Eighth

247 16 4
                                    


Siedzę w kuchni przy stole i przykładam do tyłu głowy zimny okład. Trochę za mocno zderzyłam się z podłogą... Sabina wyszła z Leonardem, Gabi siedzi w pokoju, Jeff poszedł do pracy, a Rosalie kroi dosyć mocno i bardzo szybko warzywa. Chyba jest trochę zdenerwowana.

— Dwa miesiące! — wybucha, celując nożem w okno. — Tylko tyle mogłam nacieszyć się córką! Już wylatuje z gniazda! — zaczyna lamentować, wymachując nożem we wszystkie strony.

— Spokojnie... Ślub ma być dopiero na wiosnę. Jest jeszcze kilka miesięcy... Ustalili, że Sabina będzie cały czas mieszkać tutaj, aż do ślubu... — uspokajam ją, tak naprawdę próbując uspokoić siebie. Gotuje się we mnie i trzęsę się okropnie. Jest mi tak niedobrze, że chyba zaraz zwymiotuję. Za dużo emocji...

Czuję, że zaraz moje śniadanie zostanie zwrócone, więc odkładam zimny okład na stół i biegnę do łazienki. Klękam przed muszlą klozetową i wtedy zaczynam płakać. Rosalie przybiega prędko. Już słyszę otwieranie się drzwi od pokoju Gabi.

Czemu to tak boli? Jesteśmy siostrami, powinnyśmy trzymać się razem... Zwłaszcza, że jesteśmy w obcym świecie. To nie nasz świat. My jesteśmy z XXI wieku.

— Oliwia, skarbie... — głos Rosalie się załamuje. — Zmusimy ich, żeby zostali w Los Angeles. Każemy im kupić dom na przeciwko, w porządku?

Kiwam twierdząco głową. Nie chcę, żeby mamie było smutno przeze mnie, ale ciężko jest mi znieść rozstanie z Sabiną. Wiem, wiem... Mam jeszcze parę miesięcy.

— Jest niedziela. Za parę dni święta. Boże Narodzenie... Oliwia, kochasz Boże Narodzenie. — słyszę głos Gabi i to mi przypomina, że jeszcze ona mi została. Dzięki Bogu, mam jeszcze ją.

Zamiast się cieszyć, cały dzień spędzamy razem w salonie, myśląc o tym, jakie życie stanie się smutne, gdy Sabina się wyprowadzi. Co chwilę zerkam na zegarek i czekam, aż wreszcie wróci. Będę za nią okropnie tęskniła, skoro całego dnia bez niej nie mogę wytrzymać.

Wracają wieczorem, ona i Di Caprio. Jeff właśnie przyszedł z pracy i wspólnie jemy kolację, gdy do jadalni wchodzi nasza nową piękna para.

— Oliwia, mogę cię prosić na chwilę? — zagaduje szatynka, spoglądając znacząco na swojego narzeczonego. Blondyn wita się z pozostałymi i siada przy stole.

— Zjesz z nami? — Rosalie podaje mu talerz.

— Nie, dziękuję. Nie jestem głodny... — Leon odmawia z uśmiechem.

Wstaję powoli, starając się nie stracić równowagi i kieruję się w stronę Sabiny. Prowadzi mnie przez cały korytarz aż do drzwi. Podaję mi kurtkę i każe ubrać buty. Gdzie idziemy?
Idziemy gdzieś do części miasta, w której nigdy nie byłam. To wygląda jak opuszczona ulica...
Sabina skręca w prawo, w jakąś wąską uliczkę, a potem wprowadza mnie do starego bloku mieszkalnego zbudowanego z czerwonej cegły.

— Co to za miejsce? — pytam zaciekawiona, jednak czuję się trochę niepewnie. Czuję niepokój.

— Znalazłam je kilka dni temu. Nikt tu nie chodzi, a parę razy dziennie policja patroluje tę ulicę, więc jest tu bezpiecznie. — oznajmuje, siadając na podłodze. Poklepuje dłonią beton obok, dając mi znak, żebym usiadła.

Niechętnie siadam obok. Chcę się po prostu dowiedzieć, po co mnie tu ściągnęła. Wzdycham teatralne dając znak, że jestem już znudzona.

— Kupiłam ci coś... — oznajmuje po chwili. Zerkam na nią zaintrygowana. Co to takiego może być? — Skompletowałam parę rzeczy...

Wyjmuje z dużej torby jakąś mniejszą torebkę prezentową w kolorze nieba, co przypomina mi o oczach Brada... Podaje mi prezent.

— Co to? — pytam retorycznie. Przecież za chwilę sama się przekonam.

The Complicated Relationships ✔️Where stories live. Discover now