Siedzieliśmy razem z Blaisem na czarnej, skórzanej kanapie w pokoju Ślizgonów. On przeglądał Proroka, a ja udawałam, że jestem zaczytana w podręczniku do transmutacji. Co jakiś czas spoglądałam na zegarek, a potem na niego. Chłopak był wyjątkowo elegancko ubrany: bordowa koszula z długim rękawem, wsadzona w czarne spodnie. Za którymś razem przyłapał mnie na tym spoglądaniu i uśmiechnął się krzywo. Myślał, że zapomniałam o jego urodzinach. Nic bardziej mylnego. Nie chciałam go już dłużej męczyć.
- Chcesz odwiedzić Platyniaka w Skrzydle Szpitalnym? - zapytałam, śmiało odkładając podręcznik na stolik, który stał obok.
- A mamy coś innego do roboty? - odpowiedział mi pytaniem retorycznym. Zrobiłam kwaśną minę.
- Pójdę się tylko przebrać.
Gdy weszłam do pokoju, czekała tam już na mnie czarna, prosta sukienka i podłużny kartonik owinięty wstążką. Zanim opuściłam pokój, rzuciłam jeszcze okiem na lustro - świetnie! Jestem gotowa. Zbiegłam po schodach, trzymając lewą rękę za plecami.
- Chodź, Diable! - zakrzyknęłam rozpromieniona i chwyciłam go pod ramię, wyprowadzając za drzwi. Był w totalnym szoku. Nie miał pojęcia o co mi chodzi.
- Czemu tak mnie nazwałaś?
- Oj, to nic takiego. Spodobało mi się jak Twój tato tak Cię nazwał, gdy się z nim poznawałam na peronie. Mam tak na Ciebie nie mówić? - zapytałam zakłopotana.
- Nie, nie, w porządku, po prostu mnie zaskoczyłaś.
Staliśmy już przed drzwiami. Popchnęłam go lekko, aby wszedł jako pierwszy.
- Wszystkiego najlepszego!!! - krzyknęło jednocześnie kilkanaście osób otaczających łóżko, na którym leżał poturbowany Draco. On sam opierał się na łokciach i uśmiechał w stronę kumpla.
- Spełnienia marzeń, mój drogi. - szepnęłam do niego, obejmując go od tyłu i jednocześnie wręczając mu podłużny pakunek.
- Ale jak to?! Ja myślałem, że Wy...
- Zapomnieliśmy? Oszalałeś! - jego mina była bezbłędna. Rozglądał się z otwartą buzią po całym pomieszczeniu. Poprosiliśmy wcześniej panią Pomfrey, aby pozwoliła nam nieco przyozdobić salę.
- Jesteście cudowni! Ty jesteś cudowna! - posłał mi najszczerszy uśmiech, jaki w życiu widziałam. Zarumieniłam się, a on zaczął rozpakowaywać prezenty, począwszy od mojego. Gdy podniósł wieczko, oczy mu się zaświeciły. Delikatnie wyjął czarny krawat z zaczepioną srebrną przypinką prezentującą pożerające się dwa węże. - Idealne! - podbiegł do mnie i uniósł mnie na rękach i ucałował w czoło. - Nie musiałaś... - szepnął.
Puściłam oczko do Malfoya, bo to on pomógł mi wybrać ten prezent.
***
- Cześć, Mayeczko! - nie musiałam się odwracać, po głosie od razu rozpoznałem, że to Andrew.
- No witam, witam, Mikkelsen!
- Jestem w szoku, że jesteś sama. Gdzie Twój chłopak, Eva albo Natalie? - kiedy mówił o Zabinim, dało się wyczuć nutkę irytacji w jego głosie.
- Och, przestań. Do toalety to chyba mogę chodzić sama, co? A poza tym, nie jestem sama, przecież Ty ze mną idziesz. - zaśmiałam się, ale o dziwo, on nie. - Co jest? Nie jesteś w humorze? Przecież zaraz eliksiry, chyba każdy Gryfon cieszy się na myśl o lekcji ze Snapem, czyż nie? - poklepałam go po ramieniu.
- Sama sobie odpowiedziałaś na pytanie. - zakpił. - Ale wyjątkowo nie o to chodzi...
- No to gadaj!
- Razem z Alice mam szlaban u Filcha. - powiedział, drapiąc się po karku.
- Wow! U tego zgreda? Przyznaj się, na czym Was przyłapał?
- Ymm... No ten... Byliśmy wczoraj po lekcjach na dworze, a wiesz, że padało.
- I tylko za to, że ubrudziliście błotem posadzkę, dał Wam karę? - zapytałam zdziwiona.
- Taaa. Teraz jak nie ma z nim Pani Norris, to nawet za kichnięcie w pobliżu niego możesz dostać ochrzan!
- W takim razie postaram się go unikać. - stwierdziłam. - I co będziecie musieli robić? Czyścić kible mugolskimi szczoteczkami? - ze wszystkich sił starałam się powstrzymać śmiech, nie chciałam jeszcze bardziej go dołować.
- Będziemy musieli tak dokładnie wypolerować zbroje na pierwszym i drugim piętrze, aby ten zasrany charłak mógł się w nich przejrzeć... - zatrzymaliśmy się, bo właśnie dotarliśmy po salę. Nikogo jeszcze nie było.
- To chyba jakiś żart?! Współczuję Wam bardzo. - Nic już nie odpowiedział, tylko mnie przytulił. Moment, co? Andrew mnie przytulił?
- Potrzebujesz po prostu zwykłej rozmowy. - odsunęłam go na chwilę, żeby mógł zobaczyć mój pokrzepiający uśmiech. - Będę na Ciebie czekać na Wieży Astronomicznej, przyjdź jak tylko Filch Cię puści.
- Skąd wiesz, że potrzebuję się wygadać? - zapytał lekko zawstydzony. Zmarszczyłam brwi.
- Przecież znamy się już tak długo! To chyba oczywiste! - Ponownie się przytuliliśmy.
Gdy poczułam, że się rozluźnił, puściłam go i zobaczyłam, że już wszyscy uczniowie przyszli. Zabini też. Popatrzył na mnie z wyrzutem, a ja posłałam pytające spojrzenie; chciałam podejść i dowiedzieć się, o co znowu mu chodzi, kiedy przyszedł Snape i zniweczył moje plany. O co temu chłopakowi chodziło?! No o co?! Czy ja nie mogę wspierać przyjaciela, nie obawiając się przy tym o pretensje z jego strony?!
***
Zbliżała się pierwsza w nocy, a Andrew wciąż nie przychodził.
- Jakikolwiek ten stary dozorca jest okrutny, nie trzymałby ich aż tak długo. - Zaczynałam martwić się coraz bardziej. - Muszę to sprawdzić.
Szłam po terenach zamku najciszej jak potrafiłam - sama nie chciałam dostać szlabanu, ani nie miałam też zamiaru nikogo budzić. Już prawie przeszukałam całe pierwsze piętro, został mi tylko korytarz z wejściem do klasy historii magii. Skręciłam w prawo i to, co zobaczyłam, osłupiło mnie na kilka sekund - Milce i Mikkelsen leżeli bez ruchu na ziemi pod dwoma rycerzami, którzy z obu stron strzegli drzwi do sali profesora Binns'a. Gdy powróciło moje trzeźwe myślenie, podbiegłam do nich w celu sprawdzenia, co mogło im się stać. Nie umiałam tego stwierdzić. Nie było czasu na bieganie po szkole i szukanie nauczycieli, więc przyłożyłam sobie różdżkę do gardła, aby wzmocnić swój głos i krzyknęłam ile miałam sił w płucach. Wiedziałam, że zapewne obudziłam cały zamek, ale to gwarantowało natychmiastową reakcję, a o to właśnie mi chodziło. Nie minęły dwie minuty, a już pojawiła się pierwsza osoba - profesor McGonagall, a zaraz po niej pani Pomfrey (obie miały swoje gabinety na tym piętrze). Na następne osoby już nie zwracałam uwagi.
- Co tu się stało, dziecko?! - zapytała mnie przerażona i zdenerwowana profesor McGonagall.
- Ja...Ja...Ja nie wiem. Od razu jak ich zobaczyłam to... - nie wiedziałam co mam mówić. Ciągle byłam w szoku. Pani Pomfrey przykucnęła przy dwójce Gryfonów, aby im się dokładniej przyjrzeć. Po chwili powiedziała:
- Minerwo, oni żyją! - Zwróciła się do nauczycielki. Kamień spadł mi z serca. Oni żyją! Andrew żyje!
- To w takim razie co z nimi? - spytałam. No bo skoro żyją, nie ruszają się i ciężko było wyczuć ich puls, to co im mogło dolegać?
- Spotkało ich to, co kotkę naszego dozorcy. Zostali spetryfikowani. - odparła z powagą. Po czym skinęła do jakichś ludzi, którzy zabrali Mikkelsena i Milce w stronę Skrzydła Szpitalnego.
- Ale dlaczego ich?! Przecież Andrew jest czystej krwi! Czy to był przypadek?! Przecież ostrzeżenie dotyczyło wrogów dziedzica! Dlaczego oni?! - pytałam jak opętana.
- Już spokojnie, Mayu. - opiekunka Gryffindoru położyła mi rękę na ramieniu w geście wsparcia. - nie powinnaś była tego oglądać, to musiało być dla Cieb...
Nie słuchałam już jej. Puściłam się biegiem w stronę szpitalnej sali.
Czułam, że powinnam tam się udać. Usiadłam obok łóżka Andrew i złapałam go za rękę, szepcząc:
- Wyjdziesz z tego, przyjacielu. Wtedy wszystko mi opowiesz... Dlaczego Ci się to przytrafiło i tak najwidoczniej miałeś zbyt dużo na swoich barkach. - Zaczęłam cicho łkać.
- Panno Trevelyn, jutro będę musiał zadać pani parę pytań. - rzekł do mnie profesor Dumbledore, który nagle wyłonił się z cienia. Po czym dodał z troską w głosie: - brat odprowadzi panią do dormitorium. Proszę odpocząć. Wszystko będzie dobrze. - uśmiechnął się delikatnie.
***
Minął tydzień od przykrego zdarzenia na pierwszym piętrze. Właśnie jedliśmy śniadanie, kiedy Eva wbiegła z hukiem do Wielkiej Sali. Dosiadła się do nas ciężko dysząc.
- Dzisiaj! Klub Pojedynków! - wydusiła w końcu z siebie.
- No nareszcie! - zawołała Natalie, a reszta jej zawtórowała.
- Może trochę więcej szczegółów? - odezwał się Simon.
- Wiem jeszcze tylko to, że podzielą nas na dwie grupy. Ci od czwartego roku wzwyż zaczynają po obiedzie, a pierwsze, drugie i trzecie klasy po kolacji.
Mike! Mike jest na czwartym roku! Muszę się tam jakoś wkraść! Nigdy nie wiadomo co ten człowiek znowu wymyśli...