Rozdział 28

976 53 30
                                    

3/4

- Co ty robisz?-zapytałam.

- Yyyy biegne do Steve- odpowiedział zatrzymując się- a ty niby co?

Przemieniłam sie w wilka i podbieglam do Clinta.

-Nie, to glupi pomysł- powiedział wiedząc o co mi chodzi.

Popatrzyłam na niego wzrokiem typu" nie marudź tylko wsiadaj" a on usiadł na moim grzbiecie.

Musiał sie trzymac mojej sierści bo gdy ruszyłam, bieglam bardzo szybko.

Dotarlismy na miejsce w ciagu pół minuty. Przemienilam się mając jeszcze Clinta na grzbiecie co poskutkowalo tym, że teraz trzymałam go na rękach w stylu panny młodej.

- Nie pytajcie- powiedzialam do Natashy i Steve gdy na nas spojrzeli.

- Wiesz, tak czysto teorytycznie to tak nawet jest wygodnie - powiedział na co ja odrazu go puściłam.

Miasto dotarło już do chmur. Roboty zaprzestały ataku. Pomagalismy ludzią sie schować. Wszystko troche sie uspokojiło.

- Za chwile znów zaatakują. Co u ciebie Stark?- zapytał kapitan.

- Nic dobrego. Można to pewnie wysadzić. To osłabi siłe uderzenia tylko czy zdążycie uciec?

- Chodzi o rozwiązanie, nie plan ucieczki.

-Zasieg uderzenia zwiększa sie z każdą sekundą. Musimy podjąć decyzje.

- Dla tych ludzi nie ma rozwiązania, skoro Stark może to wysadzić - powiedziała Nat.

- Musimy ich uratować.

- Uratować tych tutaj czy uratować całą ludźkość ,rachunek jest prosty.

-Nie chce uciec zostawiając ich tutaj.

- Kto mówi o ucieczce?- zapytałam. Zarówno Clint, Steve jak i Nat popatrzyli na mnie -Jak odejść to z hukiem. Widok też niczego sobie- popatrzyłam na rozciągające sie przed nami chmury.

Clint podszedł do mnie i mnie przytulił. Zawsze czulam sie przy nim dobrze, chociaż to może mało powiedziane, czulam sie wspaniale. Wtedy gdy uczył mnie strzelac z luku, albo wtedy gdy rozmawialismy na imprezie u Starka. Chociaż sama przed sobą nie potrafilam tego przyznać, kochałam go.

- Tak, widoczek jest niezły, a bedzie jeszcze lepszy- powiedzial Furry w sluchawce a nas zatkało. Do unoszącej sie Sokovi podleciał helicanterr.

- Fajny, nie? Tylko cały czas jeszce troche wali naftaliną. Ma swoje lata, ale lata.

- Furry ty szczwany sukinkocie- powiedział Steve.

- Ooo, przy mamusi tez sie tak wyrażasz?

- Pułap 18 tysięcy i rośnie- powiedziała Hill.

- Szalupy gotowe do akcji, startują za 3, 2, do roboty- powiedzial inny agent. W tym momęcie z helicanterra wyleciały 4 szalupy.

- To tak działa Tarcza?- zapytał Pierto, który chwile wcześniej zjawił sie koło nas.

- Tak Tarcza miala działać - odpowiedział mu Rogers.

- Jak dla mnie okey.

Szalupy wylądowaly a my zaczeliśmy ładowac do nich ludzi.

Kiedy wiekszość już była załadowana uslyszeliśmy Tony'ego.

- Avengers, za coś nam płacą.

Wszyscy z druzyny pobieglismy do kaplicy, która znajdowała sie w centrum miasta, by chronić rdzeń z vibranium.

Gdy byli juz wszyscy, zjawił się i Ultron.

-Na więcej cie nie stać, co?- zapytał Thor.
I wtedy wszystkie cyborgi jakie mu zostały zaczeły biec w naszą strone.

- No to juz wiesz- odpowiedział mu Steve. Roboty zatrzymały się.

- Stac mnie na znacznie więcej. Dokladnie o to mi chodziło. Wszyscy wy kontra wszyscy ja. Mozna wiedziec jak chcecie mnie pokonać?

- No jak mawia drużynowy- Stark popatrzył na Kapitana- wspólnie.

Hulk ryknął, a roboty Ultrona znów zaczeły biec w naszą strone i atakować. Razem otaczalismy rdzeń i zadaniem każdego bylo nie dopuścić do tego, by któryś z Ultronow położył na nim łapy. Walczyłam najlepiej jak sie dało. Rozwalałam roboty jeden za drugim. Inny też całkiem dobrze szło.

W końcu do walki dołaczył najsilniejszy z robotów. Nim zajął sie Vision, a później dołączyli do niego Stark i Thor. I na koniec uderzyl go hulk.

Pozostałe żelastwa zaczeły uciekać, ale nimi też sie zajeliśmy.

- Zbierajmy się, robi sie naprawde gorąco, wy idzcie do szalup ja poszukam niedobitków i później was dogonie- odezwał się Rogers.

- Dobra, a rdźeń?- zapytał Clint.

- Ja go przypilnuje- odezwała sie Wanda. Razem z Clintem popatrzylismy na nią.

- Spokojnie- dodała widząc nasze miny.

- Kaja idziemy- powiedzial Clint do mnie. Nat poszła jeszcze uspokojić Hulka.

Clint znalazł jakies auto, ponieważ nie chcial znowu jechac na moim grzbiecie, a musielismy sie szybko dostać na obrzeża miasta.

- Clint, musze ci coś powiedzieć...- zaczełam w końcu, chodź wiedziałam że to będzie dla mnie trudna rozmowa-... bo boje sie że tego nie przeżyjemy- Barton spojrzał na mnie.

- Nawet tak nie mów- powiedział.

- Patrz na droge- upomniałam go- Chciałam ci podziekowac za to że przy mnie zawsze byłeś kiedy tego potrzebowałam i za wszysko inne.

- Tak w zasadzie to ja też mam ci coś do powiedzenia, bo zwlekam już z tym za dlugo. Od pierwszej chwili gdy cie zobaczyłem, poczułem do ciebie coś czego nie poczułem do nikogo innego. Juz wtedy wiedziałem że jesteś inna niż wszyscy. Uratowałaś mnie, za co jestem ci wdzieczny i chciałbym zebyś wiedziała że....- I wtedy Clint przerwał oraz zatrzymał się bo dotarliśmy na miejsce.



Wiem, jestem okrutna. Jak można kończyć rozdział w takim momęcie, ale nie bójcie się. Nastepny rozdział juz za chwile.

White Wolf |▪︎Clint Barton▪︎|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz