Sixteenth

224 15 0
                                    


Odwracam się w kierunku Brada, który bierze z wieszaka kurtkę dżinsową, podaje mi ją.

— Ubierz, dziś jest zimno. — To nie byłoby wcale niezręczne, gdyby nie fakt, że to jego kurtka. Mam na sobie zwykłe dżinsy i białą bluzkę, nic innego wczoraj nie wzięłam.

No więc ubieram tę kurtkę. Jest na mnie za duża, ale robi mi ciepło. Wychodzimy. W zasadzie to nie wiem, dokąd idziemy, ale okej.
Na schodach spotykamy się z kimś. Z kimś, kogo wolałabym już nie oglądać, to Michael. Jeff szukał go, ale zmienił adres zamieszkania i nie podał nowego, a teraz stoję z nim twarzą w twarz. Brunet uśmiecha się kpiąco, spoglądając na Brada.

— Ty już tu na stałe? — zagaduje do mnie. — Och, jak fajnie. Wreszcie wiem, gdzie mogę cię zna...

Nie dokańcza. Blondyn uderza go z całej siły pięścią w twarz, a ten stacza się po stromych schodach na sam dół. Domyślam się, że jest poważnie ranny, bo traci przytomność. Tłumię w sobie krzyk, spoglądając z zaskoczeniem na Brada, który lustruje wzrokiem nieprzytomnego mężczyznę.

— No, to drugi problem z głowy. — chwyta moją dłoń i sprowadza na dół.

— A co z nim? — pytam, gdy mijamy bruneta.

— Ktoś go w końcu znajdzie i mu pomoże. My nie mamy czasu. — odpowiada beznamiętnie.

Za to co ten chłopak chciał zrobić mnie, nie pomogłabym mu, ale to nieludzkie zostawiać kogoś samego w takim stanie. Nie wiadomo, kiedy ktoś się zjawi, a jego stan jest poważny. W dodatku obok Brada mieszka policjant, który zapewne zajmie się tą sprawą i blondyn będzie miał kłopoty.

Przechodzimy na drugą stronę ulicy i zatrzymujemy się obok parku, w którym to odbyła się druga część ślubu Sabiny i Leona.

— Poczekaj tu, zaraz przyjdę. — chłopak zostawia mnie samą i znika za rogiem. Dokąd mógł pójść? Nie mam pojęcia... Okropnie boli mnie głowa, więc siadam na ławce i opieram się.

Zastanawiam się nad tym, jak zareagowała cała rodzina na to, że nie wróciłam na noc. Muszę mieć dobrze przygotowane alibi i muszę uzgodnić je z Taylorem. To musi być wiarygodne.

Po chwili wraca Brad, przyniósł drożdżówki i dwa kubki kawy.

— Byłem w piekarni i w banku. Na poczekalni był automat z kawą... — podaje mi śniadanie. Ktoby pomyślał? Śmieję się, to brzmi komicznie.
Ale nagle przypomina mi się Johnny... On też przyniósłby mi takie śniadanie. Lubił robić mi niespodzianki...

Kiedyś, gdy byliśmy w kinie, przekupił ochroniarzy, zeby pozwolili mu rozsypać płatki róż na podłodze... Potem oczywiście musiał je zbierać, a ja pękałam ze śmiechu.
Innym razem mieliśmy pójść na piknik (mimo tego, że było zimno), a on kupił mi rower z koszykiem, żebysmy mogli zawieść jedzenie do parku.
Jeszcze innym razem, gdy wspomniałam, ze wszystkie książki w domu już przeczytałam, na następny dzień kupił mi piętnaście nowych... Nie powiem, były ciekawe.
Uwielbiał sprawiać mi radość, rozśmieszać mnie, dawać poczucie bezpieczeństwa... Dlaczego nagle tak zmienił zdanie? Dlaczego nagle z dnia na dzień przestał mnie kochać?

Szybko kończę śniadanie, pora udać się do Taylora i uzgodnić z nim wersję.
Do jego willi zawozi nas taksówka, szatyn czeka przed bramą, ale gdy nad widzi, jest zaskoczony.

— Co tak wcześnie? — marszczy brwi. — Dopiero Caroline pojechała, a wy już jesteście... Ani chwili spokoju... — wzdycha. — Chodźcie...

.

— Jesteś kompletnie nieodpowiedzialna! Jak mogłaś się upić, co?! — wybucha szatyn, gdy tylko stawiam stopę w salonie. — To, że ja poszedłem gdzieś indziej, nie znaczyło, ze ty możesz robić sobie, co chcesz! Będę musiał powiedzieć o tym twoim rodzicom...

The Complicated Relationships ✔️Where stories live. Discover now