Albo ja, albo on! - o narracji słów kilka, cz. 1

440 49 55
                                    

Uświadomiłam sobie dzisiaj głupią rzecz: pisałam o wrednych młodszych braciach narratorów, ale jeszcze ani razu nie wzięłam się za omówienie narratorów jako takich. Nadszedł więc ten dzień: Azie się za to zabiera! Zaznaczę tylko od razu na początku: narratora drugoosobowego pozwolę sobie tutaj pominąć, a wynika to z następujących powodów:
1) Jest dość rzadki;
2) Nigdy nie próbowałam napisać tekstu z tym typem narracji;
3) Nigdy nie czytałam żadnego większego dzieła z narracją drugoosobową.
Nie bardzo jestem więc w stanie powiedzieć na jego temat coś sensownego i mogę co najwyżej pisać „na logikę", jaki on może być, ale nie czuję się pewnie w tym temacie, lepiej więc, żebym się nie wypowiadała, niż gdybym miała głosić jakieś potencjalne herezje; może kiedyś się tego podejmę, ale dziś to na pewno jeszcze nie jest ten dzień. Poza tym, jak tak patrzę na długość tego wpisu, chyba lepiej będzie, jeśli podzielę go na pół: teraz zajmę się pierwszoosobowym, a w kolejnym obskoczę trzecioosobowych. Stoi?

A teraz przejdźmy już do rzeczy.

Zastanawia mnie przede wszystkim, skąd wzięło się to dziwne przekonanie, z którym ostatnio wybitnie często się spotykam, że narrator pierwszoosobowy jest łatwiejszy. Moim zdaniem to stwierdzenie jest totalną bzdurą, ponieważ narrator trzecioosobowy i pierwszoosobowy są według mnie tak samo trudni, ale na różnych płaszczyznach. Inaczej rzecz ujmując, gdybym miała do dyspozycji jakąś ogólną „skalę trudności" i według niej miałabym oceniać rodzaje narracji, to obu tym rodzajom dałabym tę samą pozycję; dopiero po wejściu w nieco większe szczegóły, pojedyncze aspekty narracji, pojawiłaby się między nimi rozbieżność. Z tego też powodu ja sama preferuję narratora trzecioosobowego (choć i jego mogłabym podzielić na nieco więcej rodzajów niż „wszechwiedzący" i „z ograniczoną wiedzą", ale o tym później, przy okazji ich omawiania) – ponieważ moje pisarskie najsłabsze punkty znajdują się w większości tam, gdzie wyższy poziom trudności ma pierwszoosobowy, zaś mocne strony pokrywają się w dużej mierze z aspektami, w których to trzecioosobowy wiedzie prym. Ogólnie też polecam zrobić sobie taką krótką analizę umiejętności, bo potrafi ona pokazać, nad którymi rzeczami należy jeszcze popracować.

Oczywiście należy również pamiętać o tym, że narracja powinna być przede wszystkim dopasowana do opowieści i do tego, co właściwie chcemy nią przekazać, na czym się skupić. No i nie zapominajmy również o tym, że w pisaniu nie ma sztywnych zasad (poza tymi dotyczącymi zasad języka), w związku z czym to, ile będzie wymagał od nas dany narrator, zależy w znacznej większości od tego, jaką historię tworzymy. Niezależnie jednak od tych wymagań, przy doborze narracji najistotniejszą zmienną o tym decydującą powinna być sama opowieść i to, na czym zamierzamy się w niej skoncentrować, jakie jej aspekty podkreślić, a jakie zepchnąć na dalszy plan; nasze umiejętności, gusta czy wygoda to tutaj – przynajmniej według mnie – kwestia drugorzędna. 

Dlaczego tak twierdzę? Satysfakcja twórcza satysfakcją twórczą, ale jednak w procesie tworzenia powołujemy do życia pewną historię, pewnych bohaterów, którzy niejako ożywają, a sama opowieść staje się wręcz osobnym od nas bytem. Jeśli się czegoś domaga, to, kurde, pozwólmy jej na to. To nie działa jak rozpieszczanie dziecka – jeśli nasza opowieść czegoś od nas chce, co jakiś czas przychodzi, prosi i robi słodkie oczka, to znaczy, że tego potrzebuje i możemy ją w ten sposób uczynić jeszcze lepszą. Bo, z tego, co się do tej pory nauczyłam, wszelkie opowieści i bohaterowie najbardziej nienawidzą, kiedy autor im się za bardzo narzuca – jesteśmy dla nich tylko narzędziami, przy pomocy których się opowiadają w takiej formie, jaką uznają za najbardziej stosowną. Tak, wiem, pojechałam, ale ostatnie trzydzieści stron, które napisałam, uświadomiły mi, że chyba na tym polega cały mój problem z blokadami twórczymi – pojawiają się, gdy przestaję słuchać mojego tekstu i staram się go do czegoś zmusić, a mijają, kiedy odpuszczę albo uda nam się wypracować jakiś kompromis. I chyba nie umiem tego opisać w sposób, który nie brzmi jak pieprzenie jakiegoś wariata. 

Wracając do głównego wątku, bo chyba trochę zboczyłam z kursu: zacznijmy od pochylenia się nad narratorem pierwszoosobowym. Ma on całkiem sporo możliwości, ale jednocześnie także całkiem sporo ograniczeń. 

Widzieliście pewnie przynajmniej jedno opko pływające w odmętach Wattpada, w którym raz po raz pojawiają się przeskoki perspektywy, tylko po to, by pokazać jakąś myśl któregoś bohaterów. To jest jedna z najpowszechniejszych pułapek: nie możemy pozwolić sobie na wszechwiedzę i jeśli chcemy przedstawić coś, o czym narrator nie ma prawa wiedzieć, musimy albo zacisnąć zęby i odpuścić sobie ten element, albo znaleźć sposób na obejście tego problemu. Spoiler: dwuzdaniowe POV-y może i pozwalają to przeskoczyć, ale prezentują się chujowo. Jeszcze większy spoiler: jeśli zamierzasz stosować częste i krótkotrwałe zmiany perspektywy, to oszczędź sobie i innym cierpienia, i pisz w narracji trzecioosobowej. Tak, taka istnieje. I jest wręcz stworzona do takich rzeczy.

Drugą równie często spotykaną pułapką są opisy; w to akurat najczęściej pakują się prawdopodobnie autorzy bardziej obyci z narracją trzecioosobową, którzy w pierwszoosobowej stawiają dopiero pierwsze kroki, ale sądzę, że i tak warto o tym wspomnieć. Opisy będą tutaj wyglądały zupełnie inaczej niż u jakiegokolwiek narratora trzecioosobowego, z jednego prostego powodu: jako narrator siedzimy w głowie bohatera, a nie unosimy się nad nią. Bardzo łatwo „przepoetyzować" tu opis. To, co przedstawiamy jako narrację, jest punktem widzenia naszego głównego bohatera, więc zastanówmy się: czy kiedy ktokolwiek z nas wchodzi do swojego pokoju, przygląda mu się uważnie i każdy szczegół opisuje sobie w głowie patetycznym, bogatym stylem? No raczej nie. Bardziej rejestrujemy jakieś pojedyncze elementy, bazujemy na skojarzeniach, wspomnieniach, jakichś luźnych strzępkach myśli, które z mniej lub bardziej zrozumiałych powodów zaplątały nam się akurat między neuronami. W żadnym przypadku jednak nie będą to jakieś rozbudowane, poetyckie opisy z milionem środków stylistycznych, chyba że akurat pozwolimy sobie na chwilę refleksji i puścimy wodze wyobraźni. 

Jeśli chodzi o możliwości pana „JA", ma on je dość ciekawe. Nie może bawić się we wszechwiedzę, ale może z bardzo fajnym skutkiem bawić się we wszelkiej maści domysły i przypuszczenia. Jak dla mnie, jest to bardzo fajna opcja budowania napięcia i zachęta, by czytelnik próbował odgadnąć jakąś rzecz wespół z bohaterem-narratorem. Oczywiście można pozwolić narratorowi na „nie wiem, ale się domyślam" lub „wiem, ale nie powiem" w każdym z typów, jednak pierwszoosobowy ma taką przewagę, że jest bohaterem, w związku z czym czytelnik może się z nim identyfikować, w związku z czym ma dużo większy wpływ na wyobraźnię czytelnika na poziomie emocjonalnym – nie musi używać dialogów ani „zewnętrznych" opisów, by czytelnik zobaczył, co bohaterowi w duszy gra i zaczął czuć to, co on. W związku z tym narrator pierwszoosobowy jest wręcz idealnym wyborem w momencie, kiedy kwestią, którą chcemy podkreślić najbardziej, jest emocjonalność bohatera, jego dusza, poglądy wspomnienia. Pozwala czytelnikowi stać się dosłownie inną osobą przez jakiś czas.

ALE.

Oczywiście nie mogło się obyć bez tego słowa, nie? Tutaj też mamy potężną pułapkę. Mam teorię: sądzę, że ludzie mogą powszechnie gadać, że pierwszoosobowy jest łatwiejszy, bo biorą to trochę tak na chłopski rozum: skoro sam o sobie na co dzień myślę w pierwszej osobie, to pisanie w ten sposób powinno być banalne. No... nie do końca. Właśnie w tym tkwi diabeł: myślimy w pierwszej osobie o sobie. A kiedy tworzymy bohatera, nie jest on nami (no, a przynajmniej nie powinien być, bo wyjdzie nam albo autobiografia – do której, jak zakładam, nie dążymy – albo totalna katastrofa, ponieważ lubimy się idealizować i w ten sposób wylęga się kolejny kryształowy, szafirowooki kwiatuszek w ogrodzie im. Mary Sue), a kimś, kto nie jest nami, nie myśli tak samo jak my. W związku z tym, jeśli decydujemy się na pisanie w pierwszej osobie, decydujemy się również na pisanie inaczej, niż sami postrzegamy świat, właśnie z powodu tych różnic między autorem a bohaterem. Żeby pozwolić czytelnikowi stać się naszym bohaterem, najpierw sami musimy się nim stać. Zrozumieć jego sposób myślenia, gusta, wyłapywać wszystkie – jego, nie nasze – wspomnienia czy skojarzenia. I to jest cholernie trudne.

No chyba że chcemy, by bohaterowie-narratorzy każdej z naszych prac byli na jedno kopyto, wtedy nie było tematu.

Dobra, jak na razie to chyba by było na tyle i, oczywiście, ciąg dalszy nastąpi wkrótce. Jeśli uważacie, że należy coś dodać, to piszcie śmiało, bo na bank coś pominęłam albo o czymś nie pomyślałam, a Wy, moje kalafiorki, jesteście najlepszymi radarami na takie rzeczy ^^ No i jak zwykle czekam na Wasze opinie: popieracie stwierdzenie, że pierwszoosobowy jest łatwiejszy, czy może twierdzicie wręcz przeciwnie? Lubicie używać tego typu narracji, czy raczej go unikacie?

A tymczasem: do następnego!

Oczami Azie: o WattpadzieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz