Mam za wysokie wymagania (czasu też) czyli opowiadania na wt vol.2

152 25 51
                                    

To jest ta część gdzie dalej, śmieję się z niektórych opowieści na wattpadzie (tych "weterynaryjnych", oczywiście). Nie chcesz, nie czytaj, bo znowu cytuję opowiadania w których jest popsuta rzeczywistość. Jasne? No, to jedziemy.

Different World||Alan Walker

Tej książce należy się na wstępie ode mnie duże "WOW", ponieważ bohaterka jest... uwaga...TECHNIKIEM WETERYNARII i to pierwsza taka książka, jaką widzę tutaj. Ok, to by było na tyle z pozytywów. Przejdźmy do hejtu 😈


"Ten to musi być bogaty - pomyślałam patrząc na psa. Taki szpic włoski to jedna z rzadszych ras występujących na świecie, rasowych naliczono nawet nie pół tysiąca."

Parę znaczących informacji o bohaterce:

- ma dwadzieścia lat

- pracuje jako technik weterynarii (czyli ma maks niecały rok stażu)

- mieszka w sporym domu

- jej rodzice nie żyją (standard tutaj)

- po ich śmierci kupiła sobie 4 psy, charta rosyjskiego borzoja (koszt 3500-4500 zł), owczarka szwajcarskiego (2000-3000 zł/2500 $), niemieckiego (2500-3500 zł/2000 $) i mieszankę Mudi i ONka (załóżmy, że ze schroniska)

- utrzymuje wszystko sama ze swojej pensji

- koszt szpica włoskiego to 4000 zl/1500 $

Ceny mocno uśrednione, ale trudno nie zauważyć, że wydała gdzieś około 8 tys zł na kupno swoich psów, ale to właściciel psa za 4000zł jest bogaty... No, spoko hipokryzja. 


"- Gdzie idziemy? - zapytałam gdy wyszłyśmy już na drogę.

- A gdzie ty chcesz? - spojrzała na mnie z ukosa, dokładnie tak, jak jej brat kilka minut wcześniej.

- W sumie... Możemy pójść do kliniki, od samego rana podobno ich nie ma, bo jakąś krytyczna sytuacja poza Bergen i pojechali, a nikt nie zajął się zwierzętami na obserwacji. - zaproponowałam, na co dziewczyna pokiwała ochoczo głową (..) W tej części są króliki i gryzonie, w tym pomieszczeniu są koty, a tam są psy. Potem pójdziemy jeszcze do koni. - wytłumaczyłam otwierając drzwi do pomieszczenia w którym mieszkają psy."

Aha. Po prostu zamknęli klinikę i pojechali, bo krytyczna sytuacja. Zwierzęta dochodzące do siebie "na szpitalu" nie są ważne. Co z tego, że w każdej sekundzie możliwe jest, że któryś wydłubie sobie szwy i się wykrwawi? Co z tego, że nagle może nastąpić nawrót choroby/objawów albo pogorszenie stanu ogólnego? Przecież nikt nie musi tego pilnować, są w "klynyce", tutaj może się im tylko polepszać.

Nie skomentuje, jakże bardzo odpowiedzialnego wpuszczania osób postronnych, bez przeszkolenia i wiedzy w zakresie chorób odzwierzęcych, na zaplecze.


"- Teraz idziemy do koni, okej? (...) na dwóch trzeba pojeździć i potem wszystkie wyprowadzić na padok, nasypać im mieszankę ziaren i dać siano. - wytłumaczyłam jak mniej-więcej wygląda moja praca z tymi zwierzętami.

- Nigdy nie jeździłam tak na poważnie na koniach... - przyznała.

- Dam ci Lavender, jest bardzo spokojna i potrzebna jest jej jedynie krótka przejażdżka.(...) Końmi zajmuje się stosunkowo rzadko, ale podstawy jazdy konnej znam i umiem to wytłumaczyć, więc raczej nic ci się nie stanie. - zapewniłam podchodząc do drzwi i wyciągając kluczyk."

Jest tu jakaś zawodowa koniara? Rozumiem, że ja nigdy nie jeździłam profesjonalnie, ale sam pomysł oddania cudzego konia, obcej osobie, która nie umie jeździć jest mega słaby. Szczególnie że nie wiadomo, z jakiej przyczyny dana klacz się tam znalazła, ale raczej zdrowego konia to by tam nie trzymali..

Zaufaj mi, jestem technikiem weterynariiWhere stories live. Discover now