Nineteenth

215 11 2
                                    

4 maja 1987. 4:15 po południu

- Chodź, bo nie zdążymy. - pogania mnie Gabi. Za chwilę mamy wyjść do kina, seans jest o 5, a my nawet biletów nie mamy kupionych.

- Idę! - drę się, wybiegając z łazienki. Brunetka stoi na korytarzu i kręci głową.

- Tu zawsze w ostatniej chwili wychodzisz? - to raczej pytanie retoryczne, nie muszę odpowiadać.

W kinie jesteśmy pięć minut przez seansem. Podbiegam do kasy i wyciągam pieniądze.

- My na "Zabójczą Broń" - oznajmiam, dysząc. - Dwa bilety i duży popcorn.

- Sala numer pięć. - kobieta wyciąga z mojej ręki banknoty i liczy je, po czym wkłada wszystkie do kasy. Facet obok podaje mi popcorn, a my zrywamy się do biegu.

.

- Fajne było. - Gabi wychodzi z kina jako pierwszy i przytrzymuje mi drzwi. Jest przed siódmą, ale to maj, więc jest jeszcze całkiem jasno.

- No... Podobał mi się ten film, chociaż... Wolę "Dirty Dancing". - zaczynam się śmiać. Już to oglądałam, chociaż tego nie oglądałam... No, wiadomo, o co chodzi.

- No to następnym razem na to pójdziemy. - informuje brunetka i rusza żwawo przed siebie. Doganiam ją.

Przechodzimy obok sklepu muzycznego, z którego dobiega dobrze znany mi utwór - "Beds are burning - Midnight Oil". Bardzo lubię tę piosenkę, Gabi też, bo zaczyna podskakiwać do rytmu, robię to samo.

Mogłybyśmy wziąć taksówkę, ale jest tak ciepło i tak ładnie, że wolimy iść pieszo.
Mijamy sklep obuwniczy, przechodzimy przez ulicę i skręcamy koło parku. Park, właśnie... Mój wzrok spoczywa na środkowym budynku na przeciwko.

- Zaczekaj, zaraz przyjdę. - informuję Gabi i przebiegam przez ulicę.

- Dokąd idziesz?! - woła za mną, ale nie zwracam na nią uwagi.

Wbiegam do środka i wchodzę na piętro Brada, podchodzę do drzwi. Pukam. Cisza. Może otwarte? Naciskam klamkę i pcham drzwi, zamknięte.

- Szlag... Nie ma go... - szepczę . Chcę kopnąć drzwi, ale resztki mojej godności mnie przed tym powstrzymują.

- Aż tak chcesz wejść do środka? - ktoś stoi za mną. Znajomy głos. Bardzo znajomy. Odwracam się szybko.

- Brad! - niemal krzyczę, widząc go przed sobą. Ma na sobie garnitur... - Gdzie byłeś?

- Nigdzie. - unika odpowiedzi. Marszczy czoło, spoglądając na mnie. - Co ty tu robisz?

- Byłam w okolicy, więc pomyślałam, że wpadnę. - wzruszam ramionami, jakby to było coś normalnego. Jakbym kilka minut temu wcale nie biegła tutaj, o mało się nie zabijając po to, żeby co zobaczyć... Wcale...

- Wpaść to ty łatwo możesz w kłopoty. Wracaj do domu. - jego stanowczość, oschłość i formalności przyprawia mnie o dreszcze. Co się z nim dzieje? Dlaczego nie przyszedł się ze mną zobaczyć od tak dawna? Kiedy ostatnio go widziałam? Wtedy, gdy zabrał mnie na jeden z najwyższych budynków w mieście?

- Dlaczego? - pytam, gdy odsuwa mnie i otwiera drzwi. Robi mi się okropnie przykro, bo ja naprawdę bardzo go lubię. I to jak... W ten konkretny sposób.

Zatrzymuje się w progu i zerka ślepo przed siebie, potem spogląda na mnie przez ramię.

- Oliwia, idź do domu. Daj mi już spokój, dobrze? - jego dłoń zaciska się kurczowo na klamce.

Czuję się, jakby ktoś mnie uderzył. Te słowa bolą, a dopiero co zabrał mnie na szczyt tamtego budynku! Co takiego zrobiłam?
Zaczynam płakać i nie powstrzymuję się, po prostu siadam na podłodze i opieram się o ścianę. Nie spodziewał się takiej reakcji, bo otwiera szeroko oczy i waha się.
Czuję się bezsilna, cokolwiek robię, to musi kończyć się źle.

The Complicated Relationships ✔️Where stories live. Discover now