EnemiesOfLove[Dramione]

By pola272

341K 15.8K 7.4K

To co nas nie zabije, to nas wzmocni... Wojna się skończyła. Voldemort nie żyje. Śmierciożercy już względnie... More

Prolog
1- Ciekawy rok?
2- Co zrobisz, jak nic nie zrobisz?
3-"Niejed­na­ko śpiewa smętny i wesoły. "
4- "Prawdziwy przyjaciel jest poznany w sytuacji niepewnej"
5- Bal, czyli tańce, kłótnie, zakłady i nietypowe wyznania
6- Padłaś? Powstań!
7- Ten sweter, to jak druga skóra?
Ogłoszenia parafialne
8- Bierz, co dają
9- Druga strona medalu
10- Wszystkie drogi prowadzą do Hagrida
11- Mów do mnie szeptem...
12- Bal vol.2-suknie, zbłąkane kosmyki, stepowanie, cios od wierzby i mały deser
13- Malfoyowie i Grangerowie
14- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego
Q&A
15- Nie marudź
Q&A- Odpowiedzi!
16- Tylko płacz, może cię oczyścić
17- Incognito
18- Wszystko się kiedyś uda...
19- Czytaj z oczu
Zwiastun!
20- Wierzysz w cuda?
21- Bal podejście trzecie- wiosenny wiatr, rozmowy, jeden stół i miłość w pełni
22- Życie z dialogów jest zbudowane
Notka od autorki :)
23- Miłość- to wszystko, co nas wypełnia
24- Wszyscy, o wszystkim wiedzą najlepiej
25- Nic nie jest takie, jak się wydaje...
26- Pojednanie?
Nie rozdział, ale...
27- Alea iacta est
28- Niektóre propozycje, winny być nie składane
29- "Syna tylko jednego, mieć będzie nam danego..."
30- Rysy i lojalność
31- Gra pozorów
33- Sprawcą mojej zguby będziesz luby
Długo mnie nie było...
Powrót?
34- Zło nie śpi...
35- Ty będziesz grać pierwsze skrzypce, a ja stanę na czatach
NOMINACJA
?
36- Rozglądaj się uważnie, bo wiesz, ale czy rozumiesz?
Zapowiedź, że jednak co oddycha to nie umarło
37- Odpowiedzi szukaj w kolorze tęczówek i rodzaju uśmiechu
38- A ty masz już parę?
39- Teatr niewykfalifikowanych aktorów
40- Jak Feniks z popiołów...
41- Jesteś moim lustrzanym odbiciem...
42- To co zdarzyło się po walce, cz. 1
42- To co zdarzyło się po walce, cz. 2

32- Inicjacja w kolorze ciemnej czerwieni

4.2K 209 76
By pola272

 Jeżeli chcecie to przeczytajcie notkę na dole XD Przepraszam i, co złego to nie ja ♥

Miłego czytania myszki ♥


Nie wiedziałam, jak długo byłam nieprzytomna, kiedy dokładnie mnie porwano i jak długo transportowali do tego miejsca. Jedyne, co pamiętała, to ten obezwładniający zapach, gdy ktoś zaatakował mnie od tyłu, przy moim dormitorium. To, że próbowałam walczyć, ale miałam nikłe szanse. Że obudziłam się w międzyczasie na moment, żeby zobaczyć jakieś lochy, oświetlone przez przydymione światło pochodni wiszących na ścianach, a zaraz potem poczuć twarde podłoże i znowu stracić przytomność.

Obudziłam się zwinięta w kłębek, na betonowej, wilgotnej posadzce. Ból rozdzierał moją czaszkę, czułam każdy mięsień. Ledwo prostując rękę, czy nogę. Poczułam pulsowanie na czole i odruchowo dotknęłam tego miejsca. Pod palcami wyczułam chropowatą powierzchnię strupa, zaschniętej krwi. Przejechałam palcami po niej i zobaczyłam czerwoną wydzielinę pod paznokciami. Z trudem mogłam przełknąć ślinę. Miałam wysuszone wargi i język, a podniebienie paliło mnie, jakby błagając o kroplę wody.

Z wielkim trudem udało mi się usiąść. Podłoga była zimna i czuć było wilgoć całego pomieszczenia. Niewielkie okno dostarczało skąpego światła- umieszczone bardzo wysoko i pochodnia zawieszona na ścianie. Tak naprawdę w pomieszczeniu nie było nic. Chropowate betonowe ściany i takaż sama podłoga. W rogu stała jakaś miska, która wolałam nie wiedzieć, do czego miała służyć. Twarde, drewniane drzwi, to małe okno i pochodnia. Tyle. Żadnego kranu, żeby można było zaspokoić pragnienie, koca, ani najbardziej niewygodnej, małej poduszki.

Cela. To wszystko, co przyszło mi do głowy. Byłam w jakiś lochach i nie wiedziałam, jak się tam znalazłam, ani kto mnie tam dostarczył.

Usłyszałam szczękniecie zamka i odruchowo, z trudem, ale jednak, doczołgałam się do najbliższej ściany. Drzwi się uchyliły, a zza nich wyłoniła się wysoka postać z latarnią. Patrzyłam przerażona na obcą osobę i błagałam w duchu o życie. Drzwi się zamknęły, a ja dostrzegłam rudą kobietę, którą już wcześniej widziałam. Popatrzyła na mnie i zaraz kąśliwy uśmiech wpełzną na jej twarz.

- No proszę, proszę- odezwała się dość wysokim głosem.- Kto to się nam obudził. Księżniczka Hogwartu. Cynthia będzie zachwycona.

Powell. Mogłam się tego domyślać. Uderzyła. Podczas, gdy nikogo ze mną nie było, nasłała kogoś z tej chorej organizacji i tak oto znalazłam się w lochach.

- James!- Zawołała, ciągle patrząc na mnie.

Jakiś ubrany na czarno, wyglądający na gwardzistę mężczyzna, wkroczył do mojej celi.

- James, przynieś naszej dziewuszce coś do pica. Niech zaspokoi pragnienie.

Przystojny mężczyzna ukłonił się bez słowa i wyszedł. Rudowłosa przybliżyła się do mnie. Kucnęła i nachyliła się w moją stronę. Poczułam mocny, zniewalający zapach jej perfum- coś jak maliny, mięta i trochę piżma. Patrzyła prosto na moją twarz, a ja ledwo mogłam znieść jej spojrzenie.

- Gdyby nie ta krew i siniaki, to wyglądasz całkiem przyzwoicie. Nadasz się.

James wrócił do celi i podał mi wysoki kubek z wodą. Wypiłam ją łapczywie, a moje gardło błogosławiło tę chwilę.

- Spokojnie, dziewuszko- powiedziała rudowłosa.- Musi ci to wystarczyć do wieczora, a jest dopiero dziewiąta rano. Wtedy dostaniesz znacznie mniejszy kubek i kolację.

Po tych słowach wybuchnęła śmiechem, a ja miałam wrażenie, że Jams lekko drgnął.

Odsunęłam kubek od ust. Na dnie zostało jeszcze trochę wody. Wiedziałam, że musze ją dawkować.

- No nic dziewuszko- powiedziała po chwili kobieta.- Poinformuje Cynthię, że już się obudziłaś- na pewno zechce się z tobą spotkać w najbliższym czasie. Póki, co „odpoczywaj sobie"(znowu śmiech).

Już chciała odejść, gdy nagle znowu niespodziewanie odwróciła się w moją stronę.

- Byłabym zapomniała. Nazywam się Rosaline Monroe i odpowiadam za ciebie, wiec bez żadnych numerów, dziewuszko. To jest gwardzista James i pilnuję, żebyś nie próbowała zwiać, ani nic takiego. Bez numerów, a nie będzie źle.

Po tych słowach oboje wyszli, trzaskając drzwiami. Zostałam sama- pogrążona w ciszy, licząca sekundy i myśląca o tym, żeby umrzeć...


   Z każdą minutą głowa bolała mnie coraz bardziej. Nie miałam pojęcia jak znaleźć wyjście z tego więzienia. Ból nie dawał mi myśleć. Czułam się jak beznadziejna i niepotrzebna kukła, zabawka, którą ktoś wreszcie odrzucił na stertę śmieci. Siedziałam przy ścianie i próbowałam złapać oddech. Bałam się. Byłam kompletnie sama i nie wiedziałam, czego mam się spodziewać po tych potworach. Nie miałam pojęcia, czy w Hogwarcie mnie szukają, jak im idzie i czy może WM już zaatakowało. Czy poinformowali moich rodziców, a może nie chcieli ich martwić...

Gardło paliło mnie z pragnienia, ale nie mogłam sobie pozwolić na luksus ciągłego picia mojej dawki wody. Była ograniczona. Jedyne, czego pragnęłam to wziąć gorącą kąpiel i być we własnym łóżku, a nie leżeć na wilgotnej, zimnej i twardej posadzce. Pragnęłam przytulić się do Draco i zasnąć.

Byłam ciekawa jak on się czuje. Czy odchodzi od zmysłów? A może tak naprawdę pomaga Powell... Moja wyobraźnia zaczęła tworzyć zbyt odważne scenariusze. Byłam pewna, że się zmienił, że jestem najważniejsza. A może...

Sama nie wiem, kiedy zasnęłam. Wycieńczenie organizmu dało o sobie znać, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że potrafiłam pójść spać w takich warunkach. Obudziło mnie szczęknięcie zasuwy i masywne drzwi się otworzyły. Wysoka i smukła postać w jednej ręce trzymała lampion, a w drugiej tacę. Podeszła do mnie stukając obcasami, a drzwi za nią się zamknęły. Kucnęła i dostrzegłam jej wredną twarz z tym obrzydliwym uśmieszkiem. Położyła tacę z jedzeniem obok mnie i podniosła się.

Ślina mi pociekła. Na tacy leżała misa z zupą warzywną, obok niej talerz z rybą, frytkami i surówka. A do tego kubek z wodą. Rosaline miała racje- mniejsza porcja, ale jak cieszyła. Nie mogłam długo się opierać, choć nie wiem jak bardzo bym chciała. Nie mogłam umrzeć z głodu w tej obskurnej celi i dać jej tej satysfakcji. Miałam misje do wypełnienia. Sięgnęłam po łyżkę i zabrałam się za zupę. Krótki i satysfakcjonujący śmiech uderzył moje uszy.

- Widzę, że ci smakuje dziewuszko- powiedziała ta krowa. „Dziewuszko". Okropne słowo. Rosaline pewnie mówiła tak do mnie, bo Powell mnie tak nazwała. – Dobrze, że jedzenie ci smakuje, bo trochę tu zostaniesz. Może nawet się zadomowisz.

Przełknęłam zupę. Popatrzyłam na jej pewną siebie postawę i nie wiedziałam, co sądzić o jej słowach.

- Nie patrz tak na mnie, bo się jeszcze wystraszę- powiedziała z udawanym strachem.- Co poradzę, że idealnie się nadajesz do naszych...celów.

-, Co masz na myśli?- Nie mogłam już wytrzymać.

- Oh, jak cudownie, że nie zapomniałaś jak się mówi. To uroczo. Przyda ci się to w twojej przyszłej pracy, aby móc dopytać, o co chodzi...klientom.

Zaśmiała się i westchnęła teatralnie. Cała jej postać była przesadzona. Sceniczność jej ruchów i wymowy była groteskowa. Nie wiem, co chciała osiągnąć takim stanem rzeczy, ale była bardziej śmieszna, niż groźna. Zalotna? Sama nie wiem.

-, O czym ty mówisz?- Byłam coraz bardziej wzburzona.

- Dowiesz się w swoim czasie, skarbeczku.

Zrobiło mi się niedobrze. Chciałam uciec. W tym momencie.

- Nie przejmuj się, że ktoś się o ciebie będzie martwił, szukał, czy coś w tym stylu. Nie znajdą cię i w końcu odpuszą. Może latami będą sobie pluć w brodę, a może nie. Gdy już przejmiemy kontrolę nad bandą tych bezmózgich z uczucia kretynów, powinni szybko uświadomić sobie, że nie ważne, czy jesteś czy cię nie ma. Jesteś tylko jedną z tych ułomnych cegiełek- chorą z miłości, a takie szybko się kruszą, nie dając trwałej konstrukcji.

- Skończyłaś już tą uroczą przemowę?- Zapytałam. Musiałam być silna.- Już mam klaskać, czy jeszcze poczekać?

Prychnęła i pokręciła głowę. Cały czas szeroko się uśmiechała. To było okropne. Obrzydliwe. Zero skrupułów.

- Jesteś śmieszna.- Kłóciłabym się, kto tu jest śmieszny.- Wierzysz, że coś uratujesz, a tak naprawdę prędzej świnie zaczną latać, niż uda ci się nas pokonać. Pracowaliśmy na to latami.

- Wzruszające. A Hogwart istnieje od setek lat. Jednak nie licz na brawa. Słaby z ciebie mówca.

I wtedy uderzyła mnie w twarz. Byłam tak słaba, że prawie runęłam na ziemie, nie mówiąc już o reakcji zwrotnej. Policzek piekł mnie niemiłosiernie. Kiedy podniosłam głowę zobaczyłam Powell stojącą nade mną dumnie z uśmiechem triumfu na twarzy. Chciałam wstać, ale nie miałam siły.

- Nie próbuj sztuczek dziewuszko, bo może to się dla ciebie skończyć tragicznie, a tak możesz się jeszcze na coś przydać.

Wyciągnęła swoją różdżkę i zaczęła nią obracać w dłoniach. Oczywiście mnie mojej pozbawiono. Wpatrywała się w swoje ręce zamyślona. Była obecna tylko ciałem w tej obskurnej celi. Co jakiś czas lekko się uśmiechała. Kręciło mi się w głowie, a poza tym i tak nie miałabym szans na walkę z nią. Nie próbowałam, więc. W duchu modliłam się o to, że jednak na tyle dobrze znam moich przyjaciół, że już tworzą plan jak mnie odnaleźć.

- Nawet nie wiesz, jakie to okropne żyć w rodzinie, w której liczą się tylko koneksje- odezwała się w końcu.- Tylko to, żeby dobrze dobrać partnera, bo skażona cierpieniem rodzina, splamiona nim od wielu, wielu lat nie ma szans na nic lepszego. Miłość się nie liczy. Ciągle ten sam schemat w rodzeniu dzieci, jak obrzydliwa klątwa. Kto pochodzi z tej linii, nie będzie miał szczęścia.

Patrzyłam na nią wyczekująco. Wiedziałam skąd wywodzi się jej ród, ale czekałam na to, aż dowiem się więcej. Chciałam znać prawdę w całości. Wszystkie te szczegół, o których nie wiedział nikt inny. Skierowała swoje spojrzenie na mnie i prychnęła pod nosem

- To wina tej twojej uroczej rodzinki. Tej małej wartaki, która wieki temu nie dała szansy Malfoyom. To wszystko jej wina.

Zamilkła na moment. I po chwili powiedział to, na co czekałam...

- „Syna jednego, mieć będzie nam danego. Córek wiele, wiele nazwisk, jeden chłopak da nam pamięć. Wiele pokoleń człowieka, ale dopiero magia, szczęście miłości zabiła w Powellach." Znajome?

Nie odpowiedziałam. Nawet nie kiwnęłam głową, ale chyba tego nie oczekiwała.

- Zaczęło się od Tristana. Miał cztery córki i jedno syna. Lydia, Lora, Lukrecja, Livia i Romeo. Każda szczęśliwie wyszła za mąż. Miała dzieci. I wydawało się, że wszystko będzie dobrze. Przynajmniej u nich. Niestety. Jedna z nich- Lora, w krótkim czasie straciła męża. Kolejny ślub i ta sama sytuacja. Miała łącznie pięciu mężów, który każdy kończył tragicznie. Traciła siły, zdrowie i umarła. Mając czterdzieści trzy lata. Osierociła trzech synów. Sądzono, że wszyscy, albo choćby jedna odziedziczy to nieszczęście, klątwę rodzinną po niej, ale tak się nie stało. Za to ich kuzyn, Dorian, syn Lukrecji, popełnił samobójstwo po tym, jak jego wielka miłość zostawiła go dla jego najlepszego przyjaciela- większe pieniądze, prestiż, to się wtedy liczyło.

Ciarki przeszły mi po plecach. To wszystko było okrutne do słuchania. Jakby miłość nie była dla nich, ale to okrucieństwo, jakim się kierowali... tego nie da się usprawiedliwić.

- Zawsze było tak, że nazwisko Powell nosił tylko jeden chłopak, który przekazywał go swojemu jedynemu synowi, i tak dalej i tak dalej. Ten, który nosił nazwisko Powell mógł mieć wiele córek, ale tylko jednego syna. W linii córek- tych czterech Tristana, zawsze ktoś cierpiał z miłości. Zawsze jedna osoba. Jeżeli żyła długo- osoba z kolejnego pokolenia też przejmowała „klątwę". Jeżeli szybko umarła- jakiś jej rówieśnik. W bezpośredniej linii Powell- jedyny syn Tristana- Romeo, każde dziecko cierpi z miłości. Potomkowie czterech córek mogą mieć dzieci w różnej systematyce- dwóch synów i córka, sześć córek, trzech synów, córka i syn... Tylko u POWELLÓW jest tak jak mówiłam... Pech chciał, że jestem z tej bezpośredniej linii...

Było mi coraz bardziej nieswojo. Wiedziałam teraz jak układa się historia Powellów, o której nie do końca wiedziała babcia Muriel, ale czy moja wiedza mogła komuś służyć? Bo, na co mi to było, gdybym jednak została tu na wieki? Do końca moich długich, albo krótkich dni- zależy od „dobroci" tej modliszki. Mogłam umrzeć śmiercią najmarniejszą z najmarniejszych, ale czy to by oznaczało, że przyszły świat będzie wyglądał tak, jak chciała tego Powell?

Kobieta podeszła do mnie i znowu ukucnęła. Wpatrywała się w moją stłamszoną twarz i nic nie mówiła. Chwilę potem uśmiechnęła się z lekkim prychnięciem. Różdżką dotknęła mojego policzka. Błądziła nią po mojej twarzy, a mnie zbierało się na wymioty. Potem odsunęła się i wstała. Wpatrywała się na mnie z góry, a ja modliłam się, żeby już sobie poszła. Chciałam być sama.

I tak faktycznie się stało. Tylko zanim wyszła po raz kolejny wymierzyła mi policzek. Tylko, że bardziej siarczysty. Z uśmiechem wyszła, na odchodne dodając, że może rzucą mi czymś do jedzenia, albo picia.


   Dni liczyłam tylko po tym, jak dwa razy dziennie przynosili mi jedzenie. Minęło pięć dni, a ja dalej siedziałam i nic nie mogłam zrobić. Z każdą godziną byłam słabsza. Może to wilgotne powietrze lochów, a może coś dosypywali mi do jedzenia. Nie wiedziałam, ale chciałam już stamtąd wyjść.

Wieczór piątego dnia mojego aresztu. Miałam brudne, posklejane od krwi i wilgoci włosy, wysuszone usta i skórę, oczy piekły mnie od łez, które bezsilnie wylewałam, czułam jak żebra prawie przebijają mi skórę. Ledwo mogłam usiedzieć na zimnej podłodze, a co tu mówić o wstaniu, czy próbie ucieczki.

Szczęk zasuwy.

- Wstawaj dziewuszko!- Rosaline szarpnęła mną do góry tak, że aż zajęczałam z bólu.

-, Co... Co się... Co się dzieję?- Ledwo mogłam cokolwiek powiedzieć. Chciałam znowu położyć się na niewygodnej podłodze.

- Twój szczęśliwy dzień. Los się do ciebie uśmiechnął. Wychodzisz, co prawda z więzienia, ale, z jakim bagażem doświadczenia- kipiła Rosaline.

Pociągnęła mnie w stronę drzwi. Trzymała mój łokieć tak mocno, że czułam każde, nawet lekkie poruszenia jej placów na mojej skórze. Nie byłam w stanie iść. Wszystko wokół mnie kręciło się jak na karuzeli. Czułam jak niewielkie ilości jedzenia, które skąpo wydzielano mi dwa razy na dzień, podchodzą mi do gardła. Ledwo przekroczyliśmy próg celi, a powoli osunęłam się na ziemie.

- Cholera!- Krzyknęła Rosaline i pozwoliła mi spokojnie opaść na moje ulubione miejsce z ostatnich dni.- James! James! Chodź tu szybko! Ta mała jest wykończona.

Nie mogłam stwierdzić, co dzieje się naokoło mnie. Głos coraz bardziej oddalały się ode mnie, a jedyne, co czułam, to dwie mocne ręce, które chwytają mnie pod kolanami i ramionami i pewnie unoszą do góry. Potem miarowe stąpanie... Inne powietrze, lepszy zapach, nie czuć wilgoci. Przez zamknięte oczy docierało do mnie jakieś światło, słyszałam też szum i głosy, ale poza tym nic. Błogość. Stan, który sprawiał mi tyle radości.

W końcu moje ciało zetknęło się z miękką powierzchnią. Głowę mogłam położyć na delikatnej tkaninie. Było mi tak miło...


    - Budzi się...

Nie wiedziałam gdzie jestem. Czułam suchość w gardle i nieprzyjemny ból każdego mięśnia. To tak, jakby nagle zaczęło do mnie wszystko docierać. Sen jest czymś niesamowitym. Stanem, który daje nam wytchnienie po ciężkim dni. Spokój i błogość to, coś, co miesza się i daje upragniony wypoczynek. Jednocześnie to też czas, który pokazuje nam jak będzie wyglądać śmierć. Nie będziesz nic słyszał i widział. W niemym zawieszeniu między światami zapadniesz w wieczny i głęboki sen. Już nic cię nie zbudzi...

- Hej dziewuszko, otwórz oczy.

No właśnie. Nic nie zakłóci też twojego spoczynku i spokoju. Wiecznego spokoju. Chyba wtedy chciałam nie żyć, ale nie wiele pamiętam z tamtych chwil...

Kiedy tylko moje powieki w końcu uniosły się, z trudem i wysiłkiem, ale jednak, zamiast jakieś miłej mi twarzy, albo, chociaż niebiańskiej jasności, która uwolniłaby mnie z tego piekła, dostrzegłam twarz. Powell. Z bliska już nie była taka ładna. Jakby była niedopracowanym dziełem rzeźbiarza, który postanowił nie psuć tego, co stworzył, bo z daleka jest piękne. Z bliska za to jest niczym rysa na szkle- maleńki, ale drażniący, gdy się już go dostrzeże, mankament.

- No nareszcie!- Krzyknęła tak, że moje biedne uszy zaczęły krwawić.- Myślałaś, że jak sobie tak zemdlejesz i może umrzesz to będzie dobrze? Nic z tego, kochana. Nie w tej siedzibie.

- Gdzie jestem?- Zapytałam, ignorując jej wcześniejsze wywody. Na tyle, na ile mogłam zobaczyć, moje oczy dostrzegły delikatne złote zdobienie u góry ścian w błękitnym kolorze. Było jasno. Łóżko było miękkie, a pościel taka delikatna.

- Oh, no tak- zapomniałbym. James.

- Jestem tu przecież- odezwał się męski głos, gdzieś ze środka pomieszczenia.

- A, no tak.- Powell była widocznie zła, że chłopak w jakiś sposób, podważył jej zdanie.- Pomóż podnieść się naszej nowej podopiecznej.

James podszedł do mnie i lekko chwycił mnie pod ramiona. Z jego pomocą usiadłam. Wtedy też spostrzegłam, że ktoś mnie przebrał. Miałam na sobie delikatną satynową koszulkę w jasnoróżowym kolorze. Kiedy tylko James mnie puścił, podciągnęłam kołdrę, aż pod samą szyję.

W końcu rozgarnęłam się dookoła siebie. Olbrzymi pokój w kolorze błękitu ukazał się moim oczom. Delikatne muślinowe firanki w oknach, biała pościel, podłoga obita jasnymi deskami, komoda z mosiężnymi zdobieniami, a na niej świeże kwiaty. Dostrzegłam też lustro w złotej ramie, wielką szafę i drzwi naprzeciwko mojego łóżka. Było...przytulnie. Klasycznie i stonowanie urządzone, ale przytulnie...

- Podoba ci się?- Zapytała z uśmiechem Powell. Jak zwykle- pełnym cynizmu.- Mam nadzieję, bo to twój nowy pokój.

Nie rozumiałam nic. Chwile temu „mieszkałam" w wilgotnej, ciemnej i zimnej celi, a teraz nagle znalazłam się w czymś na kształt komnaty w pałacu. Coś tu nie grało...

- Oh wiem, że to nie jakieś wielkie luksusy- dodała z tonem władczyni. Czy ona żartowała?- Jednak myślę, że jak na twoje niskie standardy, dziewuszko to w sam raz- odnajdziesz się tu.

-, Po co to? Czemu mam tu być? Dlaczego dostałam ten pokój?

Nie wytrzymałam. Gardło zaczęło mnie piec tak mocno, że aż skrzywiłam się z bólu i chwyciłam za szyje.

- Prawda- powiedziała Powell.- Dolores!

Młoda kobieta z rudymi włosami jak Ginny podbiegła do tej jaszczurki. Głowę miała niemal schowaną w ramionach i trzęsła się jak galareta. Jednak dygnęła i delikatnym głosem zdołała zapytać:

- Tak, pani?

- Przynieś trochę wody naszej nowej podopiecznej.

Dolores znów dygnęła i pobiegła do drzwi, dalej chowając głowę.

-Podopiecznej?- Ledwo wykrztusiłam.

- Oh, nie przemęczaj się słonko. Spieszę wytłumaczyć. Co prawda jak już wiesz, nasza organizacja nie popiera tej idiotycznej emocjonalnej miłości, która tylko szerzy głupotę wśród ludzi, ale to nie znaczy, że mamy pozbawiać się fizycznej przyjemności. To byłoby zabójstwo, katusze. Tego nie chcemy. Mamy zamiar zachęcać ludzi do popiera naszej walki z tym uroczym bełkotem emocji, a nie ich zniechęcać. Przyjemność fizyczna musi się jakoś odbywać. Nie każdy ma to szczęście i może ją dzielić z tym, kim chce. Może tez szuka kogoś odpowiedniego, albo po prostu lubi się dobrze... bawić. Właśnie to gwarantujemy. Wszystko. Jeżeli trafi się na osoba, która ma takie same idealne poglądy to cudownie! Jeśli nie może przyjść do nas i trochę skorzystać z życia.

Zrobiło mi się niedobrze. Wiedziałam, co ona chce powiedzieć, wiedziałam, po, co tam byłam... Chcieli ze mnie zrobić prostytutkę, dziwkę... Czułam, że zaraz znowu zemdleje. Wtedy do sypialni znowu wbiegła Dolores i podała mi szklankę wody. Dzbanek z ją położyła na stoliku obok łóżka. Szybko wypiłam całą zawartość. Musiałam się uspokoić.

- Podopieczne to dziewczyny, które zajmują się klientami. Spełniają ich zachcianki. W gruncie rzeczy, jeżeli są dobre w tym, co robią mogą osiągnąć wiele, a nawet zostać ze swoim klientem.

- Wy...Chore...Potwory... Nie macie żadnych ludzkich odruchów! Nie będę waszą dziwką! Nigdy!

Chciałam stamtąd uciec. I chociaż wiedziałam, że nie mam żadnych szans i te potwory mnie zatrzymają, to i tak chciałam walczyć. Wyswobodziłam się z pościeli i nie zważając na to jak jestem ubrana, w akcie największej desperacji- pobiegłam do drzwi. Zaraz za mną pomknął jeden z gwardzistów- nie znałam go, ale nie miałam szans z wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną, który do tego miał dobrą koordynację ruchową.

Chwycił mnie w pasie i podniósł. Rzucałam się w jego ramionach- kopałam, uderzałam pięściami o jego rękę i wierzgając się, próbowałam wyślizgnąć. To nic nie dawało.

- Przestań się wierzgać, dziewuszko, bo szybko tego pożałujesz- powiedział mój oprawca, głębokim i zachrypniętym głosem.

- Duncan, połóż ją na łóżku- powiedziała Powell.

Gwardzista Duncan rzucił mną na miejsce, z którego chwilę temu uciekłam. Znowu chciałam wstać, ale Powell skierowała na mnie różdżką i nagle sznur oplątał moje ramiona i nogi. I to byłoby na tyle, abym, chociaż pomyślała o ucieczce.

Z wyrazem triumfu na twarzy podeszła do mnie. Popatrzyłam na tych wszystkich ludzi, którzy niczym kaci, sąd, który miała zaraz wydać na mnie wyrok, przyglądali się tej okropnej scenie- skrępowanej, wycieńczonej dziewczynie, która nie mogła się bronić przed mocą złej, pewnej siebie czarownicy. Rosaline- moja „opiekunka", bez żadnej skruchy z lekką radością patrzyła na poczynania Powell, gwardziści, tak różni. James- spokojny i opanowany, ale z jakimś niewyrażonym bólem, tak jakby mi współczuł i ten drugi- Duncan. Zimny drań, który był typowym służbistą- wystarczyła chwila, aby zorientować się, że jest oddany władzy Powell. Obok nich skulona i wystraszona, zmuszona do oglądania tego, służąca Dolores. A na koniec czarnoskóry, łysy mężczyzna, którego pamiętam z Gospody pod Świnskim Łbem.

- Oh, kochana Hermiona- chciałam napluć jej na twarz.- Jesteś taką słodką, niewinną osobówką, która tyle poświęciła, żeby walczyć dla siebie i swoich przyjaciół. Taka szlachetna. Taka naiwna. Nie przejmuj się- na początek- inicjację-, przydzielę ci jakiegoś wyrozumiałego i łatwego klienta.

Potem zaśmiała się pełna dumy ze swoich słów, a mnie zapiekło gardło. Chciałam płakać, wyć nad moim losem. Nie było dla mnie ratunku. Ta modliszka chciała zabrudzić moją osobowość, sprawić, aby stała się taka samą zimną, pozbawioną emocji osobą, taka jak oni. W pewnym sensie to była ta ich inicjacja- zbesztamy twoją dumę, honor i ciało, a potem już nie będziesz czuła nic. Tylko wstręt dla samej siebie i do miłości, bo nikomu już nie zaufasz.

Potwory.


    Kolejny dzień przeleżałam płacząc w poduszkę. Bo kilku godzinach szlochania, łzy zaczęły spływać bezdźwięcznie. Patrzyłam w martwy punkt w oknie i rozmyślałam nad moją okropną sytuacją. Poduszka była mokra od łez, moje ciało zdrętwiałe od tej samej pozycji. Nie jadłam i nie piłam nic, co przynosiła mi Dolores. Dziewczyna patrzyła na mnie przestraszona, ale zmartwiona. Pytała, czy czegoś nie potrzebuje, a ja nawet nie mogłam nic odpowiedzieć.

Dopiero popołudniu następnego dnia postanowiłam podnieść się z łóżka. Moje zdrętwiałe kości bolały mnie okropnie. Oczy piekły od łez. Powoli, krzywiąc się z bólu podeszłam do tajemniczych drzwi, które jak wcześniej powiedziała mi Dolores, są wejściem do łazienki. Jak się okazało, pomieszczenie było tak samo kunsztowne jak reszta- szary i biały marmur mieszały się ze sobą. Podeszłam do lustra i popatrzyłam na moje zmęczone odbicie.

Miałam napuchniętą od płaczu twarz, na lewej jej stronie odbite ślady po poduszce. Ogromne sińce pod oczami szpeciły moją twarz. Sucha i ziemista sera, usta popękane, włosy skołtunione... Obraz nędzy i rozpaczy.

I wtedy, patrząc na tak jak wyglądam- zmęczona i okrutnie doświadczona, wpadłam na pewien plan. Miałam nadzieję, że mnie ocali. Pomoże, chociaż na chwile przetrwać to piekło i sprytem pokonać tych ludzi, którzy myślą, że są geniuszami...

Usłyszałam, że ktoś wchodzi do mojej sypialni. Gorączkowe przechadzanie się po pomieszczeniu, jakieś niezidentyfikowane odgłosy i paniczne wdychanie. I wtedy nagle...

- Panienko Granger!- Dolores.- Panienko Gramger, gdzie pani jest?!

Jeszcze chwile pobiegała po sypialni, wzdychając głośno i mamrocząc jakieś dziwne słowa i chyba wtedy przypomniała sobie, że jeszcze jest łazienka. Nacisnęła na klamkę kilkakrotnie i zaczęła uderzać w drzwi dłońmi.

- Panienko Granger! Błagam. Niech pani da jakiś znak życia, wyjdzie stamtąd, bo jak nie, to obie przypłacimy to życiem!

Jeszcze chwile potrzymałam ją w niepewności i w końcu przekręciłam klucz w drzwiach. Delikatnie je uchyliłam i weszłam do spylani.

- Matko słodka!- Krzyknęła Dolores i oparła się o ścianę, ocierając pot z czoła.- Prawie dostałam zawału! Proszę mi tego nie robić.

Przyparłam do ściany po drugiej stronie drzwi i westchnęłam. Musiałam wprowadzić mój plan w życie. Pokazać im, że jestem mocna.

- Dolores?- Zapytałam po kilkuminutowej ciszy, podczas której ona łapała oddech, a ja zebrałam myśli.

- Tak?- Zapytała z nadzieją w głosie. W końcu z własnej woli się do niej odezwałam.

-, Kiedy ma mieć miejsce ta inicjacja, o której mówiła Powell?

Dziewczyna zamilkła na kilka chwil. Popatrzyłam na nią. Miała przerażone spojrzenie, ale nie, dlatego, że zapytałam o coś niesamowitego, może zakazanego, ale dlatego, że nie wiedziała, jaka będzie moja reakcja. Chyba się trochę mnie bała. No cóż- po moim małym przedstawieniu nie dziwię się jej.

- Cóż...- Zaczęła niepewnie.- Miałam właśnie o tym panience powiedzieć... Pani prezes Powell- zabawnie, - mówiła... Mówiła, że mam przygotować panienkę na dziś wieczór... Osobiście przyjdzie sprawdzić...

Wpatrywałam się w nią bez słowa. Oderwałam się od ściany, dalej nie spuszczając z niej oczu. Dziewczyna wyraźnie się poruszyła i zaczęła wyrzucać z siebie zdania niczym karabin maszynowy.

- To znaczy ja mówiłam prezes Powell, że chyba jest jeszcze panienka w niedyspozycji, ale no sama panienka wie, jaka jest moja przełożona. Nie da sobie nic powiedzieć- prawda? Powiedziała, że sama oceni pani stan i, że im szybciej przejdzie panienka inicjację tym lepiej. Mam panienkę wyszykować na wieczór i ona sama sprawdzi...

Podeszłam do tej wystraszonej, wiotkiej dziewczyny. Trzęsła się jak galareta, a była kilka centymetrów wyższa, niż ja. Kiedy się na nią przyjrzeć- byłą dość ładna. Jasna cera z lekkimi piegami, długie rude włosy, związane w warkocza, urzekające brązowe tęczówki, długie rzęsy i dość przyjemna twarz. Do tego smukła, wysoka i zgrabna. Tylko wystraszona.

- Dolores- zaczęłam, a ona przełknęła ślinę, - czyń swoją powinność.

Chyba myślała, że oszalałam. Chwilę stała bezruchu i patrzyła na moją twarz. Jej oczy szalały. W końcu otrząsnęła się zawieszenia i odchrząknęła.

- Tak jest panienko!

W gruncie rzeczy, cała ta opieka była miła. Niemalże jak jakieś wakacje. Pełen serwis, zabiegi... Czułam się odprężona. Co w całej tej okropnej sytuacji było straszne. Co jednakże miałam zrobić? Musiałam działać według planu.

Dolores najpierw przyniosła mi jedzenie. Zjadłam zupę brokułową, kurczaka w ziołach z frytkami z batatów i sałatą zieloną, pomidorkami koktajlowymi i sosem ziołowym. Na deser przyniosła mi crème brule i czerwone wino. W czasie mojej uczty szykowała mi też kąpiel. Za każdy razem, gdy drzwi do łazienki się otwierały czułam przyjemny zapach kwiatów i egzotycznych owoców.

Zaraz po posiłku zaprowadziła mnie do wanny. Z lekkim skrępowaniem zdjęłam przy niej ubrania i weszłam do wody. Przykryłam się pianą i wdychałam słodki zapach róży i pomarańczy, jak mniemałam. Dolores umyła mi włosy i pozwoliła samej się wykąpać. Wreszcie czułam się dobrze.

Kiedy wyszłam z łazienki owinięta w miękki, puchowy ręcznik i z turbanem na głowie, z lekkim uśmiechem wskazała toaletkę. Kiedy usiadłam zdjęła mi ręcznik z włosów i zaczęła całą ich pielęgnację. Wcierała jakieś olejki, pudry, a potem spokojnie je rozczesała, pozwalając, aby swobodnie wyschły. Potem zajęła się moimi paznokciami. Pomalowała je na odcień czerwonego wina, które znowu popijałam. Chyba chciałam sobie dodać odwagi.

Piłam je też, kiedy lakier schnął, a Dolores smarowała moją twarz olejkami i kremem. Także wtedy, kiedy robiła mi makijaż i układała włosy. Sączyłam je także, gdy pomagała wybrać mi bieliznę i jakieś odpowiednie ubranie. Byłam już lekko wesoła, ale tak przyjemne otumaniona. Nie wiedziałam, czy to dobrze, ale chyba właśnie tego chciałam- znieczulenia.

Kilka godzin później byłam gotowa na inicjacje. Miałam lekko podkręcone włosy, dość mocny makijaż, czerwoną atłasową sukienkę na ramiączkach, która sięgał mi do kolan, czarne szpilki i długie złote kolczyki. Dolores narzuciła mi na ramiona delikatny, muślinowy szal w jasnoczerwonym kolorze. Wyglądałam inaczej- to pewne. Popatrzyła na mnie chyba dumna z swego dzieła, ale jakby zasmucona tym, co zaraz się wydarzy.

Zastanawiałam się, wtedy, czy ona też musiała przejść inicjację...

Chwilę przed wejściem Powell, Dolores delikatnie musnęła mój dekolt, skórę za uszami i nadgarstki atomizerem perfum. Pachniały słodko, ale bardziej kobieco, niż klasyczne zapachy dla nastolatek.

Cynthia z wyraźnym trumfem na twarzy, pewna siebie, w czarnej- nigdy nie widziałam jej w innym kolorze-, sukni, która idealnie opinała jej ciało, bordowych szpilkach i wielkim naszyjniku, wkroczyła do sypialni. Chwile popatrzyła na mnie jak na jakiś niesamowity okaz i w końcu stanęła ze mną twarzą w twarz.

- Nie jest tak źle, dziewuszko.- Jej słowa paliły mnie niczym kwas. Była słodko- kwaśna we wszystkim. Okrutna i podła, ale cudownie udawała pewną swoich racji, ale porządną kobietę.

Machnęła ręką na Dolores. Dziewczyna ukłoniła się nisko i z opuszczoną głową opuściła pokój. Powell znowu stanęła naprzeciwko mnie.

- Wybrałam specjalnie dla ciebie kogoś specjalnego. Miły, słodki chłopiec z dobrego domu. Jest tak bardzo kulturalny, że chyba jego rodzice już mają go dość. Pracuje sobie w Ministrestwie i szuka kogoś, kto wypełni jego samotne wieczory. Był już u nas parę razy. Żadna z dziewczyn nie zakręciła mu w głowie jednak na tyle, aby do niej wrócił. Może tobie się poszczęści.

Mówiła o tym takim tonem, jakbyśmy ustalały, co jutro poda na obiad. Dla niej moje ciało, serce, dusza, wszystkie emocje były dobrą kartą przetargową. Nie dla mnie jednak. Byłam twarda mimo jej słow, ale zbyt odurzona winem, aby o tym wszystkim myśleć. Miałam całkiem niezły plan.

- Mam nadzieję, że jesteś gotowa Hermiono.

Pierwszy raz powiedziała do mnie po imieniu. Kiwnęłam tylko głową i wyprostowałam się.

- Świetnie- powiedziała zadowolona. Potem podeszła do drzwi zawołała jakiegoś gwardzistę, którego nie znałam.- Malcolm, powiedz Dolores, aby przyniosła to, o co ją prosiłam wcześniej. Czerwone pudełko- jasne?

Gwardzista kiwnął głową i popędził po Dolores. W międzyczasie Powell podeszła do toaletki, rozczesała sobie włosy, ciągle uśmiechając się pewnie do samej siebie. Ja natomiast, nie ruszyłam się z miejsca. Oglądałam swoje oblicze w lustrze na ścianie i nie wierzyłam w to, co widzę. Nabierałam powietrza w płuca i modliłam się za siebie.

Dolores zapukał i ostrożnie weszła do pokoju. Powell podniosła się z taboretu przy toaletce i podeszła do dziewczyny. Wzięła od niej eleganckie, czerwone pudełko i odgoniła ją ręką. Dolores znowu wybiegła jak oparzona. Komedia, groteska- tyle w temacie.

- Mam coś dla ciebie, hermiono.- Po tych słowach podeszła do mnie i otworzyła pudełko.

Moi oczom ukazała się srebrna, okrągła bransoletka z rubinowym oczkiem na środku. Bez kontroli otworzyłam usta. Powell zaśmiała się drwiąco i wyjęła biżuterię. Rzuciła pudełko na moje łóżko i rozpięła biżuterię.

- Daj rękę- powiedziała. Bez zastanowienie podłam jej moją dłoń. Powell zapięła bransoletkę i obróciła ją tak, że rubin był na środku.- To znak przynależności do naszego domu. Wszystkie dziewczyny ja noszą. Co prawda dzisiaj mas inicjację, ale musisz mieć te bransoletkę. Od teraz dla klientów jesteś Claire i tylko tyle. Nie zdejmuj tej biżuterii i nie zdradzaj swojego imienia. Czy to jasne?

Kiwnęłam głową. Powell chwyciła palcami moją brodę i skierowała spojrzenie na siebie.

- Czy to jasne?!

- Tak, jasne- wyjęczałam z zaciśniętą szczęką.

Chwilę później puściła mnie i wyprostowała niewdyocdczne zagniecenia na swojej sukience.

- Świetnie- powiedziała w końcu.- Za jakieś dziesięć minut przyjdzie po ciebie któryś z gwardzistów i udacie się na inicjacje. Bądź gotowa, Claire.

Kiwnęłam głową. Powell dumnie wyszła z mojej sypialni. Musiałam się przygotować.

Być spokojna.

Być silna.

Być opanowana.

Kilka głębokich wdechów i do przodu...


    Przyszedł po mnie gwardzista James. Nie powiem, że się nie cieszyłam. Był jedną normalnie wyglądającą osobą w tej organizacji. Co więc tam robił? Może to tylko pozory? Może miał taką funkcję? Stwarza pozory miłego i sympatycznego, a kiedy nadejdzie odpowiedny moment- wyda mnie jak niepotrzebne ubranie.

Szliśmy długim, marmurowym korytarzem. Wszystko wyglądało tak kunsztownie i spokojnie.

- James?- Nie wiedziałam, czy mogę tak do niego mówić, ale nie wyglądał na złego.- Czemu wszyscy mają tu tylko imiona. Jesteś gwardzistą, a zamiast do tytułu dodać nazwisko, dodaje się imię...

- Tak jest po prostu prościej i bezpiecznej- odparł.- Po nazwiskach można się tu zwracać tylko do tych ważnych. Rosaline Monroe, Cynthia Powell, czy tej najwyższy- Dorian Powell.

- Jak on wygląda?- Zapytałam autentycznie ciekawa.- To rodzina Cynthi, czyż nie?

- Tak- to jej wuj. Dość postawny mężczyzna- w gruncie rzeczy bardzo podobny do Cynthi.

Postanowiłam już umilknąć. Mój oddech z każdym krokiem stawał się coraz szybszy, ale próbowałam to zatuszować. Szłam pewnie, ale bez przesadyzmu za Jamesem i w głowie, wprowadzałam mój plan w życie. Musiał się powieść. W gruncie rzeczy- nie miałam nic do stracenia. Lepiej było, chociaż spróbować, niż nic nie robić.

Nie mogłam przejść inicjacji.

W końcu stanęliśmy przed jednymi z wielu drzwi tego długiego korytarza. Przy niektórych stali strażnicy z Gwardii.

- To tutaj- powiedział James, dość zimnym, ale chyba wzruszonym głosem.- Już czas. W razie, czego będę tutaj stał przez cały ten czas. Gdyby coś było nie tak- bransoletka poinformuje mnie o tym.

Popatrzyłam na mój podarek od Powell i potarłam go lekko. Ostatni raz wzięłam głęboki oddech i przełknęłam ślinę.

- Jestem gotowa.

James bez słowa siknął głową i otworzył przede mną drzwi.

- Powadzenia- szepnął na odchodne.


    Pokój, w którym miała nastąpić moja inicjacja był urządzony zgodnie ze stylem WM. Marmurowa podłoga, ściany w kolorze ciemnej czerwieni ze złotymi gzymsami. Ogromne łoże wykonane z drzewa o jasnej barwie, czerwona, satynowa pościel i złoty, lekko prześwitujący baldachim. Pod łóżkiem niewielki czerwony, puchowy dywanik. Przy nim- dwa niewielkie stoliki nocne, z lampami i złotym trzonie wysadzanym rubinami i czerwonych abażurach. Naprzeciwko drzwi- wielkie okno z welurowymi zasłonami, przy którym stała pikowana, beżowa kanapa. Na środku pokoju, niewielki stolik kawowy z tacą owoców i butelką wina, wraz z kieliszkami. Zauważyłam też drzwi, obok, których wisiało lustro w złotej ramie, a pod nim stała komoda, z kilkoma bibelotami na niej- jakieś przedmioty wykonane z marmuru.

W pomieszczeniu nie było nikogo. Podeszłam do stolika kawowego i zaczęłam przyglądać się wszystkim smakołykom, które na nim były. Soczyste winogrona, dorodne pomarańcze, słodkie banany, kruche jabłka, krwiście czerwone wiśnie... Przypomniał mi się piknik z Draco...

- Jesteś głodna?- Głos za mną był tak niespodziewany, że podskoczyłam, z drżącym sercem.- Przepraszam. Nie chciałem cię przestraszyć. Ty pewnie jesteś Claire...

Powoli obróciłam się w stronę mówiącej do mnie osoby. Stał przede mną przystojny mężczyzna, o mocnych kościach policzkowych, ciemnoblond włosach, brązowych oczach i delikatnym, jakby nieśmiałym uśmiechu. Był dobrze zbudowany i o głowę ode mnie wyższy.

Kiedy Powell mówiła, że mój inicjator jest delikatnym chłopakiem, który nie potrafi sobie znaleźć dziewczyny, wyobrażałam sobie raczej chuderlawego, pryszczatego młodzieńca w drucianych okularach, tweedowej marynarce i krzywym uśmiechu. Tymczasem...

- T-tak- wychrypiałam cicho.- To ja. Ty jesteś Leroy prawda?

Chłopak kiwnął głową z lekkim uśmiechem.

-, Jeżeli będę nie mówił wyraźne, albo... dziwnie? Chyba tak- to nie przejmuj się. Francuski nie łatwo ucieka z głowy.

Kiwnęłam głową. Był... miły. To było dziwne. Niepokojące. I utrudniało mój plan. Chociaż...

- Nie przejmuj się- powinniśmy się zrozumieć. Zresztą chyba nie trzeba dużo mówić.

Jego uśmiech się powiększył, ale chyba też się skrępował. Dłonią wskazał kanapę. Postanowiłam póki, co się nie ujawniać Powoli podeszłam do kanapy i usiadłam na jej końcu. Leroy zajął miejsce obok mnie.

- Może wina?- Zapytał spokojnie. Kiwnęłam głową, a ona zaczął nalewać je do kieliszków.

Czułam, że dłonie zaczynają mi się pocić, oddech przyspieszać, a moje serce niczym zawodowy bokser zaraz przebije mi klatkę piersiową i wyskoczy z niej jak kosmita w jednym z mougolskich filmów.

Leroy podał mi kieliszek. Chwyciłam go szybko w moje drżące dłonie i uśmiechnęłam się niepewnie. Chłopak stuknął kieliszkiem o mój i upił łyk. Ja natomiast, wzięłam porządny haust wina. Chyba zaczynałam się robić pijana.

Leroy zaczął się do mnie przysuwać- w całej tej swojej skrepowanej, miłej i nieco nieśmiałej postaci był dość uroczy, ale to nie zmieniało faktu, co tu miało się odbyć. Szybko zerwałam się z kanapy i podeszłam do łózka, opierając się o jedną z jego balustrad.

- A więc...- Zaczęłam kompletnie bezsensu.- Leroy...- Słodki Merlinie! Ale ze mnie mistrz elokwencji.- Jesteś z Francji.

Uwaga, uwaga! W dziedzinie erudycji, elokwencji i inteligentnie prowadzonej konwersacji, nagrodę otrzymuje... Hermiona „Claire" Granger! Zaskoczeni? Bo ja bardzo.

- Tak- odpowiedział chłopak, patrząc na mnie dość dziwnym wzrokiem.- Przeprowadziliśmy się z rodzicami na Wyspy dziesięć lat temu. Zaraz po tym jak skończyłem szkołę Beauxbatons.

- Wspaniałe!- Mój entuzjazm był przerażający.- Świetnie mówisz po angielsku. Akcent tylko dodaje ci klasy.

Chłopak uśmiechnął się do mnie promiennie. Cóż- flirt towarzyski szedł mi świetnie. Wstał i podszedł do mnie. Stanął naprzeciwko mojej wystraszonej postaci i przysunął się dość blisko mojego ciała. O cholibka...

- Wiesz, Claire- zaczął tym swoim spokojnym, lekko charczącym głosem, - podobasz mi się. Masz w sobie coś intrygującego. I jesteś najładniejszą dziewczyną, jaka mi tu przyprowadzili.

Cudownie! Wspaniały komplement pani Francuz, ale może jednak, da mi pan oddychać... PROSZĘ!

- I myślę, że czas ci coś powiedzieć. To jest idealny moment.

Fakt- idealny moment. Idealny moment na wprowadzenie mojego planu w życie.

Zatoczyłam się lekko na prawo chwytając się za głowę. Mocno wciągnęłam powietrze ustami i pochyliłam postawę.

- Claire?- Zapytał wystsrzony Leroy.- Co ci jest?!

Zanim zdążyłam odpowiedzieć- „zemdlałam" koncertowo. I choć mój plan w rzeczy samej był genialny- kontrolowane mdlenie, a później udawanie, że faktycznie zasłabłam. Tylko nie przewidziałam jednego. Kiedy opadałam na ziemie, zapomniałam, że stoję zbyt blisko balustrady łózka. Uderzyłam o nią czołem i nad moją głową zatańczył Leroy w ubraniu Lavender Brown. Nawet pięciu takich Leroyów.

Cóż- może mój plan był genialny, bo był, aż zbyt realny? Zanim na dobre odleciałam- odurzona alkoholem i dręczona pulsowaniem od uderzania w głowę, usłyszałam jeszcze czyjś głos. James? Ktoś próbował mną lekko szarpać, aby się obudziła, ale ja już byłam w innym świecie. W sumie nawet było uroczo.

Chyba zaczęłam lubić mdlenie.


    Było podobnie tak jak ostatnim razem, gdy zemdlałam. Obudziłam się w łóżku sypialni, którą zajmowałam w domu WM. Dalej lekko kręciło mi się w głowie, a moja świadomość znajdowała się gdzieś na pograniczu jawy i snu. Coś słyszałam, ale byłam chyba zbyt otumaniona, aby połączyć fakty.

- Oto jest- ta, nad którą ponoć tyle pracowałeś!- Kobiecy glos. Nieprzyjemny.

- Nie moja wina, że zemdlała.- Męski głos. Znajomy. Taki... miły dla mnie.- Każdemu to mogło się zdarzyć. Sama mówiłaś, że pachniała, jak piwnica z winami we Francji. Do tego uderzyła się w głowę.

- Pachniała?- Znowu niemiły kobiecy głos.- Chciałeś powiedzieć śmierdziała! Jakby wlali w nią całą wódkę tego świata. A rana na czole krwawiła jakby uderzyła głową w witrynę sklepową!

- Nic nie poradzimy.- Mój cudowny głos...- Jak się obudzi chcę z nią porozmawiać. W końcu.

- Oczywiście, Draconie. Masz prawo. W końcu. Może ciebie posłucha ta dziewuszka. Jest wpatrzona w ciebie jak w obrazek. Nieźle namieszałeś jej w głowę.

Draco.

Jak oparzona podniosłam się z poduszek, nie zważając na wirowanie w mojej głowie.

Na środku pokoju stała ta modliszka Powell i on... Mój kochany Draco. Uratowana!

- Oh, wstała nasza śpiąca królewna!- Zaśmiała się ta wstrętna baba.

Popatrzyłam na Draco. Zobaczyłam w jego oczach ten błysk... Mógł mi w końcu pomóc, ale wiedziałam, że dalej musimy grać...


Moi drodzy czytelnicy- wiem, że nie było mnie tu wieki(raptem kilka miesięcy, ale jestem obecnie na takim etapie, że ciągle mam coś do zrobienia. Cieszę się, że w końcu zyskałam chwilę, aby dokończyć i wprowadzić ostatnie poprawki do mojego opowiadania. 

Wiem, że ten rozdział to może nie szczyt, ale muszą być takie rozdziały, które ja nazywam 'przejściowymi" :D Mam nadzieję, że Wam się spodoba tak, czy inaczej i będziecie głosować i komentować.

W Nowym Roku życzę Wam samych sukcesów, radości, pomyślności, aby wszystkie Wasze marzenia się spełniły. Życzę Wam weny i odkrywania nowych cudownych historii. W gruncie rzeczy- wszystkiego, co dobre. 

Całuję i ściskam, pola272

Continue Reading

You'll Also Like

6.7K 351 21
Co gdyby to Hailie wychowała się z ojcem a chłopcy z Gabrielą? Co gdyby to oni stracili matkę? Co gdyby Hailie miała córkę w wieku 19 lat? Co gdyby t...
7.6K 481 22
Uczeń z problemami i świeżo upieczony nauczyciel oraz opcja pomocy. Tylko czy pomoc w tym przypadku ma tylko jedno znaczenie. Oni widzą kilka znaczeń...
65.1K 1.5K 43
Co by było gdyby Hailie zgodziła się wyjść za Adrien podczas tej pamiętnej kolacji?
111K 8.3K 53
Edgar to młody chłopak z toną problemów na głowie. Dla swojej siostry starał się walczyć z chęcią skończenia tego. Niestety pragnienia wzięły górę. ...