Rozdział 10

2.1K 63 6
                                    


Otworzył drzwi apartamentu dla czarodziej, przepuszczając ją przodem. Weszła do środka, rozglądając się po bogato ozdobionym salonie z widokiem na całe miasto. Okna sięgały od podłogi aż do sufitu, a za nimi rozpościerał się piękny widok na panoramę miasta. Na środku salonu stała czarna kanapa z szklanym stolikiem. Po lewej stronie obok kominka stał barek wypełniony różnymi alkoholami. Po prawej była od razu kuchnia połączona z jadalnią. Wszystko było utrzymane w ciemnych kolorach, co ją specjalnie nie zdziwiło. Po lewej stronie był mały korytarzyk, który prowadził prosto do drewnianych drzwi znajdujących się na końcu korytarza. Uśmiechnęła się lekko podchodząc do barku z alkoholem. Sięgnęła po jedną butelkę nalewając sobie ognistej do połowy szklanki, do tego włożyła dwie kostki lodu. Usiadła na kanapie zakładając nogę na nogę, zakołysała szklanką wpatrując się w bursztynowy płyn. Draco obserwował ją uważnie zachowując odpowiedni dystans. Szczególnie, zwrócił uwagę na podwiniętą lekko spódnicę, która zadarła się lekko do góry ukazując tym, gładkie opalone udo Hermiony.
-Granger, masz zamiar nie odzywać się do mnie do końca życia? Myślałem raczej że twarz ci się nie zamyka a tu proszę takie rozczarowanie. Czyżby tak na ciebie wpłynął nasz ślub?- Zapytał uśmiechając się złośliwie decydując się usiąść obok niej. Wiedział, jak wyprowadzić ją z równowagi, uwielbiał ją wkurzać a wręcz doprowadzając do białej gorączki. Bawiła go wściekła Granger, a chciał mieć, chociaż jakiś ubaw z tego małżeństwa.
-Nie powinno Ci to przeszkadzać - mruknęła nie kryjąc swojego znudzenia, odkładając szklankę na mały szklany stolik.
-Liczyłem, na to, że będziesz stawiać warunki, pytać o cokolwiek. A tu proszę bardzo niemiłe a może miłe rozczarowanie.
-Zdążyłam zauważyć, że nie przepadasz za moim pyskatym językiem. Wyświadczam ci tylko przysługę powinieneś mi być wdzięczny. Ale zbytnio mnie to nie interesuję, więc bądź sobie jaki chcesz dla mnie możesz nawet przestać istnieć.
-Ahh ta twoja gryfońska postawa- zaśmiał jedną dłoń położył na oparciu kanapy , a drugą położył na swoim kolanie.
-Czemu tu przyjechaliśmy?- Spytała odsuwając się od niego, na bezpieczniejszą odległość.
-Mam tu interesy do załatwienia, a po za tym zostać w Anglii to trochę nie wygodne. Zwłaszcza teraz - mocno zaakcentował ostatnie, słowa wypowiadając je w dziwny sposób, co Hermiona od razu zauważyła.
-Czyżbyś się bał czegoś? Ale przecież to nie nowość ty jesteś po prostu tchórzem- przybliżył swoją twarz do jej, patrząc prosto w jej brązowe tęczówki. Które wpatrywały się w niego z czystą kpiną, pogardą. Uśmiechnął się drwiąco, opuszkami palców gładząc jej odkrytą skórę na ramieniu.
-Posłuchaj Granger, masz tylko stać przy mnie i ładnie wyglądać. Nic więcej od Ciebie nie oczekuję, czy to jasne? -Zapytał lodowatym tonem. Mocno łapiąc ją za ramię, brutalnie do siebie przyciągając. Hermiona zdusiła w sobie jęk, bólu wykrzywiając usta w grymasie bólu.
-To, czemu nie ożeniłeś się z Astorią?- Zacisnął mocno szczękę, gdy tylko te pytanie opuścił jej usta. Które były tak blisko jego. Przeniósł swoją dłoń do góry z jej ramienia brutalnie chwytając ją za podbródek.
-Nie interesuj się tym, co nie trzeba Granger, bo inaczej źle się to dla Ciebie skończy - szepnął wprost do jej ucha, przyciągając jeszcze bardziej jej ciało do swojego - A tego nie chcemy, prawda? Szkoda aby taka legenda czarodzieji skończyła bardzo nieładnie.

Ginny szła przez zatłoczoną ulicę Londynu, niosąc w dłoni puszkę z niebieską farbą. W norze Pani Weasley, zarządziła małe malowanie, a mając na myśli małe oznaczało odmalowanie całego domu. Dlatego poprosiła Ginny o dokupienie farby, której potrzebowałaby dokończyć malowanie swojej ulubionej kuchni. Ginny teraz trochę żałowała, że podsunęła swojej mamie pomysł z remontem. Tak o to w ten sposób wrobiła się w kolejną pracę, ale to pomagało jej przynajmniej zapomnieć o swoich problemach. Zwłaszcza, że Pani Weasley robiła teraz wszystko prawie, że bez magii. Jej rozmyślania zostały brutalnie przerwane, gdy poczuła, jak coś zaciska się na jej nogach, a po chwili upadła twarzą na ziemię. Na szczęście upadła na jedną rękę, dzięki czemu nie uderzyła głową o chodnik.
-Blake ! Blake do nogi!- Usłyszała nad sobą głos, mężczyzny a po chwili poczuła męski uścisk na swoich ramionach.
-Bardzo panią, przepraszam. Nic pani nie jest, może zabiorę panią do lekarza? - Zapytał pomagając wstać jej z chodnika. Spojrzała na niego skołowana, łapiąc się za bolący nadgarstek.
-To moja wina, powinnam być bardziej ostrożna - mruknęła zerkając na dużego czarnego rasowego psa, który był ubrudzony niebieską farbą.
-Powinienem był bardziej upilnować, Blake - mruknął przepraszająco, kucając nad rozlaną farbą.
-I tu muszę przyznać panu rację - zaśmiała się skrępowana, wbijając wzrok w swoją dłoń.
-Co do cholery się jemu stało?- Krzyknął wściekły męski głos - Mój kochany, diabełek - dodał chłodno, przechodząc obok Ginny nawet nie zwracając na nią uwagi, kucając przy czworonogu.
-Nie mogłem go upilnować, wpadł na tą panią – wyjaśnił drugi mężczyzna stojący przy Ginny.
-Jak zwykle, nie potrafisz nic zrobić kretynie - syknął przepełniony złością odwracając się przodem do Ginny - Weasley powinnaś bardziej uważać na ulicy, chociaż co można się po tobie spodziewać - mruknął z wyższością, ilustrując ją wzrokiem. Ginny zamrugała kilka razy, zmarszczyła brwi przyglądając się czarnoskóremu mężczyźnie. Ubranemu w najdroższy z możliwych garniturów słynnej marki, w którym wyglądał diabelnie przystojnie.
-Nie moja wina, że Twój pies wpadł na mnie Zabinni - warknęła - A teraz muszę wrócić po drugą farbę do sklepu bo ta się wylała przez twojego psa- westchnęła.
-Pomogę Ci- zaoferował się brunet wyciągając różdżkę z kieszeni płaszcza - A Ty Zabinni wracaj, do firmy będę za godzinę.
-Nie jesteś moim szefem - warknął na niego, zabierając szybkim ruchem smycz z chodnika - Nie myśl, tylko, że o tym zapomnę Wiewiórko - mruknął przechodząc obok niej.
-Słucham?
-To, co słyszałaś, do zobaczenia Wiewióra.

Harry wszedł do swojego tymczasowego apartamentu, zamykając za sobą cicho drzwi kierując się na taras. Z spodni wyciągnął paczkę papierosów, wyciągnął jednego i wkładając do ust. Był zmęczony dzisiejszą podróżą, na dodatek cały czas martwił się o Ginny plus sprawy ministerstwa nie dawały mu spokoju. Czuł, że coś jest nie tak po między nim a Ginny, ale nie potrafił tego określić. Ale ta myśl nie dawała mu spokoju, wciąż krążyła mu po głowie i zatruwała jego umysł, przysłaniając wszystko inne. Wyszedł na balkon z widokiem na miasto, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Wyciągnął zapalniczkę z kieszeni spodni, podpalił papierosa opierając się o balustradę.
-Kapitanie - wesoły głos Ronalda zagłuszył przyjemną ciszę przyprawiając Harry'ego o lekki ból głowy - Harry chodź z nami świętować - krzyknął wchodząc na balkon z uniesionymi rękami.
-Za raz przyjdę- odpowiedział zmęczonym tonem wciąż pozostając tyłem. Ron pokręcił tylko głową, rozwiązując uciążliwy krawat na szyi. Stanął obok swojego najlepszego przyjaciela, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-Co cię gryzie, Harry? - Potter uniósł wzrok na swojego kompana, zmuszając się do lekkiego uśmiechu.
-Nic takiego.
-Jak nie chodzi o kasę to o Kobiety. Coś z Ginny?
-Kto by pomyślał, że powiesz coś mądrego Ron - zażartował zaciągając się kolejny raz.
-Co z nią?- Zapytał.
-Problem w tym, że sam nie wiem.
-Kobiety takie już są, nigdy nie wiadomo, o co im chodzi - stwierdził klepiąc wybrańca po ramieniu - A potem mają do nas wielkie pretensje, że nie wiemy, o co im chodzi.
-Idź do reszty za raz przyjdę.
-Czekamy na Ciebie Kapitanie - mruknął zostawiając go samego.
-Panie Potter nie świętuje pan z drużyną?- Zapytał damski głos, dobiegający z jego lewej strony.
-Jeszcze nie wygraliśmy pani..?- Zawahał się zerkając na drugi balkon, postać stała w ciemnościach zupełnie nie widoczna. Widział tylko zarys kobiecej sylwetki opierającej się o barierkę nie patrzyła na niego tylko przed siebie.
-Nie musisz wiedzieć, kim jestem ważne, że ja wiem, kim ty jesteś. Sława kosztuję panie Potter - za mrużył swoje zielone oczy by dostrzec coś więcej, mimo panującej ciemności- Powinien pan cieszyć się chwilą, ponieważ kolejna taka się nie zdarzy - ten kobiecy głos był trochę znajomy, próbował sobie przypomnieć wszystkie inne kobiety, jakie spotkał, ale żadna nie miała takiego głosu. Głos był taki kobiecy, melodyjny, spokojny chciał zapytać skąd go zna, ale to było by głupie pytanie. Każdy znał wybrańca, oraz kapitana słynnej drużyny. Spojrzał jeszcze raz w stronę balkonu, na którym znajdowała się kobieta. Ale tam już nie było nikogo. 

Dramione Together IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz