i idąc w ślady Hay podchodzi do chłopaka.
-Na czym to ja...- Hayden zastanawia się przez moment.- A no tak, gdzie jest kurwa Theo?- ton jej głosu ocieka złością.
-Wyszedł- rzucam.
-Gdzie?- dopytuje.
-A chuj go wie- wytrzeszczam oczy słysząc takie słowo z usta Justina. Chłopak wzrusza ramionami.- Pewnie poszedł do Ashley.
-Justin właśnie użył słowa chuj, co się stało? -śmieje się. On w odpowiedzi znów wzrusza ramionami.
-Co on zrobił?- podejmuje Aaron.
-Jak to co?- Hayden mówi oburzona.- To samo co zawsze!
-Wyruchał i zostawił?
-Arron!- przyjaciółka krzyczy z dezaprobatą.- Uważaj na słowa- karci go.
-Hej, Em- chłopak zwraca moją uwagę.- Ale wiesz, że ja wtedy żartowałem?- patrzy na mnie z delikatnym poczuciem winy w zielonych oczach.
-Jasne, że tak- odpowiadam nastychmiast.
-To dlaczego to zrobiłaś?- głos Hay wydaje mi się nieco pretensjonalny.
-Nie wiem- wypalam i znów wydaje mi się, że będę płakać. A bardzo bym nie chciała. Nienawidzę płakać przy ludziach nawet tak mi bliskich.
-Nie bądź dla niej taka ostra- Justin zwraca uwagę mojej przyjaciółce.- Spróbuj postawić się w jej sytuacji. Masz chłopka prawda?
-Tak, Liam- dziewczyna kiwa głową.
-Właśnie, i wyobraź sobie, że zrobiłby ci to samo co Theo Emily- użycie naszych imion w jednym zdaniu skutkuje kolejnym ukłuciem w sercu.
-Jakby tak zrobił to już by nie żył, ale proszę kontynuuj- ostentacyjnie macha ręką.
-Ale to niemożliwe, żeby w takiej sytuacji żadne uczucia do ciebie nie wróciły, gdybyś go znowu zobaczyła- tłumaczy naukowym tonem.- To jest uwarunkowane psychologicznie.
Justin nie byłby sobą gdyby tego nie dodał.
Gdy kończy głos przejmuje Aaron który najpierw chichocze pod nosem a potem chwyta się za brzuch i wybucha niepohamowanym śmiechem.
-Co cię tak bawi?- Hayden spogląda na niego z ukosa.
-Właśnie sobie wyobraziłem...-zaczyna ale śmiech nie pozwala mu sklecić zdania.- Jakby Liam zerwał z tobą... w tym samym czasie co Theo z Em... i okazałoby, się ze zrobili to... żeby być razem.
-Aaron, czemu ty musisz z wszystkiego robić gejowski fanfik?- Hayden wygląda na urażoną. Z drugiej strony widzę, że próbuje powstrzymać śmiech.
-Szczerze już wolałabym to niż Ashley- głośno myślę.
-O mój Boże!- Aaron niemal wrzeszczy z przejęcia.- Wyobraźcie sobie jeszcze, że mam do tego ship name- chłopak znów się śmieje.- Thiam!
-Jestem team Themily- Hayden odzywa się nagle. Trochę mnie to dziwi, jako że minutę temu wydawało się, że ma ochotę udusić Theo gołymi rękoma.
-Jestem team samej mi dobrze- mruczę i zamykam temat Theo.

*Theo*
Myślę o mojej porannej kłótni z Emily. Rozumiem, że się wkurzyła, ale rzucanie sztućcami to nowość, tego u niej jeszcze nie widziałem. Fakt, może to co powiedziałem było okrutne, ale lepiej było zakończyć to teraz. Wiem, że zraniłem jej uczucia, trochę mnie to dręczy. Nie wiedzieć czemu mam ochotę kupić jej frytki i ulubioną kawę i pójść prosić o wybaczenie.
Ash przerywa mój monolog wewnętrzny siadając obok i wtulając się we mnie.
-Coś ty taki spięty? -mruczy wlepiając oczy w ekran telewizora. Każe mi oglądać jakąś denną komedie romantyczną.
-Pokłóciłem się z Emily.
-Aha- wzdycha, to jasne, że jej to nie interesuje.
Myślałem, że jak tu przyjdę to odreaguje i będzie mi nieco lepiej tymczasem zaczynam mieć dość swojej dziewczyny.
-Wiesz co- odzywam się.- Muszę coś załatwić- delikatnie zrzucam ją z siebie i wstaję.
-Musisz porozmawiać z Em- patrzy na mnie z dołu po czym sama wstaje.- To takie słodkie, że nie możesz znieść tego, że jesteście pokłóceni- uśmiecha się po czym całuje mnie w policzek. Słowa dziewczyny dają mi do myślenia. To, że uważa, że jestem "uroczy" świadczy tylko o tym jak bardzo mnie nie zna. Od samego początku jednak pokazywałem jej, że tak właśnie jest. Pozwalałem jej w to wierzyć. Wydaje mi się, że dziewczyna wcale mnie nie kocha, nie mnie, tylko swoje wyobrażenie o mnie. Czy to nie czyni tego związku jednym wielkim kłamstwem? - Wpadnę wieczorem- rzuca a ja już nie słuchając opuszczam mieszkanie Ashley.

Docieram do mieszkania w niecałe dwadzieścia minut. Po drodze przekroczyłem prędkość chyba z dziesięć razy. Przypominam sobie o pomyśle z kawą, na szczęście do kawiarni jest niedaleko. Na miejscu zamawiam to samo co ostatnim razem, gdy tam byliśmy, decyduje się również kupić donuta. Dosyć szybko znów docieram pod apartamentowiec. Co jest ze mną? Aż tak zdesperowany jestem?
Nie mam pojęcia co jej powiem i nie mam też za bardzo czasu tego przemyśleć. Stoję już pod drzwiami. Chcę zapukać ale przypominam sobie, że to przecież moje mieszkanie.
Otwieram drzwi i napotykam na korytarzu przeszkodę w postaci trzech par butów, których rano jeszcze tu nie było. Spodziewam się Justina i Connora jednak nie mam pojęcia do kogo mogą należeć te trzecie, ale z pewnością do jakiejś dziewczyny.
Kieruje się do kuchni i stawiam to co przyniosłem na blacie. Nie za bardzo wiem co powinienem teraz zrobić, liczyłem na rozmowę w cztery oczy ale teraz jedyne co mógłbym zrobić to bardziej się pogrążyć. Emily już pewnie nastawiła wszystkich przeciwko mnie, ale nawet jeśli, to nie miałbym jej tego za złe. Słyszę zbliżające się głosy więc opieram się o blat udając, że tak o sobie stoję, a nie ukrywam fakt, że właśnie zrobiłem dla kogoś coś jako przeprosiny. W zasadzie to nie dla kogoś. Tylko dla Emily. I może nie jest to najlepsza forma przeprosin ale liczy się gest. Chyba...
Krzyżuje ręce na piersi i zachowuje się dość naturalnie. Z pokoju Emily wychodzą kolejno Hayden, Justin, Aaron i w końcu ona. Zagadka zostaje rozwiązana. Zastanawia mnie jednak co tu robią, z tego co wiem, powinni być w Nowym Jorku.
Brunetka, która wyszła pierwsza najpierw wzdryga się zauważając mnie a następnie posyła mi nienawistne spojrzenie.
-Co ty tu robisz?- pyta pretensjonalnie.
-Mieszkam- odpowiadam zwyczajnie. Znam trochę Hayden i wiem ze bywa mocna w słowach. Założę się, że przed moim przyjściem nieźle mnie zwyzywała. Jednak mam wrażenie, że teraz boi się powiedzieć mi cokolwiek w twarz. Dlatego dalej milczy.
Kieruje spojrzenie na Emily, jednak staram się nie robić tego zbyt perfidnie.
Wyczuwam, że jest smutna przez co mam ochotę podejść i ją przytulić. Ale nie mogę tego zrobić.
-Hej Em, wspominałaś coś o jakieś świetnej kawiarence, może tam pójdziemy?- Hayden zwraca się do przyjaciółki. Emily kiwa głową i grupą ruszają do wyjścia.
Mam dwie opcje, albo teraz poprosić ja o rozmowę albo poczekać do wieczora. Chyba lepiej będzie się zastanowić nad tym co powiem, bo nie mam zielonego pojęcia jak wyjść z tej sytuacji. To jest cholernie skomplikowane. Tak samo jak moje uczucia. O wow, ja mam uczucia, niebywałe. Brzmi bardzo jak coś co Emily by powiedziała.
Słyszę trzask drzwi, szybko wyszli. Odwracam się przodem do blatu, opieram na nim dłonie i spuszczam głowę w dół. Zamykam oczy i słucham oddalających się dźwięków rozmowy.
-Hej wiecie co- słyszę męski głos- Właściwie to nie czuje się najlepiej. Chyba słabo znoszę podróże samolotem.
-To nie idziesz z nami?- tym razem odzywa się Hayden jak sądzę.
-Zostanę- decyduje chłopak- odpocznę trochę i najwyżej dołączę później.
Mimo, że są za ścianą parę metrów ode mnie jestem przekonany, że on kłamie.
-Możesz położyć się u mnie- głos Emily dochodzi do moich uszu i odbija się w nich echem. Jej smutne spojrzenie, smutny głos, nie mogę tego znieść. A to wszystko moja wina.
Słyszę kroki i po chwili drzwi znów się otwierają i szybko zostają zamknięte. Aaron staje w korytarzu i mierzy mnie wzrokiem. Nie robi tego jednak z nienawiścią jak Hayden, wygląda jakby czegoś szukał, jakby próbował dostrzec coś czego na pierwszy rzut oka nie da się zobaczyć. Blondyn pokonuje odległość między nami spokojnym krokiem. Gdy jest już w kuchni, staje naprzeciwko mnie i znów jakby czegoś szukał. Uśmiecha się jakby chcąc mnie pocieszyć po czym sięga dłonią za moje plecy. Bierze kawę która kupiłem i bierze łyk.
-Kawą jej nie przekupisz- kwituje.- Nie tym razem- kręci głową.
-Czego chcesz?- reaguje nieco zbyt defensywie. Mrużę oczy.
-Pogadać.
-Skąd pomysł, że będę z tobą gadał?
-Bo wydaje mi się, że nie masz nikogo z kim mógłbyś porozmawiać.
Często uzmysławiamy sobie prawdę dopiero gdy usłyszymy ją z czyichś ust. Chłopak chyba ma rację.
-I jeśli to cię jeszcze nie przekonuje to mogę przysiąc, że nie powtórzę nic Emily. Ani nikomu innemu.- Mimo, że przez dłuższą chwilę milczę zastanawiając się nad jego propozycja, chłopak naciska.- Theo, ty ją kochasz, dlaczego nic z tym nie zrobisz?
-Skąd ci to przyszło do głowy?- prycham próbując zaprzeczyć nie tyle jemu co samemu sobie.
-Wyczuwam ludzkie aury, to rodzinne- wzrusza ramionami.- Moja matka trzyma pod łóżkiem tarota w drewnianym pudelku a babcia przewidziała własną śmierć- tłumaczy jakby mówił o pogodzie.
Aaron zauważa, że poza kawą kupiłem coś jeszcze. Zgarnia z blatu papierową torebkę z pączkiem po czym odwraca się i sprężystym krokiem dochodzi do salonu. Tam wygodnie układa się na kanapie i zza oparcia patrzy na mnie wyczekująco.
-No chodźże- woła. Wzdycham głęboko jednak wykonuje jego prośbę i po chwili siedzę już naprzeciwko.- To oczywiste, że oboje macie jakiś problem...- podejmuje.- Jakbyście nie mogli jak normalnie ludzie po prostu być razem.
-To nie jest takie proste- rzucam wymijająco. Trudno jest mi się zmusić do tego typu rozmowy.
-Masz rację nie jest, ale to dlatego że nieustannie wszyscy ją przekonują, że nie jesteś dla niej wystarczająco dobry a ty przekonujesz sam siebie, że nic do niej nie czujesz.- To co mówi w zasadzie ma sens.- Jakbyś bał się kochać co jest kurwa głupie- dodaje.- Bo miłość to najpiękniejsza rzecz na świecie.
-Tyle, że ona mnie nie kocha- mówiąc to czuję jakby małą drzazgę w sercu. Ale naprawdę malutką, przysięgam.- Nienawidzi mnie, a zwłaszcza teraz-szukam kolejnej wymówki.
-Jezus Maria- blondyn ciężko wzdycha.- Już wiem co Em miała na myśli mówiąc, że nie da się z tobą rozmawiać- na te słowa reaguje ledwie zauważalnym uśmiechem.- Opowiem ci historię, o której nie powinienem mówić nikomu. A tym bardziej tobie. Nawet Stiles o tym nie wie...

"To było krótko po tym jak ją rzuciłeś, to znaczy przestałeś się odzywać, ale wszyscy wiedzieliśmy co to oznacza. Na początku wydawało się, że Emily dobrze się trzyma, ale ona chciała żebyśmy tak myśleli. W zasadzie przestała wychodzić, tyle co do szkoły i z powrotem. Do tego na każdą propozycje wyjścia odpowiadała, że musi się uczyć. Jakby ona kiedykolwiek serio się uczyła. Stwierdziliśmy, ja i Hayden, że może zaczniemy wyciągać ja siłą na jakieś spotkania czy choćby imprezy, ale można powiedzieć, że tylko pogorszyliśmy tym sprawę. Faktycznie Emily wychodziła z nami ale zaczęła się zachowywać okropnie. Przesadzała z alkoholem, przez co nie miała hamulców. Rzecz jasna na początku nikt nie uważał, że to źle, czasem wychodziło nawet zabawnie gdy mówiła ludziom prawdę, której nikt inny nie chciał. Ale potem zaczęła być agresywna, wyzywała ludzi bez powodu, tworzyła wciąż konflikty. Niby nic takiego, niby normalne, że na imprezach znajdzie się ktoś, kto tworzy dramy. Tyle, że Em trafiła na zły dzień i złą osobę. Ta dziewczyna... Emily nieźle ja zwyzywała, użyła słów których nie chciałbym nawet przytaczać. I oberwała za to szklaną butelką. Skończyło się w szpitalu... i wtedy dopiero się ogarnęła. Na szczęście nie było tak źle, ma tylko małą bliznę pod obojczykiem. Ale nie opowiadam ci tego bez powodu. Widzisz, w ten sposób Em próbowała poradzić sobie z bólem, wyrzucając go z siebie. Teraz efekt jest odwrotny i ona zamyka się w sobie. Proszę cię, nie pozwól by tak się stało."

Aaron kończy opowiadać. Przeciera prawe oko po czym przeczesuje włosy dłonią. Nie wiem co powiedzieć. Nie wiem co myśleć. Z pewnością nie wiem co robić. Może wszyscy mają rację, nie jestem dla niej wystarczająco dobry.

*Emily*
Wchodzę do mieszkania i zastaje Aarona i Theo siedzących na kanapie, jakby byli kumplami i właśnie debatowali o tym, która aktorka jest ładniejsza, Jennifer Lawrence czy Scarlett Johansson. Od razu uzmysławiam sobie, że mój przyjaciel wcale nie czuł się źle, on po prostu próbuje namówić Theo do przeproszenia mnie. Tyle, że nikt go o to nie prosił. A Theo może i by mnie przeprosił, ale dopiero jakby Ashley się na niego obraziła i nie miałby się z kim ruchać.
Zauważają mnie. Pierwsza rzuca mi się w oczy reakcja Aarona, uśmiecha się niewinnie mimo, że właśnie przyłapałam go na niejakiej konspiracji. Chociaż tego nie chcę spoglądam na Theo. Chłopak wpatruję się we mnie dziwnym spojrzeniem. Jakby był w szoku, albo doznawał właśnie jakiejś wizji. Trudno to określić.
Zastanawiam się dlaczego tak szybko wrócił. Sądziłam, że nie będzie go co najmniej do wieczora, jak nie całą noc.
-Czemu tak szybko wróciłaś?- Aaron przerywa ciszę po czym bierze łyk z plastikowego kubka. Ciekawi mnie skąd chłopak ma tę kawę.
-Widzę właśnie ja się źle czujesz- krzyżuje ręce na piersi ignorując jego pytanie. Właściwe sama już nie pamiętam po co tu przyszłam.
-No bardzo źle- mówi z przekonaniem. Wstaję i powoli rusza w moim kierunku.- Jest mi cholernie źle, wiedząc że moja przyjaciółka i jej chłopak, w zasadzie to były, i w dodatku niedoszły, mniejsza o to- kręci głową- nie mogą się dogadać.
Dobry. Żart. Aaron. Umieram. Ze. Śmiechu.
O dziwo Theo nie zaprzecza nadanym mu określeniom. Generalnie jest jakiś cichy, jak nie on.
-Zrobiłem co mogłem- Aaron kręci głową i zamiast zatrzymać się przy mnie, jak oczekiwałam, że to zrobi, robi jescze kilkanaście kroków i chwta za klamkę.- A teraz was zostawię żebyście w spokoju porozmawiali- uśmiecha się przeskakując kilkakrotnie spojrzeniem ze mnie na Theo i z powrotem.
-Nie wiesz nawet gdzie masz pójść- wołam gdy drzwi prawie się zamykają. Przyjaciel uchyla jej jeszcze na moment i patrzy na mnie wzrokiem z serii "Em, nie bądź głupia" kręcąc przy tym głową.
-Poradzę sobie- stwierdza i widzę jak szpara w drzwiach maleje aż w końcu znika.
Stoję tak bez ruchu wpatrując się w te drzwi. Mija dziesięć sekund. Dwadzieścia. Może nawet minuta. Ja juz nic z tego nie rozumiem, czuję sie strasznie zagubiona, jakbym stała w kompletnej ciemności, potrzebując światła, które wskaże mi drogę.
Odwracam się zdecydowana, że jestem w stanie spojrzeć na Theo, a wtedy chłopak jak spod ziemi wyrasta tuż przede mną. I widzę światło, którego szukałam w jego ziolono-szarych oczach.
-Przepraszam- szepcze jakbyśmy wcale nie byli teraz sami.
-Za co?- pytam łagodnie, mimo, że spodziewałam się, że głos będzie mi ociekał nienawiścią.
-Za to, że powiedziałem do ciebie Em. Nie powinno się skracać twojego imienia, jest piękne takie, jakie jest- mówi słodkim tonem i nie przestaje wpatrywać się w moje oczy. Nie wiedzieć czemu uznaje to za o wiele lepsze przeprosiny niż jakby powiedział, że jest mu przykro, że mnie oszukał, wykorzystał i zranił. A może jednak nie wszystko było kłamstwem. Na pewno bym tak stwierdziła, gdybym miała się sugerować tylko tym, co zdradzają jego oczy.
Stoimy blisko siebie jednak nie dotykamy się, dlatego gdy Theo unosi dłoń mimowolnie się odsuwam. Ale jakby to w ogóle miało go powstrzymać. Dotyka kołnierzyka mojej koszulki, odchyla go w dół i przejeżdża palcami po prawym obojczyku. Ciepło jego dotyku rozchodzi się po tej części mojego ciała i zdaje się uśmierzać ból w sercu.
-Powiedział ci- odzywam się półszeptem.
-Niby co?- perfidnie udaje, że nie wie o czym mówię.
-Jest prawie niewyczyuwalna, chyba że wiesz gdzie jej szukać.
Theo uśmiecha się pod nosem nie przestając błądzić dłonią po mojej skórze. Zamykam oczy na dłuższą chwilę o wzdycham przeciągle.
-Czego ty chcesz Theo?- otwieram oczy u mrugam kilka razy.
-Ciebie.- Odpowiada bez najmniejszej wątpliwości. Nie wiedzieć czemu wierzę w jego słowa. Wydaje mi się, że mówi prawdę.- A ty czego chcesz?
-Chcę żebyś mnie przytulił- mruczę. Theo otwiera ramiona, robię krok w jego stronę twarzą natykajac się na jego klatkę piersiową. Sekundę później Theo otula mnie rękoma i przyciska do siebie.
Nie wiedzieć czemu pierwsze co przychodzi mi dość głowy to "Ha! Szmata Ashley może się pierdolić bo oficjalnie wygrałam!"

Continue Reading

You'll Also Like

71K 3.7K 125
Zawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby...
110K 4.7K 41
As serwisowy - idealnie zagrany serwis, którego przeciwnik nie jest w stanie dosięgnąć rękami. W sporcie jak w miłości - nie zawsze się wygrywa. Czas...
47.6K 1.8K 41
Maddie Monet, najstarsza z córek Camdena Monet zostaje rozdzielona z braćmi na kilka lat. Bliźniaczka Tony'ego i Shane'a odnajduje się w swoim nowym...
15.9K 857 20
Dlaczego dziewczyna, która na codzień się uśmiechała, nagle przestała to robić? Dlaczego rzuciła sport który kochała? Odpowiedź na to pytanie zawarła...