Kolejne dwa tygodnie minęły bez żadnych rewelacji; nauczyciele dawali w kość, zadając masę prac domowych, a jedynymi chwilami odpoczynku były spotkania z przyjaciółmi lub z Shawnem. Nawet treningi quidditcha dawały się we znaki - ćwiczyliśmy nową taktykę, którą mieliśmy wykorzystać w zbliżającym się meczu z Puchonami. Mikkelsen wciąż był na mnie obrażony, ale widziałam, że z czasem jego złość w stosunku do mnie wygasała, więc to tylko kwestia dni zanim przyjdzie do mnie i mnie przeprosi. Inaczej wyglądała sprawa z Mike'm... wciąż miał mi za złe moje realcje z McCommorem. Miałam nadzieję, że chociaż słowa rodziców, którzy mówili, że to moja decyzja z kim się koleguję i że dobrze, że nie żyję chęcią zemsty przemówią mojemu bratu do rozumu... nic z tego, upierał się przy swoim. Musiałam się tym zająć, ale nie miałam pojęcia jak. W końcu zdecydowałam się na oczyszczenie umysłu w Pokoju Życzeń. Po jakichś dwóch godzinach naparzania w worek treningowy stwierdziłam, że na bank nie podporządkuję się bratu. Wprost dam mu do zrozumienia, że nie ma co się boczyć, że naszym jedynym wyjściem z tej sytuacji jest to, aby mój braciszek zacząć akceptować to, że nie jestem taka jak on, czy może bardziej, że postępuję w odmienny od niego sposób, bo przecież nie jestem nim, tylko jego siostrą. Oczywiście, żeby nie było zbyt szorstko z mojej strony i abym nie pogorszyła sytuacji wspomnę również jakim to on jest wspaniałym bratem i że jestem mu niezmiernie wdzięczna za to, że ma na mnie oko (wszystko szczerze rzecz jasna - Mike nie jest głupi, wyczułby kłamstwo).
Pewnie pchnęłam wrota, aby wyjść na korytarz siódmego piętra i pierwsze co usłyszałam, to przeraźliwe krzyki uczniów gdzieś spod wejścia do pokoju wspólnego Gryfonów. Pobiegłam w tamtą stronę.
- Co tu się do cholery dzieje? - mruknęłam do siebie, widząc wychowanków Godryka Gryffindora w totalnej rozsypce. Dumbledore właśnie kończył swoją improwizacyjną przemowę:
- ... i dlatego właśnie tę noc spędzicie w Wielkiej Sali pod naszym czujnym okiem. I... Panie Filch, proszę przeszukać każdy obraz. Musimy znaleźć naszą drogą Grubą Damę. - Stałam jak wryta, obserwując jak prefekci prowadzą Gryfonów w stronę sali, w której spędzą dzisiejszą noc. W ostatniej chwili dojrzał mnie Chester, który trącił mojego brata łokciem, wskazując palcem w moją stronę. Mike niezauważony przez nikogo pomknął w moją stronę.
- Co Ty tu robisz?! Nic Ci się nie stało?! Nic nie widziałaś?! - nie wiedziałam, na które pytanie mam odpowiedzieć jako pierwsze... - Maya, odezwij się!
- Szłam do Ciebie... - (to po części prawda) na szczęście był w takim amoku, że nie zastanawiał się jakim cudem do niego szłam z głębi korytarza, zamiast od strony schodów. - Nic mi nie jest. Co miałoby mi być? Co miałam widzieć? O co chodzi, Mike? - potrząsnęłam nim lekko, chciałam wiedzieć co się działo.
- To Ty nic nie wiesz?! - wybałuszył oczy. - A no tak, jesteś Ślizgonką... - zrobił kwaśną minę, ale zaraz uspokoił się trochę. - Wszystko Ci opowiem, tylko chodź ze mną w stronę Wielkiej Sali. Daję głowę, że wszyscy uczniowie będą tam spać. Nie tylko Gryfoni... - przytaknęłam. Powoli ruszyliśmy. - Syriusz Black wdarł się do Hogwartu i zaatakował Grubą Damę, bo ta najprawdopodobniej nie chciała go wpuścić... uciekła z obrazu. Teraz szukają jej i tego mordercy. Dumbi powiedział, że zapewne po swojej porażce od razu opuścił mury szkoły, ale i tak kilkoro nauczycieli i duchów mają za zadanie przeszukać zamek. - słuchałam brata z uwagą. - Całe szczęście, że nic Ci nie jest. - pokręcił głową. Przystanął i przytulił mnie bratersko. Wykorzystałam, że mamy jeszcze kawałek drogi, a mój brat jest w dobrym humorze.
- Mike, słuchaj... jestem Ci niezmiernie wdzięczna, że się mną opiekujesz i że się o mnie martwisz. - przekrzywił głowę jakby nie rozumiał co do niego mówię. - Jesteś świetnym bratem, kocham Cię i tak dalej, ale... Nie możesz... Nie masz wpływu na wszystkie moje wybory czy decyzje. - uśmiechnął się delikatnie. Zdekoncentrował mnie tym. - yyyy...
- Rozumiem, Maya. Sorki za to wcześniej... Nie będę Ci robił wyrzutów o to z kim się przyjaźnisz, ani nic podobnego.
- Ale... Super! - tym razem to ja rzuciłam mu się na szyję. - Ale skąd ta zmiana podejścia? - uniosłam lewą brew w górę, nie dowierzając nagłej zmianie, która nastąpiła w moim bracie.
- Dominique. Rozmawiałem z Dominique i przemówiła mi do rozumu. - zaśmiałam się na cały głos. - Cicho - syknął, powstrzymując się od śmiechu. - Jesteśmy prawie pod drzwiami, mogą nas usłyszeć. - zamknęłam się, ale jeszcze pchnęłam go lekko z biodra.
***
- Chciałem Was poinformować, że z powodu zaistniałego incydentu Ministerstwo Magii zadecydowało, że szkołę będą pilnowali dementorzy. - po tych słowach dyrektora można było usłyszeć szepty i oburzone prychnięcia. - Ale spokojnie moje drogie dzieci, te stworzenia mają absolutny zakaz przekraczania murów szkoły i atakowania uczniów, lecz nie prowokujcie ich, proszę... to może się dla Was bardzo źle skończyć. - usiadł, a uczta się rozpoczęła.
- Ciotter nie musi nawet ich prowokować, jak tylko ich widzi to już sra w gacie. - powiedziałam, aby rozluźnić trochę atmosferę przy stole. Zdecydowanie mi się udało, wszyscy, którzy usłyszeli mój żart wybuchnęli niepowstrzymanym śmiechem. Ja sama niemal się dławiłam (wszyscy dobrze znali mnie z tego, że zawsze śmiałam się ze swoich żartów, nawet wtedy, gdy były tak suche, że ja jedyna się śmiałam).
- Dobry pocisk, Trevelyn! - zawołał w moją stronę Draco. - Tylko się nie udław, bo nie zagrasz w sobotę meczu. - już chciałam mu odpyskować, ale Flo odezwał się pierwszy:
- Jak to nie grasz w najbliższym meczu?! - zawołał lekko skołowany. Najwidoczniej usłyszał tylko połowę wypowiedzi Platyniaka.
- Spokojna Twoja głowa, kapitanie. Oczywiście, że zagram. Puchoni to cioty, zmieciemy ich z boiska!
- I tak ma być! - zawtórował mi Flint. Nadal typka nie lubiłam...
***
- Zastanawiam się, Natalie, czy to dobrze, że jeszcze "dodatkowo" wybrałyśmy tę astronomię... - dziewczyna pokręciła głową. Coś się w niej zmieniło... Ach no tak! Przestała związywać włosy. - Ładnie Ci w rozpuszczonych. - palnęlam, zbaczając z tematu.
- Hę?
- W rozpuszczonych włosach Ci lepiej. - wyjaśniłam.
- Aaaa, dzięki. - powiedziała Sanders. - Co Ci nie pasuje w zajęciach z Melisandrą Batty?
- Może to, że jest środa, za pięć dwunasta w nocy, jestem już zmęczona, a zajęcia się jeszcze nie zaczęły, a na dodatek jutro zaczynamy od dwóch godzin eliksirów?! - zapytałam retorycznie z nutką agresji w głosie.
- Oj nie marudź. Nocne zajęcie nie będą częściej niż raz w miesiącu, a w eliksirach jesteś świetna, więc nawet jak będzie nowy temat, to nic Ci nie sprawi trudności. - powiedziała na obronę moja współlokatorka.
- To miłe, dzięki. Ale to nie zmienia faktu, że zasnę na tej głupiej Wieży Astronomicznej!
- Tylko nie spadnij. - zażartowała i pchnęła mnie w górę schodów na sam szczyt.
I tak jak się obawiałam - zasnęłam po niecałych 20 minutach i co gorsza Natalie wykrakała, i niewiadomo jakim cudem wypadłam za barierkę wciąż będąc w objęciach Morfeusza! Obudziłam się dopiero jak poczułam ostre szarpnięcie. Otworzyłam błyskawicznie oczy i coś mi nie pasowało.
- Dlaczego Was wszystkich widzę? - spytałam obecnych na wieży Ślizgonów i Krukonów, którzy mieli dziwne, bliżej nieokreślone miny.
- Może dlatego, dziecko, że lewitujesz w powietrzu poza wieżą? - odezwała się profesor Batty. - Zmarszczyłam czoło i popatrzyłam w dół.
- O cholera! - zawołałam zszokowana. Nie widziałam pod sobą żadnego gruntu... tylko ciemność.
- Słownictwo, Trevelyn! Minus 5 punktów dla Slytherinu. - powiedziała, wciąż prowadząc kurs mojego lewitowania swoją różdżką. No właśnie! Pierwszy raz widzę jej różdżkę. Była niezwykła: wyjątkowo długa (normalnie z 15 cali), srebrzysta i idealnie dopasowana do dłoni.
- Ma Pani cudowną różdżkę. - powiedziałam z bladym uśmiechem (bo jednak wciąż wisiałam w powietrzu!) - Byłaby Pani profesor tak miła i zechciałaby mnie odstawić na stały grunt? - zapytałam błagalnym tonem. Nie opowiedziała, tylko wykonała moją prośbę. - Dziękuję bardzo.
- Na dzisiaj to dla Ciebie koniec lekcji. Ale masz nadrobić materiał i na następne zajęcia nocne przyjść zwarta i gotowa. - powiedziała w odpowiedzi.
- Oczywiście. Dziękuję. Dobranoc. - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się w duchu (bo przecież nie mogłam pokazać pani Melisandrze, że cieszę się z powodu niebycia na lekcji) i udałam się prosto w stronę lochów. - Szmaragd luksusu. - szepnęłam w stronę potężnych drzwi ukrytych za trzema głazami. Weszłam. - Kto układa te debilne hasła?
- Prefekci. - odpowiedź padła z kanapy. Światło padało tylko od kominka, więc nie widziałam rozmówcy, ale on mógł widzieć mnie. - Napij się ze mną, Maya. - chyba znam ten głos.
- Flo?
- Nie kto inny. - gdy podeszłam bliżej zobaczyłam, że chłopak uśmiecha się.
- Wybacz, Florian, ale mam 13 lat, więc zrozum, że ograniczę swoje spożywanie alkoholu.
- To znaczy?
- Będę piła tylko wtedy, kiedy będę miała ku temu dobrą okazję. - puściłam mu oczko.
- Jesteś pewna? - przytaknęłam. - Jak sobie chcesz. A ten... Co tu robisz o tej porze? Już dawno po ciszy nocnej.
- Miałam lekcję astronomii, ale... Skończyłam troszeczkę wcześniej.
- To znaczy? - zapytał zaciekawiony.
- To głupie. - odpowiedziałam prędko.
- No dawaj, mała.
- Eh, pewnie i tak wszyscy będą o tym trąbić przy śniadaniu. - podparłam ręce na biodrach i rzekłam. - Zasnęłam i nieświadomie wypadłam za barierki.
- Nie gadaj! - zaśmiał się tak głośno, że zapewne obudził wszystkich w promieniu 5 kilometrów.
- Ciszej, baranie. Daj ludziom spać. - próbowałam go uciszyć.
- Tobie chyba wystarczy spania do końca życia. - znowu się zaśmiał.
- Przesuń się. - warknęłam i usiadłam na kanapie. - I dawaj Ognistą.
- Ale...
- Dawaj, muszę przygotować się na jutrzejsze dogryzki i na dwie godziny ze Snape'em. - Nalał do szklanki odrobinę złocistego płynu i podał mi ją. Wypiłam i z trudem przełknęłam, łapiąc się za gardło. - Na Merlina! To jest piekielny ogień, czy inne licho! - McCommor znowu się zaśmiał.
- Co to za komentarz, hahahahahahahah. - udawał, że ociera łzy śmiechu. - A tak na serio, to co Ty gadasz? Na imprezie na luzie to wypiłaś. - uniósł pytająco brwi.
- Nie wiem. Wtedy nie czułam, że to tak obrzydliwie gorzkie. To pewnie przez wir zabawy. - prychnęłam. - Alkohol nie jest dla mnie. Accio pierniczki. - minęło kilka sekund i na moich kolanach wylądowała paczka czekoladowych pierniczków, która wcześniej leżała pod moim łóżkiem. Florian dorwał jednego.
- Widzę, że nigdzie się stąd nie wybierasz.
- Zgadza się. - powiedziałam i zajęłam się pożeraniem pierniczków.