Moja własna legenda

55 7 0
                                    

(tak, usunęłam poprzednią część bo mi się nie podobała, to jest poprawiona część)

Stałam przed lustrem i czesałam włosy, nucąc jakąś piosenkę. Jednak patrząc na swoje odbicie, zauważyłam kilka białych włosów. Natychmiast odłożyłam szczotkę i przejechałam dłonią po głowie. Zamknęłam oczy. Co jest ze mną nie tak? Ostatnio dzieją się ze mną dziwne rzeczy. W sumie to się do nich przyzwyczaiłam. Wyostrzone zmysły i telekineza zdecydowanie pomagały mi w codziennym życiu. Otwierając paczałki i zerkając w lustro, stwierdziłam, że moje włosy znowu są blond. To nie pierwszy raz kiedy mój wygląd ma humorki. (Nie chcę opowiadać o jej zdziwieniu itp. więc sobie to wyobraźcie) Nie przeszkadzały mi szmaragdowo zielone oczy i śnieżnobiałe włosy, bo pojawiały się tylko wtedy, kiedy chciałam. Wzięłam plecak na ramię i udałam się do szkoły.
Na miejscu złapała mnie Hania.

- Dostałaś wiadomość od Aniki?

- Od Aniki?

- No tak. Zaprosiła mnie na noc w jej apartamencie.

- Ja nic nie dostałam.

- Ah. Okej, no to ja też nie pójdę.

Słyszałam w jej głosie wahanie.

Wracając ze szkoły myślałam że umrę z wysiłku, bo na plecach miałam chyba 15 ton. Chciałam tylko rzucić się na łóżko, ale Zuza miała inne plany. Podała mi siatkę i pieniądze i kazała iść do sklepu. Powłóczyłam nogami. Udało mi się zrobić zakupy i w moim zamiarze miałam wrócić do domu. HA. Chciałabym. Szłam sobie spokojnie, kiedy popchnął mnie ktoś idący od tyłu.

- Ej! - krzyknęłam.

Jednak kobieta nie odwróciła się. Pięć sekund później znowu zostałam popchnięta. Jasne, Światowy Dzień Popychania Kayli. Wstęp bez opłaty. Rozrywka gwarantowana. Już chciałam krzyknąć ale powstrzymało mnie zachowanie tej kobiety. Popychacz nr. 2 był facetem i zdecydowanie podążał za kobietą. Ona natomiast oglądała się co chwilę i ciągle przyspieszała krok. Do moich uszu dobiegł dźwięk odbezpieczania pistoletu. Dobiegał z kieszeni faceta. Powoli zaczął wyciągać broń. Kobieta też to wiedziała i zaczęła uciekać. Ale nie miała szans uciec. Od wypadku jednak ja byłam o wiele szybsza niż normalny człowiek. Rzuciłam się do przodu chwytając rękę faceta.

- Nie - powiedziałam stanowczo. Mężczyzna puścił pistolet i zamierzał mnie uderzyć. Jednak nie spodziewał się, że uniknę ciosu i od razu popędził za kobietą. Ale jak już wspomniałam, uchyliłam się (bardzo nienaturalnie odgięłam się do tyłu) i położyłam mu nogę. Następnie nadepnęłam na jego nadgarstek, łamiąc go. Dziewczyna uciekła za róg a ja poczułam że muszę za nią iść. To nie było jednorazowe, bardziej jakby była konkretnym celem. W filmach do takich rzeczy zazwyczaj jest więcej niż jedna osoba. Nie pomyliłam się i przy niej stało z trzech innym mężczyzn. Nie miałam już czasu aby do niej podbiec, więc podniosłam z ziemi metalową belkę. Rzuciłam nią w gościa najbliżej mnie. Na moje szczęście trafiła w głowe. Uderzenie było na tyle mocne, że od razu go ogłuszyło. Napastnicy skupili się na nowym wrogu, a do mnie dotarło jaki błąd zrobiłam. Jednak nogi popchnęły mnie do przodu. I od razu mówię, że nie podejrzewałam się o umiejętności akrobatyczne i walki. Odbijając się od ziemi oplotłam nogami szyję pierwszego z przodu, i przechyliłam się do tyłu, spadając razem z nim. Kilkanaście centymetrów nad ziemią oderwałam się od niego, i robiąc salto w tył, wylądowałam przy belce. Chwyciłam ją. Ostatni z tej trójki niepewnie spojrzał na swoich towarzyszy, a następnie uciekł. Dałam sobie 10 sekund na ogarnięcie co właściwie się stało, i podeszłam do kobiety.

- Coś ci się stało?

Ona drżącym głosem odpowiedziała, że nie. Na pytanie jak ma na imię, odparła: Irena. Na oko miała może z  trzydzieści lat. Pomogłam jej wstać. Była poobijana i miała złamaną kostkę. Wybrałam numer i zadzwoniłam po pomoc. Kiedy radiowóz i karetka przyjechały do nas, wszyscy panowie z wybałuszonymi oczyma przyglądali się trzem dorosłym mężczyznom,
którzy zostali powaleni przez trzynastolatkę. Szybko podniosłam siatkę z zakupami i uciekłam z miejsca zdarzenia aby nie musieć odpowiadać na niezręczne pytania. W domu oddając zakupy pobiegłam do swojego pokoju, gdyż ciągle miałam nie pokolei w głowie. Usiadłam na dywanie i rozmyślałam nad tym co się stało. Z zamyślenia wyrwał SMS od Dawida.

- Cześć!

- Hej.

- Nie było cię dzisiaj w bibliotece, wszystko jest okej?

- O rany! Zupełnie zapomniałam o bibliotece.

- Hah, żarcik. Jest zamknięta w piątki.

- Oż ty! Nie strasz mnie tak.

- Ja? Straszyć ciebie? Nigdy! A poza tym, raczej nie chciałbym być sam z Panią M. Przeraża mnie.

- Legenda głosi, że w pełnię księżyca staje się wilkołakiem.

- Ha Ha, bardzo śmieszne. Bo to żart, co nie?

- Nie.

- Muszę kończyć, sprawdzę tylko co jest potrzebne do obrony przed wilkołakami. See you!

- Pa!

Odłożyłam telefon. Na początku byłam zadowolona z mojego żartu, bo przecież magiczne kreatury nie istnieją. Ale potem spojrzałam na swoje ręce. Nie. One istnieją. Jestem na to dowodem. Wstałam i zaczęłam krążyć po pokoju. Może powinnam to wykorzystać? A może komuś to pokaże? Nie, to odpada bo jeszcze pomyślą że nawiedzona jestem. Pozostałam przy pierwszym pomyśle. W końcu wykazałam się już pewnymi wyjątkowymi umiejętnościami. Gimnastyka, siła, prędkość, telekineza, wyostrzone zmysły. To chyba kwalifikuję mnie na superbohaterkę co nie? Zabrałam tylko telefon i wyszłam z domu. Postanowiłam pójść na jakąś najmniej odwiedzaną dzielnicę miasta. Wdrapałam się na budynek i spojrzałam w dół. No, do gruntu trochę było. Ale nie czułam strachu, tylko adrenalinę. Zrobiłam rozbieg i skoczyłam. Wylądowałam po drugiej stronie i zapiszczałam z radości. Dachy dzieliły co najmniej trzy metry. Już miałam wykonać taniec zwycięstwa, gdy odezwał się mój telefon. To Hania, z pytaniem, czy ma przyjść do mnie na film. Odpowiedziałam że nie mogę.

- Jak to wieczorem nie możesz? - słysząc niedowierzanie w głosie Hani, kąciki moich ust lekko się uniosły.

- No... tak jakoś się złożyło. Mam już plany na dziś - mówiąc to zeskoczyłam z dachu budynku na którym się znajdowałam, lądując z gracją na sznurze do bielizny, przewieszony pomiędzy domami.

- Ah... W sumie to ja też mam plany na dziś. Pa.

Wyczułam w jej głosie zawód, ale również delikatną, dobrze ukrytą ekscytację.

Odbiłam się od linki, przeleciałam kilkanaście metrów nad ziemią i lekko wylądowałam na kolejnym dachu. Nadal trzymałam mocno telefon, jednak byłam świadoma że z czasem muszę wymyślić lepszy i wygodniejszy sposób komunikacji. Usiadłam na zimnej podłodze dachu i spojrzałam w niebo. Podjęłam decyzję o pomaganiu ludziom jako superbohaterka. Tylko muszę mieć nazwę... Arachne? Nie, ona już jest. Dies? Nie, bo po angielsku dziwnie brzmi. Do głowy wpłynął mi ciąg losowych liter. Z tego morza wyłoniło się jedno słowo. Anastis. Podobało mi się. Nazwę już mam. Teraz pora na napisanie mojej własnej legendy. Legendy Anastis.

Jestem Anastis [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now