~11~

3.4K 181 49
                                    

Poczułem, jak coś w moim wnętrzu się zmienia, jakby topniał jakiś lodowy mur, pozwalając, by ciepło słów księcia trafiło do mojego serca. Siedzieliśmy w ciszy kilka minut, podczas których Flawian bawił się moimi włosami. Czułem przyjemne odprężenie, gdy mój wzrok padł na jedno z okien. Złote promienie słońca i widok szumiących za nimi liśćmi, obudził we mnie tęsknotę za światem zewnętrznym. Skupiłem się na twarzy księcia i przełknąłem cicho ślinę. Czy pozwoliłby mi wyjść? Chociaż na chwilę... na kilka minut. Przygryzłem dolną wargę i niepewnie spojrzałem na swojego pana. Czy będzie zły, jeśli go o to zapytam? Poprawiłem się na jego kolanach i wziąłem kilka głębszych wdechów, czym zwróciłem jego uwagę. Mimo iż jego spojrzenie skupiło się na mnie, on milczał, cierpliwie czekając. Jakby doskonale wiedział, że sam muszę coś z siebie wykrztusić. W końcu zebrałem w sobie odwagę i zacisnąłem dłonie na jego koszuli.

- Panie, czy ja... - spuściłem wzrok, nie potrafiąc patrzeć mu w oczy. – Czy ja mógłbym... wyjść na zewnątrz? Proszę, chociaż na kilka minut – zacisnąłem powieki, szeptając w duchu cichą modlitwę. Po komnacie rozniósł się ciepły śmiech blondyna, a ja nie wiedziałem, jak mam to rozumieć. Jego dłoń delikatnie chwyciła za mój podbródek i uniosła go.

- Kyoshi – w tym jednym słowie było tyle miłości, tyle ciepła. – Oczywiście, że możesz wyjść, możesz to robić, kiedy tylko chcesz – moje usta rozchyliły się lekko, nie mogłem uwierzyć w to co słyszę. – No może z wyjątkiem tych momentów, gdy będę chciał mieć cię blisko siebie. Dzisiaj zaprowadzi cię Kyoto, powinien przyjść za niedługo, później będziesz mógł już wychodzić sam.

- Ja... tak strasznie ci dziękuję – oplotłem ramionami jego szyję tak mocno, iż chyba nie mógł oddychać. Choć mój entuzjazm widocznie spodobał się księciu, to ten jednak zatęsknił za zdolnością złapania tchu, chwycił moje ramiona i uwolnił swoją szyję.

- Ale obiecaj, że wieczorem ty będziesz spełniał moje prośby – drgnąłem delikatnie, jednak po chwili niepewności przypomniałem sobie słowa, które książę powiedział dziś rano. Obiecał, że nigdy nie zrobi czegoś, na co bym się nie zgodził.

- Obiecuję.

- Grzeczny maluch, a teraz muszę już iść – ucałował moje ciemne kosmyki i posadził mnie na krześle obok. – Dojedz ciasto i zaczekaj na Kyoto.

Uśmiechnąłem się i delikatnie pomachałem dłonią, patrząc, jak mój pan wychodzi z komnaty. Zmarszczyłem brwi, uświadamiając sobie, że po odejściu księcia poczułem się wyjątkowo samotny. Nie byłem w stanie wrócić do lektury i nawet ciasto nie smakowało tak dobrze, jak wtedy, gdy Flawian był obok. Zaskoczyło mnie to. Nie spodziewałem się, że tak szybko przywiążę się do jego osoby, a jednak, czy to przez to, jak długo byłem osamotniony, czy przez to, jak pełen ciepła w stosunku do mnie był. Chwyciłem w dłonie filiżankę z herbatą i wyszedłem na taras, by już teraz nacieszyć się świeżym powietrzem. W moją twarz uderzył podmuch ciepłego wiatru, a ja zacząłem się śmiać. Śmiałem się radośnie przez kilka minut, czując, jak zefir plącze moje włosy i pieści moją skórę. Oparłem się o kamienną barierkę i rozejrzałem się po okolicy. Z tarasu księcia rozciągał się widok na zadbany, królewski ogród. Dostrzegałem biegnące pośród kwiecistych krzewów ścieżki i tryskające wodą fontanny. Pomiędzy drzewami przebiegały zwierzęta różnej maści, w tym pawie o pięknych, kolorowych ogonach, których krzyk rozchodził się w przestrzeni. Równie intrygujące były małe, różnej barwy plamki, biegające, gdzieś pośród trawy. Z tej odległości nie wiedziałem, czym były, ale czułem, że jest to coś uroczego. Dalej, za ogrodem, rozciągały się lasy mieszane, w których pewnie swój żywot wiodły dzikie zwierzęta, również te goszczące na królewskim stole. Spomiędzy drzew wyfrunęła gromadka kolorowych ptaków, a część odfrunęła daleko w kierunku błękitnego nieba, ale kilka odłączyło się od grupy i zbliżyło się do tarasu. Przyglądałem się im z zachwytem, tak bardzo tęskniłem za wszelką przyrodą. Wśród przybyłych maluchów rozpoznałem tego, który towarzyszył mi nie tak dawno podczas podróży wozem. Tak jak wtedy, wyciągnąłem w jego stronę rękę, on przekręcił swoją małą główkę, by po chwili z cichym trzepotem skrzydeł przycupnąć na mojej dłoni. Przysunąłem go bliżej, a on zaświergotał wesoło. Zachichotałem i spróbowałem, nucąc, powtórzyć jego melodię. Jakby chcąc mnie poprawić, ten zaśpiewał jeszcze raz, a ja znów spróbowałem go skopiować. Widocznie jego towarzyszą, również spodobała się ta zabawa, bo wszyscy zaczęli, śpiewać mi swoje melodie. Zachichotałem radośnie, gdy odezwał się cały chórek.

Odzyskać Wolność {Wilcze Kroniki}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz