55/Bill

1K 81 3
                                    

Nie czułem się najlepiej. Strach, który przedtem został zagłuszony przez zastrzyk adrenaliny wydostał się na zewnątrz. Nie chciałem znowu tam jechać. Nie tam. Mimo wszystko cieszyłem się, że zostawił Dippera w spokoju. Nie umiałem nazwać tego, co do niego czułem i nie rozumiałem skąd się to wzięło. To niezdara, pierdoła, bronił się parasolką ale z drugiej strony nigdy przedtem nie spotkałem nikogo równie troskliwego. Ta cholera uratowała mi życie. Mnie - osobie bez dzieciństwa, przeszłości, człowieczeństwa. Może właśnie ta bezinteresowność sprawiła, że zaczynam tracić dla niego głowę... nie ważne. Jest bezpieczny. Ja dostałem to, na co zasłużyłem. Jestem śmieciem, wywożą mnie na śmietnik, w moje naturalne środowisko. Z rozmyślań wyrwał mnie ból głowy, gdyż mój jebnięty ojczym przejechał przez jakiś kamyk z pełną prędkością. Co za skurwysyn. Mimo tego nie odezwałem się ani słowem i nie patrzyłem za szybę. Nie czułem potrzeby zapamiętania drogi. Jadę na śmierć. Do mojego własnego piekła. Resztę drogi przesiedziałem myśląc o Masonie oraz wspominając ostatnie szczęśliwe dni.                                                                   - Jesteśmy. - Rzucił beznamiętnie Stan, parkując samochód na opustoszałym parkingu obok stacji benzynowej. Cóż, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Tak naprawdę było to coś dużo gorszego. Wraz z mężczyzną wysiadłem z auta i dałem się prowadzić na własną kaźń z pokorą.

weapon {billdip} [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now