Fabuła zmienną jest

461 59 8
                                    

Tak, tak, Azie w kółko nawija, że przy pisaniu trzeba planować, planować i jeszcze raz planować... i to prawda, absolutnie nie zamierzam tego tu negować. Warto jednak zaznaczyć jeszcze jedną rzecz:

Nie da się stworzyć planu opowiadania, który nie ma absolutnie żadnej dziury.

To jest fizycznie niemożliwe. Nad planowaniem samej koncepcji „Zanim nadejdzie północ" przesiedziałam grubo ponad rok (wpadłam na to wiosną 2017 r., za właściwe pisanie natomiast wzięłam się jakoś zimą 2018 r. – wcześniej coś tam próbowałam, ale to jeszcze nie był ten moment i wyszła z tego... kupa) i wciąż znajduję w nim luki, mimo że mam już kawał tekstu za sobą. Gdybyśmy chcieli stworzyć całkowicie pozbawiony wszelkich dziur plan, musielibyśmy zaplanować dosłownie każdy ruch każdego bohatera, każde odkaszlnięcie czy odgonienie muchy sprzed nosa, każdą przypadkową rozmowę i kolejność wypowiedzi postaci, bo takie duperele mogą nagle okazać się istotne. A to całkowicie mija się z celem – bo właściwie robienie aż tak szczegółowego planu niewiele różni się od pisania jako takiego i nie bardzo jest sens aż tak dokładać sobie roboty. Jeśli mamy jakieś szczegóły, które nie zostały zaplanowane, a nie mają szczególnego wpływu na fabułę samą w sobie, możemy spokojnie pozwolić sobie na improwizację, tylko musimy pamiętać, żeby ta nasza wielka improwizacja trzymała się kupy i grała z całością opowieści – nie możemy wcisnąć bohaterowi jakiegoś przedmiotu ex machina czy bez żadnego uzasadnienia teleportować go na drugi koniec miasta, bo to już śmierdzi Imperatywem, któremu jakiś czas temu poświęciłam cały osobny wpis.

W pisaniu nie chodzi o to, żeby trzymać się planu tak sztywno, jak sztywny jest kij w dupie niektórych osób, ale też nie chodzi o pisanie całkowicie na żywioł, bo wtedy bardzo łatwo o wtopę. Chodzi o znalezienie złotego środka pomiędzy tymi dwiema skrajnościami – według mnie najskuteczniejszym wyjściem jest planowanie tylu rzeczy, ile tylko się da i dopinanie ich logiki na ostatni guzik, żeby nic się przypadkiem nie rozlazło, zaś przy drobniejszych rzeczach, mało istotnych, których zaplanowanie wymagałoby zdecydowanie więcej czasu i energii niż jest warte, można się śmiało bawić i lecieć na żywioł, bo nawet jeśli coś nie wyjdzie, to całość opowieści zbytnio na tym nie ucierpi – to będzie wtedy tylko jedna nieudana scena, która nie ma przełożenia na inne wydarzenia. To jednak oczywiście tylko moja metoda, każdy może mieć własną, jednak ta konkretna w moim przypadku jest zdecydowanie najbardziej efektywna.

Dlaczego właściwie zdecydowałam się o tym napisać? Z dwóch powodów: po pierwsze, jeszcze tego nie robiłam do tej pory, a po drugie, zauważyłam pewną bardzo przykrą tendencję.

Sama przez długi czas popełniałam ten błąd, aż w końcu zorientowałam się, że nie tędy droga, jednak widzę, że to dość powszechny problem: bardzo wielu autorów w momencie, gdy dostrzega, że fabuła ich opowiadania ma jakieś większe dziury, zmienia koncepcję od samych podstaw, modyfikuje absolutnie wszystko, łudząc się, że dzięki temu te dziury znikną. No... tak, znikną luki wynikające z poprzedniego pomysłu, ale za to pojawią się nowe. To walka z wiatrakami. W każdym wstępnym planie będą braki, będą małe otwory i wielkie szramy.

Jeśli chcemy doprowadzić opowiadanie do stanu jako tako bez większych dziur, musimy skupić się przede wszystkim na łataniu tych, które już mamy poprzez wprowadzanie pojedynczych zmian, które mają je ładnie skleić, zamiast chaotycznie zmieniać wszystko i trząść fundamentami naszego świata z nadzieją, że w ten sposób dziury magicznie znikną. To tak nie działa.

Może opiszę to bardziej obrazowo: jesteśmy takimi jakby krawcami, a nasze pomysły to materiały, z których chcemy coś uszyć. Kładziemy więc jakiś materiał na stole i widzimy w nim masę rozdarć. To chaotyczne zmienianie fabuły możemy porównać do miotania się po naszym małym zakładzie krawieckim i wymienianiu materiału na coraz to nowy... problem w tym, że każdy materiał, jaki posiadamy, ma dziury. Nie znajdziemy żadnego, który takich nie posiada, więc zamiast bezsensownie tracić czas na szukanie, musimy wykorzystać to, czym dysponujemy, by zrobić łaty i te dziury pozakrywać lub odpalić maszynę do szycia i te co węższe po prostu zaszyć. To są zmiany, których potrzebujemy – nie drastyczne przekształcenie absolutnie wszystkiego bez większego pomysłu, co właściwie ma nam to dać, tylko skupianie się po kolei na punktach, w których czegoś brakuje i dobieranie takich zmian, które idealnie nam te braki zapełnią.

Wychodzę z założenia, że nie ma złych pomysłów, są tylko złe podejścia do nich. Według mnie każdy, nawet najbardziej spalony na starcie koncept da się odratować... pod jednym warunkiem: jego twórca musi chcieć to zrobić, tylko że każdy może rozumieć tę chęć w inny sposób. Bo chęć przelania swojego pomysłu na papier i zachwycenia nim publiki to jedno, a chęć zaciśnięcia zębów i wprowadzania drobnych zmian oraz pracowania nad planem małymi kroczkami to dwie różne rzeczy, które ludzie z jakiegoś powodu bardzo często mylą.

Prawdopodobnie każdy z nas chce, żeby któreś jego dzieło ujrzało kiedyś światło dzienne i dotarło do szerszej publiki. Nie każdy jednak chce schować swoją dumę do kieszeni i okazać pokorę dla dobra opowieści. Nie każdy chce patrzeć na swoją pracę krytycznie. Nie każdy chce ją przeczytać nie po to, by zachwycać się nad własnym geniuszem, tylko po to, by zjechać ją absolutnie za wszystko, do czego tylko można się w niej przyczepić, by znaleźć jej słabe punkty i móc je potem naprawić. Tacy już jesteśmy, to dość typowe u gatunku ludzkiego. Ale jeśli nie wyrobimy w sobie tej pokory i zdrowej (podkreślam, zdrowej, bo przegięcie w drugą stronę również nie jest dobre) dozy samokrytycyzmu, nigdy nie dojdziemy do poziomu, na którym będziemy mogli z ręką na sercu powiedzieć „zrobiłem/am wszystko, co mogłem/am, żeby ten tekst był jak najlepszy".

Mam nadzieję, że ten wpis coś wniósł do Waszego życia :3 Przy okazji, wpadnijcie też do „Pieśni sierocej", mojego nowego one shota, do którego zapraszam mocno ^^ A dla tych, którzy byli zainteresowani tutorialem do opisanego w poprzedniej notce narzędzia, mam informację, że się on tworzy i będzie opublikowany w osobnej pracy, żebym mogła jakoś sensowniej to rozrzucić na kilka wpisów tematycznych; w dodatku też zamierzam opublikować cały poradnik za jednym zamachem, żeby nie zostawiać nikogo w rosole z niepełnym tutorialem na ekranie XD Ci, którzy zgłaszali się jako chętni w komentarzach pod poprzednią notką, w chwili publikacji poradnika na pewno zostaną przeze mnie oznaczeni, żeby od razu wiedzieli, że ów poradnik się w końcu pojawił – jeśli ktoś jeszcze jest zainteresowany taką formą powiadomienia, proszę galopem się zgłaszać!

A tymczasem do następnego, kalafiorki!

Oczami Azie: o WattpadzieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz