Kto pyta, nie błądzi

430 46 46
                                    

Dammit, ale mnie inspiracja trzasnęła :D Zajrzałam dziś na profil Agata0001, która pisze thriller/kryminał osadzony w USA i, oczywiście, research jest tu na pierwszym miejscu. A, jak chyba wszyscy wiemy, system prawny w Stanach to zło i szatany, w szczególności dla osób „z zewnątrz", które chcą dowiedzieć się nieco więcej na ten temat.

Wiadomo: żeby nasza opowieść była wiarygodna i po prostu trzymała się kupy, nie rozjeżdżając się z rzeczywistością, musimy dokonać dokładnego researchu. Jednak co mamy zrobić, gdy wujcio Gugiel nie wystarcza lub wszystkie informacje, które znajdujemy, są dla nas tak niezrozumiałe jak pijackie wywody wujka Staśka podczas wigilijnej kolacji? Odpowiedź jest tak prosta, że aż trudna: pytać!

Sama mam jedno opko, które na razie jest w fazie planowania, a które, przynajmniej według wstępnej koncepcji, ma być czymś na kształt thrillera wymieszanego z powieścią psychologiczną. Jaki jest haczyk? Akcja dzieje się w New Jersey, a ja musiałabym dowiedzieć się, jak tamtejsza policja postąpiłaby w pewnym przypadku, który jest tak nietypowy, że nic nawet odrobinę zbliżonego nie zostało choćby powierzchownie ujęte w dokumentach, które udało mi się znaleźć. Więc co zrobiła Azie? Wyguglała stronkę New Jersey State Police Department i... po prostu wysłała im maila. Przedstawiła się, wyjaśniła, że szuka informacji do opcia i w dalszej części opisała wydarzenie, przy którym musiała określić reakcję tamtejszej policji, jednak na własną rękę nie była w stanie tego zrobić.

Po paru dniach odpisali. I to nie w tonie „a weź nam, dziecko, dupy nie zawracaj takimi pierdołami", tylko krok po kroku opisali mi swoją najbardziej prawdopodobną procedurę postępowania w takim przypadku i dodali, że gdybym miała jeszcze jakiekolwiek inne pytania, mam śmiało do nich pisać, bo chętnie mi pomogą. A pan Ted Schafer, z którym korespondowałam w tej sprawie, okazał się niesamowicie sympatycznym facetem.

Gdy napotykam na ścianę, której nie potrafię przeskoczyć, sięgnięcie po taką drabinę jest dla mnie rzeczą oczywistą, ale na pewno bardzo wielu twórców w takim wypadku postanawia po prostu pójść inną drogą, uznając to za przeszkodę nie do pokonania. To wcale nie jest aż taki problem! Często wystarczy wysłać jedną wiadomość do odpowiedniej osoby, aby dostać informacje, dzięki którym ta kilkumetrowa ściana w sekundę zmieni się w niski murek. Wysłanie wiadomości nic nas nie kosztuje, nie mamy nic do stracenia, a możemy w ten sposób uzyskać dokładnie to, czego potrzebujemy – więc jak najbardziej zachęcam, by to robić.

Pytanie zasadnicze brzmi: jak w takim razie znaleźć osobę, która będzie w stanie podać nam wiarygodne informacje? Tu możliwości jest wiele. Przede wszystkim: musimy zdefiniować sobie konkrety, których chcemy się dowiedzieć. Gdy jakaś niezaznajomiona z tematem osoba wpadnie na takie konkretne pytanie, najprawdopodobniej albo nie wypowie się w ogóle, albo zacznie swój wywód od „wydaje mi się, że..." – i już mamy świadomość, że na taką odpowiedź należy brać poprawkę, skonfrontować ją z nieco bardziej fachową opinią.

Gdy potrzebujemy informacji dotyczących systemu prawnego w jakimś kraju/stanie, najlepszym wyjściem jest pisanie właśnie do tamtejszej policji. Oczywiście możemy mieć problem z barierą językową – angielski może i jest popularnym językiem, w dodatku na tyle mało skomplikowanym gramatycznie, że nawet wypowiedź stworzona dzięki translatorowi może być wystarczająco zrozumiała, ale gdy zwracamy się do osób z kraju nie-anglojęzycznego, warto by było napisać prośbę w ich języku, bo inaczej jest ryzyko, że choćby chcieli, po prostu nie będą potrafili odpisać. Jeśli jednak tego języka nie znamy ani nie mamy nikogo, kto pomógłby nam stworzyć taką wiadomość, możemy wysłać ją po angielsku – a nuż się uda.

Kiedy szukamy jakichś szczegółów związanych z kulturą jakiegoś narodu, warto zajrzeć na Reddita – można tam spotkać osoby praktycznie z każdego zakątka świata, w dodatku wiele krajów ma tam założone własne subfora. Można więc wpakować się na któreś z nich i nieco pozawracać dupy tamtejszym bywalcom, w końcu są zaznajomieni z daną kulturą od dziecka. Na pewno prędzej czy później znajdzie się jakaś osoba, która ogarnia angielski w stopniu przynajmniej komunikatywnym i zechce pomóc nam rozwiązać nasz problem.

W innych kwestiach: praktycznie każda rzecz, jaka istnieje, ma grupę fascynatów, a Internet daje nam wręcz nieograniczone możliwości jeśli chodzi o docieranie do nich i forów, na których wymieniają się opiniami i spostrzeżeniami. Chcesz kupić latarkę, ale nie wiesz, w jakim sklepie znajdziesz taką, która by Ci odpowiadała i po chwili grzebania trafiasz na grupkę na Fejsie, na której ludzie potrafią wywołać gównoburzę o liczbę lumenów w określonym modelu latarki. 

Moje kochane „Zanim nadejdzie północ", o którym dużo gadam, ale go nie pokazuję, opiera się na koncepcji potężnej katastrofy ekologicznej. Nie zliczę, ilu studentom/absolwentom chemii czy biologii zadawałam już pytania na ten temat, udało mi się dotrzeć nawet do paru twórców z naukowej części YouTube'a, którzy mogliby mieć jakieś pojęcie na interesujące mnie tematy, by ich również o co nieco podpytać. Zaspamiłam pytaniami – być może chwilami nieco durnymi, jak na laika przystało – kilka grupek fascynatów astronomii, aż w końcu ktoś dał radę przystępnie wytłumaczyć mi, jak może działać pozyskiwanie energii z fuzji jądrowej, czego ni w ząb nie byłam w stanie zrozumieć z naukowych opracowań. A jak ZNP skończę, chcę napisać opowiadanie, które przedstawi skutki tej katastrofy na Antarktydzie, i już mam zapisane kontakty do paru osób, które brały udział w ekspedycjach naukowych na ten kontynent, by dowiedzieć się od nich nieco więcej o szczegółach. I pewnie niegłupim pomysłem byłoby zwracanie się również do profesorów uniwersyteckich, czego co prawda jeszcze nie próbowałam, ale wydaje mi się, że może się udać.

W moich bataliach tylko raz w ogóle nie dostałam odpowiedzi od osoby, do której się zwracałam, mimo że łącznie moje ciekawskie wiadomości można już prawdopodobnie liczyć w setkach. Dlaczego tak do tego zachęcam i, przede wszystkim: dlaczego to jest skuteczne? Tu odpowiedź też jest banalnie prosta: gdy wysyłamy komuś pytanie związane z dziedziną, na której się w miarę zna, stawiamy go w roli eksperta. Podbudowujemy jego ego. Każdy przecież lubi choć przez chwilę poczuć się autorytetem, prawda? Naturalną koleją rzeczy jest więc, że nam odpowie, być może podświadomie nieco kierowany wdzięcznością, że pozwoliliśmy mu trochę obrosnąć w piórka. Traktujemy go jako eksperta, poniekąd może nawet jako guru, więc liczymy na to, że podzieli się z nami skrawkiem swojej fachowej wiedzy i składamy w jego ręce być albo nie być naszego pomysłu, w związku z czym może poczuć też swego rodzaju odpowiedzialność za niego, a także motywację do działania. „Ja nie znajdę odpowiedzi na to pytanie? Potrzymaj mi piwo".

Każdy lubi poczuć się doceniony, poczuć się dla kogoś autorytetem w dziedzinie, której prawdopodobnie poświęcił całą masę ciężkiej pracy przez lata. Każde tego typu pytanie, choćby zadane przez totalnego laika, utwierdza go w przekonaniu, że cały ten czas, przez który ślęczał nad książkami i dokumentami, nie poszedł na marne. Dostaje szansę, by się wykazać, i nie ma znaczenia, że wykaże się tylko przed drobnym internetowym twórcą – liczy się. Jego praca nie jest sztuką dla sztuki, są osoby, które widzą w nim eksperta i które go doceniają. Jego wkład i wysiłek zostały zauważone.

Myśl na dziś: doceniajmy ludzi, którzy wiedzą od nas więcej i nie bójmy się zadawać im pytań! Przeważnie będą bardzo chętni do rozwiania naszych wątpliwości, bo dzięki temu zyskają satysfakcję i naszą wdzięczność, która wcale nie jest tak mało znaczącym towarem, jak mogłoby się wydawać. To układ win-win: my zdobywamy potrzebne informacje, a osoby, do których się po nie zwracamy, czują się docenione i widzą, że ich mordercza praca przynosi plony. Pomyślcie o tym!

Do następnego, kalafiorki!

Oczami Azie: o WattpadzieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz