Rozdział 1. Ojciec mafii, córka diabła.

421 11 1
                                    

Późnym i chłodnym wieczorem przechodziłem przez mroczne uliczki zachodniego Londynu. Nie myśląc zbyt dużo, muszę to załatwić na czas albo zabiorą mi wszystko, nawet i może duszę, która i tak chyba nie jest mi potrzebna. 

W zimnej dłoni gniotę list, kartkę z jego pismem. To jedyna rzecz jaką zostawił mi przed śmiercią. Zastanawiam się skąd przyszedł mu taki pomysł do głowy? Może przez popieprzoną matkę? Na diabła i szatana ona nie była tego warta, a może dla lepszego jutra? Jako dziecko nie dziwiło mnie że tak z dnia na dzień przeprowadziliśmy się do nowego, lepszego mieszkania. Zamiast jeździć metrem, tata podwoził mnie nowym mercedesem, a co drugi wtorek kolacja w najlepszej restauracji, aaa gdy pytałem skąd? Dlaczego? jedynie co słyszałem? Że w końcu dorobił się tego. Kłamca! Wszyscy to łyknęli bo pokochali to co mieli, nawet ja. 

Skręcam na inną ulice, gdzie zauważam ogromny budynek i jakże również wielką bramę, zabudowaną jakby służyła dla wjazdu wojska. Zdejmuje kaptur z głowy i pukam, muszę dość mocno bić aby ktoś w ogóle usłyszał. Po chwili drzwi delikatnie się otwierają. Staję w nich wysoki  i zbudowany mężczyzna, nic nie mówi. Sięgam po kartę, którą zostawił mi ojciec i pokazuje. Cisza, jedynie słuchać ten zimny wiatr. 

Po tym jak przeczytał co tam się znajduje, drzwi otwierają się szerzej, chowam to co moje i wchodzę. Przy mnie również idzie ten typ od stania przy drzwiach. Miło że dali mi towarzystwo, zastanawia mnie czy mój ojciec też miał takiego, jak go traktowali? Napewno jak swojego po tych kilku latach bycia mordercą. Do czego to doszło. 

Wchodzimy do środka. Na wejściu wygląda jak zwykły dom, zauważam kuchnie, duży salon i schody na górę. Wchodzimy na pierwsze piętro gdzie tu można się pogubić. Z dziesięć pokojów na jednym piętrze. Stajemy przy drzwiach z numerem pięć. 

- Mam nadzieję że nie masz broni? - Myślałem że już się nie odezwie. Po jego słowach zastanawiam się co mam odpowiedzieć ale tylko na niego patrzę jak na pojebanego. 

Typ odchodzi i zostaje sam przed drzwiami. I co teraz? Zapukać? Zatrzymać i zapytać czy będą mnie przeszukiwać? Dobra... biorę głęboki wdech i pukam. Cisza. 

Nie czekając na nic więcej łapię za klamkę i wchodzę. Na wejście widzę kilku mężczyzn pijących drogi alkohol, dwóch na skórzanych fotelach i jeden za ogromnym biurze. Każdego wzrok spada na mnie.

- Wejdź, zapraszam. - Odzywa się ten przy biurku. Zamykam drzwi za sobą i robie kilka kroków do niego. Czuję ten stres, siedzę przed człowiekiem który za złe słowo lub ruch może mnie zastrzelić, ma największą mafie w mieście jak nie na świcie i handluje czym tylko chce. - To co cię tu sprowadza, chłopcze? 

Pochyla się, kładąc łokcie na świecącym dębie. Blondyn z krótkimi włosami, zarostem i okularami. Ubrany w cholernie drogi garnitur. Nic nie mówiąc sięgam do kieszeni po list, czuje wzrok jego "kolegów" na sobie. Nie mam debile broni. Wyjmuje papierek i kładę przed nim.

Mężczyzna z zainteresowaniem bierze list w dłonie i powoli go rozkłada. W tym samym czasie rozglądam się co on tu trzyma, pokój w jasnych kolorach, elegancki i szlachetny. 

Po chwili typ przecierając palcami brodę śmieje się. Co w tym śmiesznego?

- Hmm, wiedziałem że tak będzie. - Mówi do siebie. Odkłada papier i odwraca wzrok na mnie. - Czyli przyszedłeś spłacić dług ojca? 

- Syn Lyncha? - Słyszę głos za sobą. Delikatnie odwracam się do gościa z tyłu. 

- Tak. A wracając do mojego pytania... - Jeszcze przez chwilę rzucam na niego spojrzenie i powoli wracam do obserwowanie mojego rozmówcy. 

- Mogę ja o coś zapytać? - Spuszcza wzrok. - Jakim cudem on tu był? Dlaczego był mordercą? 

Na moje słowa jedynie się śmieje. Mam ochotę wstać, złapać go za kołnierz idealnie białej koszuli i napluć na pysk ale to niezbyt dobrze by się sprawdziło.

- Przyszedł tu jak każdy, szukał pomocy, pieniędzy, a ja mu to wszystko dałem.

- Ale chcesz teraz nam to odebrać!

- Bo to moje, nie jego mieszkanie. - Wzrusza ramionami prostując się i poprawiając marynarkę.  - Połowa Londynu jest moja, masz rodzinę?

- Matka się wyjechała do Belgi dwa dni temu, więc zostałem sam, a zarazem mogę powiedzieć że mieszkam na ulicy. 

- Dlatego tu jesteś! - Rozkłada ręce i uśmiech z jego twarzy nie znika. Mam naprawdę ochotę przywalić. - Muszę tyko pomyśleć co będziesz dla mnie robić. 

To mój ojciec podpisał pakt z diabłem, jeśli bym wyjechał albo zmienił nazwisko to było inaczej, cieszył się wolnością.

- Ile to może potrwać? 

- Koło tygodnia, muszę pomyśleć. - Teatralnie macha ręką i zamyślony wzrok.

- Tydzień? Za trzy dni zabierają mi mieszkanie!! - Robię wielkie oczy. Niech ten człowiek się zlituje nade mną, przecież mnie ledwo stać na hotel. Połowa pieniędzy przepadła w jakimś dziwnych okolicznościach, a połowę zabrała ta szmata, więc nawet nie mam za co żyć. 

- Tom. - Drugi mężczyzna, nie odwracam się. Jedynie on reaguje na to, spuszcza wzrok na ramkę, która stoi do mnie tyłem.

- Ile masz lat? - Przylizuje nerwowo usta. 

- Dwadzieścia cztery. - Marszczę brwi, po co mu ta informacja. 

- Już wiem co będziesz dla mnie robić, może nie dla mnie, a dla niej. - Odwraca ramkę w moją stronę. Widzę zdjęcie ciemnowłosej dziewczyny w pięknej kwiatowej sukience. Jest przepiękna. - To moja córka, jest strasznie uparta...

- Wredna! - Głos za mną.

- Mówiąc w skrócie ma ciężki charakter. Chce abyś się nią opiekował, chronił przez cały czas, tylko że ona nie może się dowiedzieć że ją chronisz bo zabije ciebie i mnie. - Poprawia okulary i odstawia zdjęcie. Próbuje wszystko ogarnąć. Dobra, nie jest najgorzej jednak. Mam tylko opiekować się jego córką by nic się jej nie stało. 

- Dobra, więc jeśli będę się nią opiekować to oddasz mi mieszkanie?

- Zamieszkasz tu. Zaraz moi ludzie dadzą ci pokój, nowe ubranie i masz tak załatwić sprawę z moją córką żeby było dobrze.

- A jeśli tego nie spełnię?

- Zabije cię. - Po raz pierwszy w tej rozmowie usłyszałem jego poważny ton. Nic się nie odzywam. 

- To od kiedy mam zacząć i czy mogę zabrać swoje rzeczy? 

- Za pół godziny wszystko dostaniesz. Poczekaj tu mnie. 

- Okey, czyli od dzisiaj zaczynam.

- Zaczynasz nowe życie, tak jak twój ojciec. Był dobrym członkiem. - Znów na jego twarz wraca ten bezczelny uśmieszek. Coś czuję że będzie ciekawie.

Odbicie Cieni. // R.Lynch ✔️Where stories live. Discover now