15

250 16 7
                                    

Niestety nikt nie chciał pozwolić Joshowi wyjść wcześniej z lekcji, żeby pojechać do szpitala i sprawdzić co z Tylerem. Był przez to sfrustrowany, co faktycznie potęgował fakt, że jeden nauczyciel WF-u i dyrektor pojechali za karetką. W wyrazie swojego protestu Dun odmówił wykonywania jakichkolwiek ćwiczeń na tej i pozostałych dwóch lekcjach. Był zbyt przejęty całym zdarzeniem, żeby odbijać sobie piłkę z innymi, zupełnie jakby nic się nie wydarzyło. Nie obchodziło go też, że pewnie dostanie uwagę lub zadzwonią do jego mamy. To nie miało dla niego najmniejszego znaczenia.

Josh złapał pierwszy autobus, który jechał w kierunku szpitalu. Był zdenerwowany, bał się o Tylera. Starał się uspokoić, bo przez te wszystkie myśli denerwował się jeszcze bardziej. Przez głowę przebiegały mu myśli, o których nawet nie chciał myśleć, które wywoływały u niego dreszcze na ciele. Co jeżeli to rak? Guz w mózgu? Albo inna choroba przez, którą Tyler zemdlał? Starał się odtrącić te myśli, ale im bardziej się starał, tym bardziej one go nachodziły.

Nową falę niepokoju u Josha wywołał widok szpitala za oknem. Autobus się zatrzymał i Dun wręcz wybiegł z pojazdu. Starał się być opanowany, ale im bliżej budynku był tym serce bardziej mu waliło. Co jeżeli z Tylerem jest źle? Albo nawet bardzo źle? Nie. Na pewno nie. Przecież on tylko upadł i uderzył się w głowę, na pewno nie jakoś super mocno. Tylko, że jednak upadł, a coś musiało być przyczyną. Josh od dawna się o nikogo tak nie martwił. Zależało mu na Tylerze i ich przyjaźni. Modlił się, żeby nic mu nie było.

Postanowił nie biegać po szpitalu jak opętany, bo to nie jest na to miejsce. Tu naprawdę są ludzie, którzy potrzebują spokoju i ciszy, a on nie chciał im przeszkadzać. Chociaż w takiej sytuacji, raczej mogliby mu wybaczyć jego pośpiech. Nie. Nie będzie biegać, bo pewnie jeszcze by go wyrzucili, a na to nie mógł sobie pozwolić.

Żałował, że nie zapytał o Tylera na recepcji, bo chodził po całym szpitalu i szukał go jak igły w stogu siana. Tak naprawdę Joseph mógł być wszędzie. Ale pewnie i tak nie powiedzieli by mu gdzie on jest, więc łatwiej było go szukać samemu. Tylko, że trwało to dłużej niż myślał i zaczął rozważać pójście na recepcję.

Kiedy już zaczynał się poddawać zobaczył Tylera przez przeszklenie w ścianie. Natychmiast popędził do drzwi. Na jego nieszczęście z pomieszczenia wychodził doktor, który odrazu zainteresował się postacią Duna. Był wyższy od Josha o jakieś pół głowy, był szeroki w barkach i wyglądał jakby miał z 40 lat. Gdyby nie lekarski fartuch raczej nikt nie poweidziałby, że to lekarz.
Wyglądał zwyczajnie. Zamykając drzwi od sali odezwał się do Josha.

Dzień dobry. Szuka pan kogoś?

Tak... Ja przyszedłem do Tylera Josepha... - Josh starał się mówić spokojnie, ale sam miał wrażenie, że średnio mu to wychodzi. Do spokoju daleko mu było i raczej mówił drżącym głosem.

Jest pan może kimś z rodziny?

Ja... Nie.

W takim razie nie mogę pana wpuścić. - Lekarz już zamierzał odchodzić, kiedy Josh zdążył jeszcze coś powiedzieć.

Jestem jego chłopakiem. - Palnął bez zastanowienia. Sam Josh nie był w stanie zrozumieć czemu to powiedział, ale było już za późno na odkręcanie tego. Proszę, mogę go zobaczyć?

Doktor przez parę sekund stał ze wzrokiem utkwionym w Dunie, jakby chciał go prześwietlić. W końcu jednak przemówił:

10 minut. Pan Joseph musi odpoczywać.

(not) ALONE // Joshler [zakończone]Donde viven las historias. Descúbrelo ahora