~82~

305 47 10
                                    

Część nocy, której książę nie spędził myśląc o tym iż chce wydrapać bratu oczy, została przez Flawiana poświęcona Carlowi, który dostał naprawdę ciężkiego ataku paniki. Ten zaczął płakać tak bardzo, iż nie mógł złapać oddechu. Flawian przez chwilę bał się że ten się udusi, widząc jak ten walczy o każde zaczerpniecie powietrza, pomimo zimna i deszczu, otworzył wszystkie okna, sadzając ukochanego na krześle przy jednym z nich, chcąc jakoś mu pomóc. Po kilku godzinach walki, niewolnik w końcu odzyskał nad sobą kontrolę, a jego pan zrobił wszystko by ten przespał chociaż godzinę. Gdy w końcu wzeszło słońce, książę i tak nie mogąc spać, oporządził się i przysiadł na łóżku, delikatnie gładząc włosy ukochanego. Ten jakimś sposobem po tej jednej nocy wydawał się dwa razy bardziej wycieńczony, niż po tych wszystkich dniach obecności Heliana.

Widząc go takiego książę miał ochotę powiedzieć rodzinie, by ci zostawili ich w spokoju. Sam mógł iść tam i cierpieć, znosząc obecność Heliana, krzywdzące uwagi Miradira, ale nie ciągnąć tam ze sobą Carla.

- Jak mam cię ochronić? – szepnął, opadając na poduszkę. Ciągle poszukiwał odpowiedzi na to pytanie i nie potrafił jej znaleźć, a czas się kończył. Gdy usłyszał agresywne pukanie do drzwi, odruchowo spojrzał w stronę parapetu, na którym ciągle leżał wyciągnięty sztylet. Miał ochotę wziąć go i wyrządzić nim krzywdę osobie, która dobijała się do jego komnaty. Jedynym go przed tym powstrzymało, był fakt, iż to byłby dodatkowe kroki, a on chciał jak najszybciej uciszyć łomot, za nim ten obudzi śpiącego. Wyskoczył z łóżka i niemalże pobiegł do drzwi, gwałtownie je otwierając. – Zabiję cię – to był pierwszy raz w jego życiu, gdy warknął na swojego brata i o dziwo nie czuł z tego powodu żadnych wyrzutów.

- Dzień dobry – nawet teraz w głosie Miradira młodszy słyszał jakieś zadowolenie z tego, iż ten zniszczył mu poranek. – Zbierajcie się, jemy rodzinne śniadanie. Pozostali już się zbierają – dodał, ponaglającym tonem. – Budź tą swoją śpiącą królewnę...

- Jeszcze słowo, a pójdziesz na to śniadanie z podbitym okiem – uprzedził go blondyn, czując jak wrze w nim krew.

Starszy spojrzał na niego z góry i uśmiechnął się kpiąco.

- Przynieś ci krzesło, żebyś mógł na nim stanąć i dosięgnąć? – odparł, dodatkowo się prostując, przez co różnica między nimi zwiększyła się do wysokości całej głowy. – Nie mam czasu na twoje niedojrzałe fochy i inne problemy, zbierajcie się i chodźcie – dodał już o wiele władczym tonem.

- Carl nigdzie nie idzie, źle się czuje, nie będę go ciągał, żeby robił za waszą rozrywkę – oświadczył Flawian, ignorując docinkę drugiego.

- Obudzisz go ty, albo ja to zrobię. Dla mnie bez różnicy, ale gwarantuje ci że obaj się tam zjawicie – Flawian znał ten ton, zimny, wrogi, agresywny i dający jasno do zrozumienia, iż mówiący widzi w rozmówcy kogoś kto może być przydatny jedynie wykonując polecenia i to tylko te proste. Słyszał go zawsze, gdy odważył się sprzeciwić starszemu.

Najgorsze było, iż Flawian wiedział, że brat byłby gotów naprawdę wedrzeć się do jego pokoju i brutalnie wyszarpać Carla z łóżka, może nawet nie dałby mu czasu by ten się ubrał i w takim stanie zaciągnąłby go do jadalni. Blondyn więc po raz kolejnym w swoim życiu zacisnął zęby, zatrzymał wrzącą krew w środku i wymruczał coś o tym, że zaraz będą, po czym wrócił do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Miał ochotę wrzeszczeć i dusić brata, jednak powstrzymał się przed obiema tymi rzeczami, podchodząc jak najspokojniej do łóżka.

- Carl... - zaczął cicho, lekko potrząsając jego ramieniem. – Najdroższy... - widząc jak ten gwałtownie otwiera oczy, wyrwany ze snu nawet w tak delikatny sposób, od razu przyciągnął go do siebie. – Shhhhh... spokojnie. To ja, jestem przy tobie, to tylko ja – pogładził uspokajająco jego plecy, mogąc przysiąc że słyszy galopujące bicie serca drugiego. Ten w końcu zaczął oddychać spokojniej, kiwając głową na znak, że już jest dobrze. – Musimy się zbierać – dodał, mocno przyciskając go do siebie, czując jak ten zaczyna się kulić. – Wiem że nie chcesz, ja też, ale... chyba nie mamy wyjścia. Przepraszam. Chodź, ubierzemy się – ostrożnie pomógł mu wstać i się przebrać, chciał dać mu coś więcej niż przeprosiny, ale wciąż nie miał co. – Spójrz na mnie, jestem przy tobie. Jestem tutaj. Nie pozwolę cię skrzywdzić – ułożył dłoń na jego policzku, patrząc w głąb jego oczu, chcąc rozpalić w nich ten mały płomyczek, który pojawił się, gdy nazwał go sowim życiem i o którego podtrzymanie walczył codziennie. Jednak ponowne łomotanie w drzwi, nie pomogło w uspokajaniu niewolnika. – Pora na nas – złapał go za dłoń i zaczął prowadzić do drzwi, choć doskonale wiedział, że drugi walczy o każdy krok, by ten nie przemienił się w upadek. – Podobno się spieszyliśmy – rzucił w stronę brata, widząc że ten chce coś powiedzieć. Ruszyli do jadalni, a książę z każdym krokiem miał coraz gorsze przeczucia, zastanawiając się, czy atak paniki niewolnika mógł być jakąś przepowiednią.

Odzyskać Wolność {Wilcze Kroniki}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz