Siedziałam grzecznie na korytarzu szkolnym pod bacznym okiem woźnej. Było to dość komiczne. Jakieś dziesieć minut temu patrzyłam się na nią, a ta zaczeła się trzęść ze strachu i szturchać mnie w bok kijem od szczotki karząc przy tym odwrucić wzrok. Brawa dla dzielnej kobiety w niebieskim fartuszku.
Siedziałam na parapecie(woźna bała się stac 2 metry ode mnie a co dopiero zwrucić uwage o parapecie) i machałam nogami. Spokojnie analizowałam to co się stało.
Nie czułam się z tym jakoś źle. Nic wielkiego przecierz nie zrobiłam. No okey udusiłam chłopaka i co z tego? Widocznie mu sie nalerzało. Czułam się z tym hmmm... w sumie to normalnie. To było dla mnie normalne.
Drzwi do gabinetu dyrektora otworzyły się. Zza drewnianej powłoki wyszła Diana i Will. Tuż za nimi pojawił się też i szef tego całego burdelu.
Brunet podszedł do mnie i szarpiąc moim przedramieniem zmusił do zejścia z niewygodnego parapetu.
- Ała?!- podnioslam jedną brew do góry spoglądając na Willa
- Zamknij się- warknoł. Zostałam popchnieta w strone szklanych dzrwi prowadzących na zewnątrz.
***
Żuciłam torbę w kont ściągając buty.
- Cześć jak czapka! Jak dzionek?- przed naszą trujką pojawil się (jak zawsze) w sielskim nastroju James.
- I czego się szczerzysz?!- warkneła tym razem Diana
- Ojej już nawet uśmiechnąc się nie można?- zrobił smutną minkę, a następnie zwrócił sie do mnie ponownie z uśmiechem- Jak tam w szkole córcia? Działo się coś ciekawego?- dla sprostowania Diana i James zwracają się do mnie często jak do swojej córki w razie jakiś podsłuchów czy coś w tym stylu.
Mężczyzna najwidoczniej o niczym nie wiedział. Uśmiechnełam się na tą myśl.
- A całkiem spoko tatko. Na jednej przerwie udusiłam takiego jednego blondasa. Dzień jak codzień. A jak u ciebie?- odpowiedziałam obojetnym tonem spoglądając na mojego rozmówce.
James pobladł lekko. Zamrugał parę razy, a jego oczy pokazywały zagubienie. Przygryzłam policzek od środka, żeby nie parsknąc śmiechem.
- Taa też spoko. Tylko dwa spotkania.
- Jesteście pojebani!- krzykneła Diana kończąc rozmowe o dzisiejszym dniu.- Czy ty siebie słyszysz James?! Ona prawie zabiła czlowieka.
Prawie?! Jak to prawie?!
Kurwa ten sukinsyn ma dużo szczęścia.
- Ach no tak. Więc yyy...- mężczyzna podrapał się po karku i rozejrzał zagubiony po pomieszczenu szukając pomocy.- Masz szlaban młoda damo. Nie możesz wychodzic na rower przez tydzień- starał się brzmieć stanowczo co mu nie wyszło
- Ale ja nie jeżdże na rowerze. Ja nawet nie mam roweru- ciągnełam dalej temat. Było to bardzo zabawne,a kontem oka widziałan gotującą się już ze złości Dianę.
- To ten idź do pokoju i nie wyjdziesz z niego aż do kolacji
- Oj zamknij się już! A ty na góre, Mija!- kobieta wskazała palcem schody dopełniając swój nakaz.
Chwycilam za torbę i szybkim krokiem udałam się do pokju.
***
Tak jak mi kazali nie wychodzilam z pokoju aż do kolacji. Po posiłku i skończeniu wieczornej toalety wylądowałam w łóżku. Taka niespodzianka.
Niestety nie bylo mi dane spotkanie z miekką poduszką, gdyż mój telefon zawibrował. Wziełam użądzenie z szafeki nocnej i odblokowałam ekran.
Brook:
Mam nadzieje, że nas tak nie udupisz
Ja:
Jak zasłużycie...
Brook:
Nawet tak do niej nie pisz, bo się idiotka boi i zeżarła 3 pudełka lodów w tym jedne moje /Ross
Ja:
Macie lody i mnie nie zaprosiłyście? Za to wieszam na pasku i ćwiarkuje.
Brook:
Tak jakby byłaś zajeta duszeniem ludzi. Kończę bo Brook zaczla wpierdalać lody waniliowe z nachos
Ja:
Współczuje i zazdroszcze. Dobranoc
Nieotrzymawszy odpowiedzi odłożylam telefon na jego miejsce. Wtuliłam się w podusie i zamknełam oczy z zamiarem odpłynięcia do krainy Morfeusza. Ale po co kurwa dac mi się wyspać? Musiał ktoś jeszcze napisać. W pierwszej chwili pomyślałam, że Ross po rozbrojeniu Brook odpisala. Chwyciłam za telefon i zobaczyłam nadawce wiadomości Luke.
Luke:
Nie tym razem suko
Ja:
Od kiedy w piekle jest zasięg?
Luka:
Nie wiem, ale w szpitalu mają całkiem niezły
Ja:
Miałam nadzieje, że jednak wylądujesz po drugiej stronie
Luke:
Nie tym razem. Ale nie myśl sobie, że żałosna próba podduszania mnie przestraszy
Ja:
Próba? Jak upadałeś nieprzytomny na ziemię nie wyglądalo to na próbę
Luke:
Nie pozbędziesz się mnie kocie