~2~

4.5K 250 28
                                    

Ze snu pełnego koszmarów wyrwał mnie hałas, za drzwiami panowało jakieś poruszenie, słychać było pośpieszne kroki, strażnicy poganiali niewolników, a światło prześwitujące przez szparę pod metalowymi drzwiami, co chwila było mącone przez poruszające się cienie. Słyszałem krzyki i wyzwiska, wszyscy gdzieś się spieszyli, nosili jakieś rzeczy. Trwało to kilka godzin, a później nastała cisza, absolutna, niczym nie zmącona, pochodnie na korytarzu pogasły, a ja zrozumiałem że zostałem sam. Ale inaczej niż wcześniej, teraz naprawdę byłem sam, sam w całym labiryncie podziemnych korytarzy. Cokolwiek się stało mój właściciel porzucił to miejsce, zabrał swoich ludzi i odszedł, zabrał zapewne wszystko... wszystko po za mną... Ja zostałem sam, zapomniany w swojej celi, skazany na śmierć głodową, powolną i bolesną. A jednak myśl, że to koniec mojego cierpienia przynosił ukojenie, już nikt nie przyjdzie, nie wydrze siłą z objęć snu i nie pocznie torturować dla własnej rozrywki. Trwałem tak przykuty do ściany, a czas płynął, mój żołądek zdawał się już dawno zjeść samego siebie, a wnętrze bolało z głodu, a mimo to... mimo tego bólu i wycieńczenia wciąż żyłem, choć przecież już dawno powinienem był skonać. Dlaczego? Dlaczego nadal żyje? Czemu nie mogę umrzeć? Płakałem przerażony myślą, że nigdy nie umrę i już na wieczność pozostanę w ciemnościach przykuty do tej ściany. Łapałem w usta lodowate kropel, brudnej wody, które skapywały na mnie z sufitu. Choć tak naprawdę nie chciałem tego robić, ale ten bezrozumny instynkt przetrwania był silniejszy, od wycieńczonego umysłu. Straciłem czucie w nogach, cały czas klęcząc, a moje zdrętwiałe ręce spoczywały w kajdanach tak długo, że skóra zaczęła obrastać metal. Aż w końcu nie było go widać pod warstwą ropiejącej skóry, a ja wciąż żyłem i nienawidziłem tego... Nie wiedziałem ile czasu dokładnie minęło, ale byłem pewien że wiele tygodni, skoro moje ciało zdążyło stać się jednością z moimi okowami.

Siedziałem w ciemnościach trzęsąc się z zimna i głodu, ale śmierć wciąż nie chciała do mnie przyjść. Na korytarzu coś zaczęło się dziać, najpierw zapłonęło światło, później usłyszałem głosy i kroki, ktoś tam był, jacyś ludzie przemierzali korytarze. Skupiłem na tym uwagę tylko na chwilę by znów pozwolić umysłowi popaść w pustkę, w której choć byłem świadomy, to nie posiadałem żadnych konkretnych myśli. Może powinienem był wydać jakiś dźwięk, próbować dać znak że tam jestem... Tylko po co? By znowu stać się cudzą własnością, by znowu być torturowanym? W czym ten los byłby lepszy od tego co miałem teraz, teraz chociaż nie cierpiałem, nie tak jak wcześniej. Jednak mimo mojej bierności, ktoś i tak zainteresował się drzwiami, słyszałam jak zwraca na nie uwagę innych osób. W końcu te ze zgrzytem otwarły się, a mnie oślepiło światło z korytarza. Zacisnąłem powieki i odwróciłem wzrok od wejścia, które raniło moje oczy.

- O Boże... co to za odór – pierwszy z mężczyzn cofnął się o krok, wszyscy przez chwilę stali, pozwalając zapachowi się przerzedzić. – Tu ktoś jest – zauważył i wszedł do środka.

Usłyszałem dźwięk dobywanego miecza, a jego klinga zalśniła w chwiejnym świetle pochodni. Poczułem jego chłodny koniec na swoim gardle, a w moich oczach zapłonęła iskierka nadziei. Spojrzałem zrozpaczony na obcego z pragnieniem śmierci w oczach.

- Błagam... - zacharczałem, czując jak moje struny drżą, a z ich skrzywdzonej powierzchni odrywają się grudy ropy i posoki. – Zabij mnie... proszę... - zamilkłem, czując jak breja z gardła zaczyna napływać do moich ust. Wpatrywałem się w mężczyznę z błaganiem. Na jego twarzy malował się szok i zagubienie, nie wiedział co zrobić, a przecież było to takie proste.

Zrozumiałem, że on tego nie uczyni, a moja nadzieja zgasła. Z cieniem łzy w oku spuściłem głowę, opierając ją z powrotem o ścianę.

- Co tu się dzieje? – ten głos był nowy, po samym jego brzmieniu zrozumiałem, że należy do kogoś kto dowodzi tymi ludźmi.

Odzyskać Wolność {Wilcze Kroniki}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz